"Deadpool & Wolverine" trzyma poziom poprzednich odsłon cyklu. Shawn Levy oraz zespół scenarzystów z Rhettem Reese'em i Paulem Wernickiem na czele dopilnowali, aby wszystko było na swoim miejscu:
Jak śpiewała Madonna, życie jest tajemnicą. Słowa te nabierają szczególnego znaczenia, gdy jako mutant masz zdolność regeneracji czyniącą cię właściwie nieśmiertelnym. Teoretycznie oznacza to nieskończone możliwości. W praktyce równie łatwo jak w blasku fleszy można wylądować na śmietniku historii. Taki właśnie los spotyka Deadpoola (Ryan Reynolds). W myśl zasady nie bój się nie osiągnąć niczego, odwiesił superbohaterski kostium na kołek i w przytakerowanym do czaszki tupeciku zajął się zachwalaniem amerykańskim rodzinom zalet Hondy Odyssey. Brzmi jak piekło? Luzik, przecież nie z takich opałów wychodził już cało.
Wynalezienie multiwersum to dla Marvela zarówno błogosławieństwo, jak i przekleństwo. Z jednej strony w prosty sposób uzasadnia realizację kolejnych sequeli i rebootów, a w przypadku gdy alternatywna wersja danego bohatera różni się od wyjściowej postaci płcią lub rasą, otwiera drogę do recastingu i pozyskania nowych fanów. Z drugiej coraz trudniej połapać się w kolejnych liniach czasowych, doniosłe wydarzenia nie robią takiego wrażenia, jak powinny, a sympatia widowni działa na podobnych zasadach jak łaska pańska. "Deadpool" nie byłby oczywiście sobą, gdyby nie pokusił się o metakomentarz do aktualnej sytuacji studia, dlatego reżyser Shawn Levy zabiera nas na wycieczkę po Agencji Ochrony Chronostruktury (AOC) – organizacji mogącej zesłać do czyśćca to, co w prawdziwym życiu nazwalibyśmy nieudanymi lub ryzykownymi projektami.
Long story short: aby uratować swój świat przed zakusami Pana Paradoksa (Matthew Macfadyen), zbuntowanego pracownika AOC z nieautoryzowanym czasozrywaczem na podorędziu, Deadpool będzie potrzebował pomocy Wolverine'a (Hugh Jackman). Naturalnym kierunkiem dla Pyskatego Najemnika, który ma otworzyć MCU na kategorię R (krew! przekleństwa! nagie biusty! No dobra, bez nagich biustów), jest oczywiście "Logan" – dobrze przyjęty zarówno przez widzów, jak i krytykę film z podobnym ratingiem. Niestety szybko okazuje się, że Logan z akurat tej linii czasowej umarł naprawdę. Na śmierć. Ale nie ma tego złego. Adamantiumowy szkielet sam w sobie stanowi śmiercionośną broń, kiedy więc w ślad za Deadpoolem na miejscu pojawiają się agenci AOC, czeka ich niemiła niespodzianka (wyrażenie porachować kości jeszcze nigdy nie było tak adekwatne do sytuacji). A poza tym, hej, przecież mamy multiwersum! Jakiś Wolverine na pewno się znajdzie.
Jako że Rosomaki nie pałają chęcią do współpracy, podróż przez kolejne wersje rzeczywistości znaczą hektolitry krwi i dodatkowe dziury w ciele bohatera. W końcu udaje mu się zawrzeć sojusz z Loganem będącym (a jakże) najgorszą wersją samego siebie. To człowiek złamany przez traumę z przeszłości, który próbuje topić swoje demony w alkoholu – z marnym skutkiem, bo dawno już nauczyły się pływać. Zgodnie z prawidłami bromansu nic nie może iść gładko, a w przypadku dwóch uzbrojonych po zęby mutantów z problemami emocjonalnymi oznacza jedno: krwawą jatkę. I choć mordercze ciosy padają równie często jak niewybredne komentarze, wszyscy wiemy, że to widowisko ku naszej uciesze. Nie bez powodu jedną z takich scen ilustruje znany z musicalu "Grease" przebój You're the One That I Want. Kto jest w tym związku Johnem Travoltą, a kto Olivią Newton-John, zostawiam Wam pod rozwagę.
"Deadpool & Wolverine" trzyma poziom poprzednich odsłon cyklu. Shawn Levy oraz zespół scenarzystów z Rhettem Reese'em i Paulem Wernickiem na czele dopilnowali, aby wszystko było na swoim miejscu: niewybredne żarty, metakomentarze i łamanie czwartej ściany, podkręcona przemoc. Samoświadomość Deadpoola pozwala wziąć przedstawione wydarzenia w ironiczny nawias, a poczucie humoru i energia wcielających się w tytułowych bohaterów Ryana Reynoldsa i Hugh Jackmana sprawiają, że czujemy się jak w towarzystwie najlepszych kumpli. Oczywiście produkcja ta to swego rodzaju badanie gruntu przed wprowadzeniem nowej polityki studia. Czy filmy, których w żaden sposób nie da się porównać do przyjaznej rodzinie Hondy Odyssey, to właściwa droga dla Marvela? Przykład "The Boys" (tak, tak, Deadpoolowi jest do nich bliżej niż choćby do ostatniego "Ant-Mana") pokazuje, że owszem.
Rocznik '89. Absolwentka filmoznawstwa i wiedzy o nowych mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. Napisała pracę magisterską na temat bardzo złych filmów o rekinach. Dopóki nie została laureatką VII... przejdź do profilu