Recenzja filmu
Kino drogi... z trupem od Syberii po Meksyk
Pierwsze spotkanie z Akim Kaurismäkim i... oczarowanie z miejsca. Niesamowite, że czasem nie zdajemy sobie sprawy, jakie dokonania kryją się pod nazwiskiem, które raz po raz obija nam się o uszy. Aż do czasu. Nie wiem, na którym miejscu fani fińskiego twórcy stawiają tę doskonałą czarną komedię, ale dla mnie jest jedną z najlepszych, a przede wszystkim najoryginalniejszych, jakie widziałam w ostatnich latach.
Grupka nadzwyczaj mało rozgarniętych, ale też niezwykle pociesznych chłopów (dosłownie chłopów - w końcu zasuwają po polu na traktorach) z wybitnymi fryzurami i butami w szpic tworzy coś, co delikatnie można określić jako najgorszy zespół muzyczny świata. Leningrad Cowboys pochodzą z syberyjskiej prowincji i, choć brzdąkają i podśpiewują w swojskim klimacie, nie cieszą się powodzeniem w rodzimych stronach. Kiedy kolejny producent odmawia współpracy, zapada decyzja: ruszamy do Ameryki! Dlaczego? "Tam przełkną każde gówno" - cierpliwie tłumaczy najwyraźniej znający się na rzeczy producent. Chłopcy wraz z wyjątkowo despotycznym menadżerem wyruszają w pogoń za sławą i wielkimi pieniędzmi. Już na wstępie otrzymują warunek: muszą nauczyć się języka. Od tej pory świeżo nabyta umiejętność "kowbojów inaczej" będzie źródłem licznych zabawnych perypetii i gagów zrozumiałych tylko dla tych, którzy sami kiedyś w pocie czoła ślęczeli nad angielską gramatyką. Coś w sam raz odnośnie polskich doświadczeń emigracyjnych. Dobrze jest zobaczyć kwestię wyjazdu "za pracą" w tak skrajnie komediowym wydaniu, niejednokrotnie z lekkim przymrużeniem oka. Przy okazji, niezmiernie przypadło mi do gustu takie zdrowe podejście do śmierci, a także do samego trupa. Ten ostatni jest tutaj nawet jednym z głównych bohaterów z tym, że przez znaczną część filmu prezentuje się, no cóż, tak jakby sztywno.
Czy ekscentryczni, choć w duchu prości chłopcy z krainy skutej lodem znaleźli to, po co przyjechali? Tak, choć z pewnością nie tego się spodziewali. Nie ma tu jednak miejsca na trucie o rozczarowaniu wspaniałą Ameryką. Okazuje się, że nasi bohaterowie nie mają dużych wymagań. I, choć jeden tęskni za ukochaną żoną, inny - za opuszczonym ciągnikiem, to wszyscy doskonale odnaleźli się w nowej rzeczywistości - równie surrealistycznej jak ta, którą pozostawili za sobą. Rękę do tego przyłożył nawet sam Jim Jarmusch. W kinie, w którym oglądałam film, kultowy reżyser wywołał ogólne poruszenie, choć pojawił się tylko na chwilę jako sprzedawca używanych samochodów. Ale to był zaledwie zwiastun atrakcji, jakie na nas czekały.
Grupka nadzwyczaj mało rozgarniętych, ale też niezwykle pociesznych chłopów (dosłownie chłopów - w końcu zasuwają po polu na traktorach) z wybitnymi fryzurami i butami w szpic tworzy coś, co delikatnie można określić jako najgorszy zespół muzyczny świata. Leningrad Cowboys pochodzą z syberyjskiej prowincji i, choć brzdąkają i podśpiewują w swojskim klimacie, nie cieszą się powodzeniem w rodzimych stronach. Kiedy kolejny producent odmawia współpracy, zapada decyzja: ruszamy do Ameryki! Dlaczego? "Tam przełkną każde gówno" - cierpliwie tłumaczy najwyraźniej znający się na rzeczy producent. Chłopcy wraz z wyjątkowo despotycznym menadżerem wyruszają w pogoń za sławą i wielkimi pieniędzmi. Już na wstępie otrzymują warunek: muszą nauczyć się języka. Od tej pory świeżo nabyta umiejętność "kowbojów inaczej" będzie źródłem licznych zabawnych perypetii i gagów zrozumiałych tylko dla tych, którzy sami kiedyś w pocie czoła ślęczeli nad angielską gramatyką. Coś w sam raz odnośnie polskich doświadczeń emigracyjnych. Dobrze jest zobaczyć kwestię wyjazdu "za pracą" w tak skrajnie komediowym wydaniu, niejednokrotnie z lekkim przymrużeniem oka. Przy okazji, niezmiernie przypadło mi do gustu takie zdrowe podejście do śmierci, a także do samego trupa. Ten ostatni jest tutaj nawet jednym z głównych bohaterów z tym, że przez znaczną część filmu prezentuje się, no cóż, tak jakby sztywno.
Czy ekscentryczni, choć w duchu prości chłopcy z krainy skutej lodem znaleźli to, po co przyjechali? Tak, choć z pewnością nie tego się spodziewali. Nie ma tu jednak miejsca na trucie o rozczarowaniu wspaniałą Ameryką. Okazuje się, że nasi bohaterowie nie mają dużych wymagań. I, choć jeden tęskni za ukochaną żoną, inny - za opuszczonym ciągnikiem, to wszyscy doskonale odnaleźli się w nowej rzeczywistości - równie surrealistycznej jak ta, którą pozostawili za sobą. Rękę do tego przyłożył nawet sam Jim Jarmusch. W kinie, w którym oglądałam film, kultowy reżyser wywołał ogólne poruszenie, choć pojawił się tylko na chwilę jako sprzedawca używanych samochodów. Ale to był zaledwie zwiastun atrakcji, jakie na nas czekały.
Moja ocena:
10
Udostępnij: