Recenzja filmu
Nieopierzona
Lepkie wydzieliny, nieoczekiwane plamy krwi w pościeli, bulimiczne odruchy, niezręczne gesty i piskliwe dźwięki – pełen repertuar niedoli dojrzewania wkracza, a w zasadzie wjeżdża jak taran, w życie 12-letniej Tinji (Siiri Solalinna). Statystycznie to raczej nic szczególnego. Irytujący trądzik, owłosienie na dotychczas gładkiej skórze, w końcu rówieśnicze odtrącenie – kto przechodził przez piekło dorastania, ten wie. W historii Tinji to wszystko pojawia się jednak za sprawą przyniesionego z lasu tajemniczego jaja.
Dojrzewanie potrafi być na tyle pokraczne, że czasem człowiek chciałby schować się przed całym światem. Nieśmiała dziewczynka może i ma ochotę wpełznąć pod łóżko, ale w jej życiu nie ma czasu na bezproduktywne jojczenie. Po szkole treningi gimnastyki artystycznej, a po treningu... kolejny trening, tym razem pod okiem surowej matki (jednocześnie byłej łyżwiarki wzdychającej wieczorami w swoim buduarze do zdjęć i pucharów sprzed lat). Presja jest niemała, bo matce (Sophia Heikkilä) niemal wszędzie towarzyszy kamera. Kobieta prowadzi popularny internetowy profil o "zwykłym życiu przeciętnej fińskiej rodziny", na które, wnioskując z jej vlogów, składają się biały domek na przedmieściach, równo przystrzyżone róże i błyszczące uśmiechy – słowem, fasadowość godna "American Beauty
Sielankową scenerię dosłownie rozbija na kawałki wpadający do domu ptak. Zwierzę tłucze porcelanę, szklany stolik i finezyjny żyrandol, a to tylko zapowiedź nadciągającej katastrofy. Matka wymaga coraz więcej, jajo rośnie, spod skorupki przebijają się niepokojące odgłosy. Ktoś lub coś niechybnie wybuchnie, a skutków tej eksplozji nie zamiecie pod dywan nawet najbardziej zdeterminowana pani domu. "Pisklę" to reżyserski debiut Hanny Bergholm i pewną niesubtelność metafory (dziewczyna-pisklę, dojrzewanie-wykluwanie, dom-domek dla lalek) można jej wybaczyć, zwłaszcza że odważnie sięga po najbardziej wyraziste środki z repertuaru body horroru.
Film Bergholm jest namacalnie "mięsny" – czuć w nim smród spoconego ciała, słychać przeskakujące stawy i pulsujące pod skórą płyny, widać brud pod paznokciami, skołtunione strąki i rozdrapane strupy. Makijaż protetyczny projektu Conora O'Sullivana i animatronika nadzorowana przez Gustava Hoegena niewątpliwie wpływają na plastyczność filmu. Na efekty praktyczne nalegała zresztą pozostająca pod ogromnym wrażeniem "E.T." i wczesnej twórczości Davida Cronenberga reżyserka. Przeobrażające się ciało pisklęcia wykrzywia się w diabelskich konwulsjach, na dłoniach dziewczyny pojawiają się po treningu bolesne pęcherze, w kałużach bliżej niezidentyfikowanej mazi leżą porzucone części szkieletu – "Pisklę" obfituje w sceny zwyczajnie obleśne, wyciągając przed kamerę to, co bohaterowie filmu najchętniej zakopaliby w starannie wypielęgnowanym ogrodzie.
Tinja podejmuje rozpaczliwą próbę powrotu do świata dzieciństwa, nucąc bajkowe kołysanki i traktując monstrum jak pokaźnych rozmiarów lalkę, ale próżno liczyć tu na spielbergowski happy end, w którym zatriumfuje przyjaźń dziecka z obcym. Bergholm zdecydowanie bliżej do chociażby Julii Ducournau, która w swoim krótkometrażowym debiucie ("Junior") z pietyzmem wyeksponowała zawstydzające transformacje nastoletniego ciała. Groza w filmie fińskiej reżyserki nie pozostaje jedynie w nieuchwytnej warstwie wyobrażeń i koszmarów, lecz przyjmuje materialną postać. Pełna sprzeczności relacja matki i córki, naznaczona piętnem niespełnionych ambicji i obustronnego żalu, doprowadza do wylęgnięcia się prawdziwego zła.
"Pisklę" to opowieść o trudach dorastania, granicach rodzicielskich oczekiwań i o tym, ile jesteśmy w stanie zrobić, by zdobyć upragnione uznanie w oczach najbliższych. Przy tym w dowcipny sposób punktuje fałsz internetowych autokreacji, wyśmiewa liberalną klasę średnią i diagnozuje współczesny lęk przed rozpadem najbardziej pierwotnej formy wspólnoty. Jest to wart odnotowania debiut, łączący elementy dramatu rodzinnego, kina coming-of-age i horroru ciała. Bergholm, choć jeszcze nieco nieopierzona, śmiało zaznacza swoją obecność wśród europejskich twórców kina niezależnego.
Dojrzewanie potrafi być na tyle pokraczne, że czasem człowiek chciałby schować się przed całym światem. Nieśmiała dziewczynka może i ma ochotę wpełznąć pod łóżko, ale w jej życiu nie ma czasu na bezproduktywne jojczenie. Po szkole treningi gimnastyki artystycznej, a po treningu... kolejny trening, tym razem pod okiem surowej matki (jednocześnie byłej łyżwiarki wzdychającej wieczorami w swoim buduarze do zdjęć i pucharów sprzed lat). Presja jest niemała, bo matce (Sophia Heikkilä) niemal wszędzie towarzyszy kamera. Kobieta prowadzi popularny internetowy profil o "zwykłym życiu przeciętnej fińskiej rodziny", na które, wnioskując z jej vlogów, składają się biały domek na przedmieściach, równo przystrzyżone róże i błyszczące uśmiechy – słowem, fasadowość godna "American Beauty
Sielankową scenerię dosłownie rozbija na kawałki wpadający do domu ptak. Zwierzę tłucze porcelanę, szklany stolik i finezyjny żyrandol, a to tylko zapowiedź nadciągającej katastrofy. Matka wymaga coraz więcej, jajo rośnie, spod skorupki przebijają się niepokojące odgłosy. Ktoś lub coś niechybnie wybuchnie, a skutków tej eksplozji nie zamiecie pod dywan nawet najbardziej zdeterminowana pani domu. "Pisklę" to reżyserski debiut Hanny Bergholm i pewną niesubtelność metafory (dziewczyna-pisklę, dojrzewanie-wykluwanie, dom-domek dla lalek) można jej wybaczyć, zwłaszcza że odważnie sięga po najbardziej wyraziste środki z repertuaru body horroru.
Film Bergholm jest namacalnie "mięsny" – czuć w nim smród spoconego ciała, słychać przeskakujące stawy i pulsujące pod skórą płyny, widać brud pod paznokciami, skołtunione strąki i rozdrapane strupy. Makijaż protetyczny projektu Conora O'Sullivana i animatronika nadzorowana przez Gustava Hoegena niewątpliwie wpływają na plastyczność filmu. Na efekty praktyczne nalegała zresztą pozostająca pod ogromnym wrażeniem "E.T." i wczesnej twórczości Davida Cronenberga reżyserka. Przeobrażające się ciało pisklęcia wykrzywia się w diabelskich konwulsjach, na dłoniach dziewczyny pojawiają się po treningu bolesne pęcherze, w kałużach bliżej niezidentyfikowanej mazi leżą porzucone części szkieletu – "Pisklę" obfituje w sceny zwyczajnie obleśne, wyciągając przed kamerę to, co bohaterowie filmu najchętniej zakopaliby w starannie wypielęgnowanym ogrodzie.
Tinja podejmuje rozpaczliwą próbę powrotu do świata dzieciństwa, nucąc bajkowe kołysanki i traktując monstrum jak pokaźnych rozmiarów lalkę, ale próżno liczyć tu na spielbergowski happy end, w którym zatriumfuje przyjaźń dziecka z obcym. Bergholm zdecydowanie bliżej do chociażby Julii Ducournau, która w swoim krótkometrażowym debiucie ("Junior") z pietyzmem wyeksponowała zawstydzające transformacje nastoletniego ciała. Groza w filmie fińskiej reżyserki nie pozostaje jedynie w nieuchwytnej warstwie wyobrażeń i koszmarów, lecz przyjmuje materialną postać. Pełna sprzeczności relacja matki i córki, naznaczona piętnem niespełnionych ambicji i obustronnego żalu, doprowadza do wylęgnięcia się prawdziwego zła.
"Pisklę" to opowieść o trudach dorastania, granicach rodzicielskich oczekiwań i o tym, ile jesteśmy w stanie zrobić, by zdobyć upragnione uznanie w oczach najbliższych. Przy tym w dowcipny sposób punktuje fałsz internetowych autokreacji, wyśmiewa liberalną klasę średnią i diagnozuje współczesny lęk przed rozpadem najbardziej pierwotnej formy wspólnoty. Jest to wart odnotowania debiut, łączący elementy dramatu rodzinnego, kina coming-of-age i horroru ciała. Bergholm, choć jeszcze nieco nieopierzona, śmiało zaznacza swoją obecność wśród europejskich twórców kina niezależnego.
Moja ocena:
7
Udostępnij: