Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Z kamerą wśród snobów

Komedia pomyłek Thomasa Bezuchy sprawdza się zaledwie połowicznie. O ile jako komedia "Monte Carlo" wypada dramatycznie słabo, a ekranowe wice nie rozśmieszą chyba nikogo, o tyle pomyłek z pewnością w nim nie brakuje. Castingowe pudła, przestrzelone pointy dowcipów i scenariusz zmierzający donikąd to zaledwie część z długiej listy zarzutów, które postawić można letniej komedyjce o europejskiej podróży trzech amerykańskich dziewcząt.

Grace (Selena Gomez) ma osiemnaście lat, mamę, ojczyma i świeżo odebrany dyplom szkoły średniej. Ma także sztywniacką przyrodnią siostrę (Leighton Meester), imprezową blond koleżankę (Katie Cassidy) oraz plan na podróż życia. Grace wybiera się bowiem do Paryża. W towarzystwie siostry i przyjaciółki leci zatem do francuskiej stolicy. Tu na teksańskie dziewczęta czeka cała seria dziwnych wydarzeń – wzięta za dziedziczkę jednej z brytyjskich fortun Grace wraz z towarzyszkami trafi do Monte Carlo, gdzie będzie śledzona przez paparazzi, zapraszana na wystawne kolacje i podrywana przez chłopca z dobrego i bogatego domu (Pierre Boulanger).



Pisząc o filmie Thomasa Bezuchy, można pozwolić sobie na zdradzenie czytelnikowi wszystkich meandrów fabuły bez obawy, że komukolwiek zepsuje się zabawę. W przypadku "Monte Carlo" element zaskoczenia nie istnieje – od pierwszej minuty mamy jasność, dokąd zmierza filmowa opowieść, a o każdej niespodziewanej wolcie wiemy trzy sceny wcześniej. Bo choć za scenariusz filmu odpowiadało aż pięciu autorów (trzech scenarzystów, autor powieści i materiałów do scenariusza), efektem ich wytężonych prac jest opowieść banalna i skrajnie przewidywalna. Historia Kopciuszka, który na moment musi pobyć kimś innym, by odnaleźć prawdziwą siebie, razi ostentacyjnymi uproszczeniami, a fabuła jest zaledwie pretekstem do odegrania znanych melodramatycznych melodii.
 
Reżyser tej dziewczyńskiej komedii doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak mizerny materiał przenosi na ekran, dlatego zadaniem uwodzenia widzów obciąża pozostałych twórców. Jonathan Brown robi więc, co może, by zdjęcia plenerów, plaż i urokliwego Paryża kusiły pocztówkową urodą, a zwiewna muzyka Michaela Giacchino unosi fabularnego nielota. Niestety żaden z panów nie jest w stanie odwrócić naszej uwagi od nieudolnie inscenizowanych slapstickowych dowcipów, pozorowanego nonsensownego poczucia humoru i aktorskiej siermiężności trzech głównych gwiazd. Znane z serialowych hitów Cassidy i Meester niewiele mają tu bowiem do zagrania, a Gomez, młoda nadzieja amerykańskiego aktorstwa, modelingu, wokalistyki i paru innych branż showbiznesu, prezentuje aktorską wielobarwność godną Kasi Cichopek – wprawdzie nie boi się kamery, ale w jej obliczu pozostaje zupełnie nijaka.

Jeśli coś zdumiewa w filmie Bezuchy, to święte przekonanie, że jedynymi normalnymi ludźmi na tym padole łez są Amerykanie. Podczas gdy filmowi Europejczycy to banda zdziwaczałych arystokratów, ekscentryków i snobów (oraz biedaków – Rumunia jest tu krajem Trzeciego Świata), a Australijczycy nie mają do zaoferowania nic poza opalenizną, akcentem i surferskimi umiejętnościami, to Amerykanie są ostoją zdrowego rozsądku i plebejskiej normalności. Był już kiedyś film,  w którym jankeska egalitarność wprowadzała świeżość w europejskie dekoracje, nazywał się "Rzymskie wakacje" i powstał ponad pół wieku temu. Jeśli więc ktoś ma ochotę na urokliwą romantyczną komedię pomyłek, niech przypomni sobie film Williama Wylera, zamiast marnować czas na popisy disnejowskich gwiazdek.

6
Bartosz Staszczyszyn
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje