Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Gdzie się podziała twoja spódnica

W nowym filmie Olaf Lubaszenko wraz z operatorem dokonuje niemal olimpijskiego wyczynu – okolice Dworca Wileńskiego na warszawskiej Pradze Północ wyglądają tu jak Krakowskie Przedmieście i Plac Trzech Krzyży, czyli ulubione plenery dla twórców polskich komedii romantycznych. Choć finalnie "Złoty środek" również  podąża ścieżką wyznaczoną przez pasztety wypieczone w TVN-owskiej piekarni, wcześniej korzysta z nieco mniej banalnej filmowej materii. Szkoda mi tylko dwóch rzeczy: Anna Przybylska ani razu się nie rozbiera, a także za często paraduje w męskim przebraniu, zamiast czarować widownię olśniewającą urodą.

W swoich trzech poprzednich obrazach Lubaszenko przeszczepiał inteligencką tkankę do organizmu kina gangsterskiego spod znaku Tarantino i Ritchiego. Tym razem powraca w rejony, które pamiętamy z jego debiutanckiego "Sztosu" z 1997 roku. Niby wciąż obracamy się w kręgu przestępców, ale są to drobni oszuści i kanciarze spod budki z piwem – żadni dranie i mordercy, tylko dobre chłopaki do bitki i wypitki. Północni prażanie dorobili się też nowego pokolenia, które poszło na studia i zrobiło karierę. Tak jak Mirka (Przybylska) – absolwentka prawa pracująca w kancelarii należącej do panów Łopiana (Szymon Bobrowski) i Pokrzywy (Robert Gonera). Dziewczyna przewyższa ich oczywiście inteligencją i wiedzą, ale musi udawać mężczyznę, bo inaczej  wyleciałaby na bruk. Stosunkowo szybko wychodzi jednak na jaw, że bohaterka kierowała się także niezawodowymi przesłankami, zatrudniając się u duetu imbecyli. Panowie prowadzą ciemne interesy z ministrem przekształceń (Krzysztof Kowalewski), który chce wyburzyć praskie budynki i postawić na ich zgliszczach wypasione apartamentowce.



Lokalny patriotyzm Mirki wydaje się kluczowy dla istoty "Złotego środka". Nie od dziś wiadomo, że polscy reżyserzy lubują się w idealizowaniu marginesu społecznego. Mieliśmy z tym do czynienia przy okazji "Ediego", a ostatnio w "Boisku bezdomnych" i "Rezerwacie". Na samym dole zawsze znajdziemy ukrytą szlachetność, ciepło i mądrość, które możemy przeciwstawić Sodomie i Gomorze elit, reprezentowanych w filmie przez rodzinę Łopianów. Pośród pijaków i złodziei znajdzie się nawet miejsce dla przegiętego geja-fryzjera (Wilczak). I ktoś miałby zniszczyć ten skansen wartości zamieszkany przez postarzonego Cezarego Pazurę i jego śliczną córkę?!

"Złoty środek" jest komedią, więc w założeniu widz powinien mieć się z czego śmiać. U Lubaszenki możemy znaleźć co najmniej trzy źródła humoru. Pierwsze to niezwiązane z fabułą kabaretowe grepsy, które czasem są rzeczywiście zabawne (dialogi członków Kabaretu Moralnego Niepokoju), kiedy indziej zaś mają aurę rozbitej butelki z tanim winem (rozmówki starszych pań na ławce). Drugie to gagi sytuacyjne w rodzaju faceta wypadającego z balkonu na olbrzymi kaktus. Trzecim źródłem dowcipu są zaś świadome odniesienia do wcześniejszej twórczości Lubaszenki – widz odnajdzie teksty i scenki wyciągnięte za fraki z "Chłopaki nie płaczą" oraz wspomnianego "Sztosu". To już jednak wyższa szkoła jazdy, w której odnajdą się wyłącznie oddani fani reżysera. Wierzę, że takich nie brakuje.

Gdy gamoniowaty pracodawca zaczyna robić maślane oczy do Mirki, "Złoty środek" staje się nieco tandetny. Niedoróbki dałoby się pewnie naprawić, gdyby reżyser miał więcej czasu i pieniędzy. Powstały bez pomocy polskich telewizji oraz PISF-u obraz z największymi gwiazdami kina można uznać za produkcję niezależną, ale czy od razu trzeba jej też dawać fory? O tym zadecydują już widzowie.

Moja ocena:
3
Łukasz Muszyński
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje