Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Sława i chała

Cienka granica dzieli empatię od litości, a Florence Foster Jenkins od blisko stulecia jest popkulturowym miernikiem tej różnicy. W filmie Stephena Frearsa, upozowanym na tragedię, ale wygrywanym na komediowych tonach, cały czas balansujemy pomiędzy podziwem dla niezłomności bohaterki oraz nieeleganckim szyderstwem. 



Jenkins zasłynęła z dwóch rzeczy: majątku, który otrzymała w spadku po ojcu prawniku, potomku zamożnej pensylwańskiej rodziny oraz wątpliwego talentu wokalnego, który zapewnił jej miano najgorszej śpiewaczki świata. Z jednej strony zadawała więc szyku na nowojorskich salonach, obejmowała mecenatem artystów i robiła za kolorowego ptaka ówczesnej socjety. Z drugiej – maltretowała swoim lichym głosem bandę klakierów, kalała uszy interesownych artystów oraz dwulicowych urzędników, z czasem otwierając sobie nawet wrota Carnegie Hall. Jej występy oglądało się zapewne tak, jak dziś ogląda się arcydzieła kampu, filmy o zombie-striptizerkach, facetów żonglujących piłami łańcuchowymi i inne dziwowiska: z pasją i zażenowaniem jednocześnie, z dziecięcą ciekawością, lecz z bezpiecznego dystansu. 



Reżyser mocuje tę optykę w scenariuszu, jednak gdzieś po drodze zapomina uwiarygodnić ową "pasję" i "ciekawośćW przeciwieństwie do bohaterki inspirowanego historią Jenkins filmu "Niesamowita Marguerite" Xaviera Giannollego, Florence w obiektywie Frearsa to chodzący dowcip, a próby uszlachetnienia jej twórczości wypadają cokolwiek cynicznie i nieprzekonująco. Utwór kwitnie wtedy, gdy twórca nie próbuje nas przekonać, że oto mamy do czynienia z zadeptaną orchideą (w co sam zdaje się nie wierzyć), lecz wtedy, gdy opowiada o przeciętności – takiej, którą nie tylko da się zaakceptować, ale która może przynieść sporo szczęścia. Od tego właśnie jest tercet głównych bohaterów: umierająca na syfilis i leczona arszenikiem Jenkins, która tworzy w swojej (nie)świadomości prawdziwą sztukę; jej mąż St Clair Bayfield (Hugh Grant), który miał być wielkim aktorem, a został tandetnym impresario; wreszcie – najęty pianista Cosme McMoon (Simon Helberg) z głową pełną marzeń o wielkości, który wśród bibelotów Florence zderza się z przykrą rzeczywistością.   



Streep toczy z Helbergiem pojedynek na miny, pomruki i zaśpiewy. Ona fałszuje jak z nut, on stawia raczej na tiki nerwowe i efektowną neurozę. I choć jest to aktorstwo, które zapewne przyniesie im oscarowe nominacje, to prawdziwą gwiazdą filmu jest Hugh Grant. Jego bohater uosabia wszystko, co w podobnej konwencji najlepsze: rozdarty pomiędzy żoną a kochanką toczy fotogeniczną psychomachię, poświęca karierę na ołtarzu miłości, a gdy przychodzi potrzeba, odstawia błazenadę na scenie. To rola efektowna i wyciszona zarazem, pełna komediowych solówek oraz zaskakującej melancholii. 

Frears ma w swoim arsenale wystarczająco dużo chwytów, by uśpić naszą czujność. Skutecznie odwraca uwagę od pękniętego portretu bohaterki i nakłada na całość miękki filtr komedii charakterów. I choć zbyt często przymusza nas do śmiechu z pstrokatej śpiewaczki i zbyt rzadko pozwala sobie na krytykę odbiorczych nawyków, to ostatecznie jego film jest popisem kontroli nad melodramatyczną materią.

Moja ocena:
7
Michał Walkiewicz
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje