Recenzja filmu

Spadek (2024)
Sylwester Jakimow

Zupa krem

Postacie są zbyt mało wyraziste, żeby zarysowała się w "Spadku" komedia charakterów, akcja zbyt mało dynamiczna, żeby uznać ją za szalony slapstick, fabuła zbyt płytka, żeby uchodziła za
Zupa krem
Kiedy po śmierci wuja bohaterowie "Spadku" Sylwestra Jakimowa czekają na policję w strojnym i pełnym tajemnic dworku, zerkałem w stronę ekranu przekonany, że za chwilę do drzwi zapuka Daniel Craig w stroju Benoita Blanca i w mig rozwikła zagadkę zgonu. Niestety w polskiej produkcji nie ma miejsca na obecność niedawnego odtwórcy agenta 007, zamiast niego pojawiają się postacie policjantów grane przez Piotra Żurawskiego i Alberta Osika. I zdradzę Wam tajemnicę: nie są oni choćby w ćwierci tak ciekawymi i ekscentrycznymi jegomościami, co pan Blanc. Niewątpliwie w nowej rodzimej produkcji Netfliksa jest duża chęć naśladowania streamingowej serii filmów Riana Johnsona (trzecia część jest właśnie w fazie realizacji), ale porównania do "Na noże" są być może największym przekleństwem "Spadku", który sam w sobie jest prostą, niespecjalnie oryginalną i łatwą rozrywką z dobrą obsadą i atrakcyjną dla oka scenografią.


Recenzując "Algorytm miłości", pisałem, że Łukasz Sychowicz jest jedną z najważniejszych twarzy nowej polskiej komedii. Biorąc pod uwagę, że niecały miesiąc później znów mam okazję oceniać produkcję, do której scenariusz napisał Sychowicz, trudno odmówić mu przede wszystkim pracowitości. Jednocześnie utwierdzam się w przekonaniu, że autor "The Office PL" dużo lepiej radzi sobie z formatem serialowym niż filmowym. "Spadek" to druga pełnometrażowa fabuła sygnowana przez Sychowicza po "Kryptonimie Polska". I choć netfliksowy film wydaje się lepszy niż produkcja próbująca w skeczowy sposób przedstawić społeczno-polityczne realia współczesnej Polski, wciąż ma się poczucie, że szkicowość i dosadność obu fabuł wynika z braku szansy na odpowiednie rozwinięcie bohaterów i wątków. 

W "Spadku" ekscentryczny i bogaty wuj (Jan Peszek), wynalazca, a także niegdysiejszy prowadzący pierwszy polski teleturniej, "zaprasza" po swojej śmierci rodzinę na odczytanie testamentu. Żeby zdobyć warte miliony patenty, bohaterowie muszą zagrać w przygotowaną przez wuja grę. Każdy angażuje się w niecodzienną potyczkę po uszy. Wygrana pozwoli zaspokoić ich chciwe potrzeby. Wyjątkiem jest Dawid (Maciej Stuhr) – pełniący również rolę narratora – poczciwiec, któremu zależy na więzach międzyludzkich i nie marzy o wielkich pieniądzach. Opisany pobieżnie punkt wyjścia dla historii nie jest specjalnie odkrywczy. Walka o spadek toczyła się w pierwszej odsłonie "Na noże", w "Grand Budapest HotelWesa Andersona (który zapewne służył twórcom jako inspiracja do wykreowania świata przedstawionego), czy ostatnio w polskim "Masz ci los". Bohaterowie mają w związku z potencjalną "wygraną" swoje marzenia do zrealizowania: Zosia (Gabriela Muskała), żona Dawida, chce kupić większe mieszkanie z balkonem, Natalia (Joanna Trzepiecińska), autorka kryminałów, potrzebuje spłacić długi i utrzymać przy sobie młodszego partnera (Piotr Pacek), który, jej zdaniem, jest z nią tylko dla pieniędzy, Karol (Mateusz Król) i Karol (Piotr Polak), para gejów, rozmyśla nad emigracją do Portugalii. Jest więc (jak sądzą) o co walczyć. W tym bratobójczym starciu brakuje jednak polotu. Wyboru konwencji, dzięki której film nie byłby jedynie oglądalny, ale zauważalnie "jakiś". Postacie są zbyt mało wyraziste, żeby zarysowała się w "Spadku" komedia charakterów, akcja zbyt mało dynamiczna, żeby uznać ją za szalony slapstick, fabuła zbyt płytka, żeby uchodziła za Allenowski komediowy moralitet. Twórcy nie przykładają się również do stworzenia ciekawego i wciągającego kryminału. Wszystkiego jest tu po troszeczku, przez co z produkcji wychodzi dość nijaka filmowa zupa krem – pozornie wielosmakowa, ale po zblendowaniu nie da się w niej wyczuć żadnego składnika.

Niewątpliwą zaletą "Spadku" jest obsada. Fantastycznie w roli ekscentrycznego bogacza odnajduje się Jan Peszek, który nieco podobną, komiksową rolę zagrał w serialu TVN "Królestwo kobiet" – i wtedy, i teraz patrzy się na niego z przyjemnością. Cieszy powrót na ekran dawno niewidzianej w znaczącym występie Joanny Trzepiecińskiej, wciąż rozpoznawalnej przede wszystkim z roli Alutki w "Rodzinie zastępczej". Chwilami autentycznie bawił mnie Maciej Stuhr (szczególnie jego szarże z okrzykiem "Zidane!" odwołujące się do słynnego incydentu z finału mistrzostw świata w piłce nożnej z 2006 roku), powracający ostatnio do komediowego repertuaru po mniej lub bardziej udanych próbach odnalezienia się w produkcjach gatunkowych i dramatycznych (świetny w "Powrocie do tamtych dni", niezamierzenie groteskowy u Vegi). 


"Spadek" jest również przyjemny dla oka. Wygląd scenografii i kostiumów balansuje pomiędzy konwencją znaną ze świata filmów Wesa Andersona a pastiszem gotycko-romantycznych wizualiów. Szkoda jednak, że zaprojektowane wnętrza (lub wykorzystane – udane ujęcia udało się zrealizować chociażby na słynnych schodach z łódzkiego Pałacu Poznańskiego), labirynty i wszelkiego rodzaju bibeloty są jedynie nic nie znaczącą arabeską. Nie wpływają wystarczająco silnie na klimat filmu ani nie są szczególnie funkcjonalne dla zintensyfikowania napięcia. Wyraźnie brak tu MacGuffina, wokół którego kręciłaby się akcja.

"Spadek" można nazwać kinem letnim i to nie tylko dlatego, że pojawia się na Netfliksie u progu lata, ale przede wszystkim dlatego, że ani ziębi ani grzeje. Ogląda się go bezboleśnie i bez poczucia żenady. Na stronie streamingowego giganta znajdziecie bez liku gorszych produkcji, również krajowych, Z pewnością nie jest to polska odpowiedź na "Na noże", a co najwyżej: "Na noże" mamy w domu. A jednak podczas oglądania poczułem się jak wieczorny widz, który przy chipsach i coli po długim dniu pracy może obejrzeć coś nieskomplikowanego. Choć to niewiele, to już zawsze coś.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?