Recenzja filmu

Dobre pochodzenie (2004)
Robert Salis
Patrick Goavec
Adel Bencherif

Intelektualisty rewolucyjny manifest o pożądaniu

Życie to gra, gra pożądania, w której udział biorą wszyscy. Tak przynajmniej twierdzi Agnès, dziewczyna Paula, obserwując jego zachowanie. Paul właśnie dostał się na renomowane studia, gdzie
Życie to gra, gra pożądania, w której udział biorą wszyscy. Tak przynajmniej twierdzi Agnès, dziewczyna Paula, obserwując jego zachowanie. Paul właśnie dostał się na renomowane studia, gdzie wychowuje się przyszłych władców świata, bezwzględnych finansistów, którzy dla dobra firmy bez mrugnięcia okiem zwolnią setki ciężko pracujących robotników. Dla Paula to wielka okazja, ponieważ nie urodził się jako jeden z uprzywilejowanych, choć przecież wielu pozazdrościłoby mu szczęścia. Jego ojciec prowadzi firmę budowlaną. Pieniędzy zatem nigdy nie brakowało. Brakowało jednak prestiżu. Nie ważne jak bogaty, ojciec Paula pozostawał prowincjuszem, burżujem w oczach tych prawdziwie bogatych, poważanych od stuleci. W synu widzi możliwość zmiany tego stanu rzeczy, wywindowania się na wyższy poziom drabiny społecznej, przejście do najwyższej z klas. Paul szybko zostaje oczarowany tym nowym, wielkim światem. Wpada w pułapkę pożądania tym łatwiej, że przecież dzieli pokój z Louis-Arnaultem. Ten zdaje się mieć wszystko. Jest wysportowany, przystojny, biegle porozumiewa się w kilku językach, a tajniki władzy, intryg i finansów ma opanowane do perfekcji. Prawdziwy potomek władców. To właśnie dla takich jak on powstała uczelnia, w której spotkał się z Paulem. W sposób zupełnie naturalny roztacza swój urok, przyciągając do siebie tych, którzy są w pobliżu. Pod takim urokiem jest też i Paul. Czy jednak fascynuje go pozycja Louis-Arnaulta? Czy chciałby on być Louis-Arnaultem? A może za tym pożądaniem kryje się coś więcej? Agnès, zirytowana przemianą, jaka zaszła w jej chłopaku, podejrzewa, że właśnie o to głębsze pożądanie chodzi. Inicjuje więc niebezpieczną grę, rzucając najpierw ogólne, dwuznaczne aluzje, później kusząc w sposób już bardziej otwarty. Przepychanka staje się coraz gwałtowniejsza, aż po wyzwanie: kto pierwszy uwiedzie Louis-Arnaulta. Paul jest tym oburzony. Odrzuca aluzje Agnès, a jednocześnie coraz silniej uświadamia sobie głębię własnego pożądania. Agnès - piękna, wyedukowana Agnès - zapomniała jednak o starej prawdzie: ten, kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Mimo całej gry jest w gruncie rzeczy dość pewna swego chłopaka. Choć zazdrosna, pragnienia Paula wzbudzają także jej ciekawość i wydaje jej się, że potrafi tymi pragnieniami manipulować. Nie wzięła jednak pod uwagę dwóch ważnych elementów. Pierwszym jest Mécir. To młody, piękny Arab, robotnik parający się różnymi drobnymi pracami na budowach, przy remontach. Jest pewny siebie, tryskający energią. Odrzuca bufonadę, idąc przez życie czerpiąc z niego pełnymi garściami. Finezyjne gry wielkich tego świata są dla niego fałszem i iluzją, marnotrawieniem czasu. Los sprawi, że Mécir i Paul spotkają się. Paul stanie w obronie Mécira, ten zafascynowany będzie staraniami Paula, by stać się jednym z rasy panów. Dwóch młodzieńców, których przyciąga coś do siebie. Jednak tylko Mécir wie, co to jest. To pożądanie, proste, bez podtekstów, bez intelektualnego sztafażu. I da mu wyraz w zaskakującym Paula pocałunku. Paul ucieknie, lecz nie zapomni. Agnès, która rozbudziła (a może jedynie wydobyła na światło dzienne) pragnienia Paula, żyje w nieświadomości, że każdy jej krok jest fałszywy. Bo choć Paul w dalszym ciągu zafascynowany jest Louis-Arnaultem, to jednak Mécir jest tym, z którym przekroczy granicę, który otworzy mu oczy na prawdę o pożądaniu. Drugim elementem jest sama Agnès. Być może wciągnęła Paula w tę mroczną grę pożądania, bo wyczuła w nim pragnienia, których zaspokoić nie jest w stanie. Być może czuła się przez nie zagrożona i postanowiła stawić im wyzwanie. Jeśli tak, to - nie biorąc pod uwagę Mécira - poniosła sromotną klęskę. To były zresztą tylko jej motywy, później gra potoczyła się już własnym torem. W czasie kiedy Paul odkrywa drugą stronę swej natury, Agnès staje przed siłą, którą - w swej arogancji - myślała, że kontroluje: przed pożądaniem. Jednak Agnès nie jest na nie uodporniona. Podziwiając piękne kształty Louis-Arnaulta, kusząc nimi Paula, niezauważalnie, sama zostaje skuszona. Nagle to już nie o pożądanie Paula chodzi, lecz o jej własne. I choć z wahaniem, przyjmuje wyzwanie. Na dobre i na złe. "Grande école" w sposób zupełnie naturalny przywodzi na myśl film "Maurice" (przyznaje to również sam reżyser). I tu i tam mamy trzech mężczyzn: arystokratę, przedstawiciela bogatego mieszczaństwa i biednego proletariusza. I tu i tam bohaterem głównym jest właśnie ów przedstawiciel klasy średniej, aspirujący do przekroczenia granicy klasowej. Jego pierwszą fascynacją, pierwszą miłością, jest arystokrata, którym chce być, z którym chce być. Miłość ta nie zostaje spełniona, ponieważ arystokrata nie jest w stanie przekroczyć ograniczeń własnej klasy. Prawdziwą, fizyczną miłość otrzymuje nasz bohater ze strony proletariusza, który w prosty sposób, bez owijania w bawełnę, nazywa rzeczy po imieniu i działa zgodnie z własnymi impulsami. Jest jednak fundamentalna różnica między obu tymi filmami. "Maurice" opowiada o procesie odnajdywania siebie, dookreślenia siebie takim, jakim się jest. Tymczasem ideą przewodnią "Grande école" jest to, że nie ma hetero- czy homoseksualizmu, jest jedynie pożądanie. Pożądanie nie zna płci. Pożądanie nie zna klasy. Pożądanie nie zna rasy. I tej myśli podporządkowany jest cały film, jego struktura i język. Niestety przez to właśnie porównanie "Maurice'a" z "Grande école" wychodzi zdecydowanie na niekorzyść tego ostatniego. U Ivory'ego mieliśmy osobistą opowieść, którą można było rozszerzyć na zjawiska ogólnospołeczne. U Salisa zaś bohaterowie są jedynie narzędziem obrazującym to, co w społeczeństwie ma miejsce i mieć miejsce powinno. Choć Salis opowiada o pożądaniu, tego pożądania w filmie nie ma. Bohaterowie są sztuczni, wręcz teatralni. Całość tworzy finezyjną konstrukcję, niezwykle symboliczną, lecz zupełnie pozbawioną życia. I co najgorsze, taki właśnie film chciał zrobić Salis! Salis to człowiek dojrzały, który jednak przed "Grande école" nie nakręcił żadnej pełnometrażowej fabuły. Filmy realizuje z rzadka i są to raczej dokumenty. "Grande école" to jego debiut i niestety to czuć. Jak w pracy magisterskiej, pełno w nim cytatów, w których tonie duch artystyczny reżysera. Salis skoncentrował się na tworzeniu każdej sceny, dopracował je do ostatnich szczegółów, których jest aż za wiele i sądzę, że 1) część z nich jest niepotrzebna 2) część z nich nie zostanie przez widzów w ogóle zauważona. Ta koncentracja na szczególe sprawia, że brakuje wyważenia całej konstrukcji. Film nie stanowi zwartej całości, a jedynie sumę poszczególnych elementów. Każdą scenę z osobna można godzinami analizować odnajdując w nich cytaty z dzieł filmowych, symbole stanowiące część traktatu intelektualnego. Jednak jako całość jest to suche, zbyt wydumane. Salis z premedytacją utrzymał także teatralność dialogów. W ten sposób podkreśla swoją rewolucyjną ideę odrzucenia etykietek i konwenansów oraz uznania pożądania za to, czym być w oczach Salisa powinno. Jednak przez te pompatyczne dialogi, bohaterowie stali się zbyt odrealnieni, żeby widz mógł się rzeczywiście przejmować ich losami. Tekst stanowił chyba także za duże wyzwanie dla młodej obsady aktorskiej, bowiem pomimo wysiłków wszyscy mają swoje potknięcia, kiedy nie byli w stanie udźwignąć roli. Mimo jednak wielu wad, kalectwa, któremu winien jest sam reżyser, jest w tym filmie kilka jasnych punktów. Po pierwsze zdjęcia. Emmanuel Soyer wykonał niezłą robotę. Jest w "Grande école" kilka bardzo pięknie wykadrowanych scen, jak choćby bardzo symboliczne w swej wymowie odbicie w tafli wody drużyny piłki wodnej, czy scena z lustrami. Po drugie piękna Alice Taglioni, której nie zapamiętałem w "Aptekarzu", ale teraz z pewnością zapamiętam. Z całej szóstki aktorskiej jej udało się najlepiej udźwignąć ciężar hipersztuczności dialogów. Pozostaje zmysłowa, prowokacyjna, uwodzicielska i jednocześnie niezwykle finezyjna. A jej greka jest wielce zmysłowa. Agnès w jej wykonaniu naprawdę jest zdolna inicjować ryzykowne gry emocjonalne, dlatego też chętnie zobaczyłbym ją w "Niebezpiecznych związkach". I w końcu ostatni, najjaśniejszy punkt filmu - Salim Kechiouche. Choć w grze miał kilka potknięć, zwłaszcza w scenach krótkich, kręconych na potrzeby konkretnego sekundowego ujęcia, to jednak Salis dobrze wiedział jak go pokazać na ekranie. Ciemnowłosy i ciemnooki, ubrany w białe stroje Salim jest prawdziwie "mrocznym przedmiotem pożądania". Mam nadzieję, że jego talent okaże się na tyle duży, że będę miał go okazję podziwiać w przyszłości na dużym ekranie. Jako całość "Grande école" niestety pozostawia spory niedosyt. Zbyt manieryczny, za bardzo wydumany, przyciężki, by móc się w pełni podobać, broni się jedynie dzięki temu, że mimo wszystko daje do myślenia, no i ma Alice i Salima.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones