„Fatamorgana” z 1990 roku to film całkowicie zapomniany przez wszystkich. Jego reżyser, Bill Crain, również nie zrobił błyskotliwej kariery. Co więcej jest to jedyny obraz, jaki dane mu było
„Fatamorgana” z 1990 roku to film całkowicie zapomniany przez wszystkich. Jego reżyser, Bill Crain, również nie zrobił błyskotliwej kariery. Co więcej jest to jedyny obraz, jaki dane mu było nakręcić. Powiela wykorzystane już wcześniej schematy – grupa młodzieży prześladowana przez psychopatę. Brzmi znajomo? Oczywiście, że tak. Wystarczy wspomnieć słynny „Piątek 13-ego”. Grupa przyjaciół – Chris, Kyle, Mary, Trip, Greg i Bambi – urządza sobie piknik na odległej pustyni. Ich zabawę przerywa ciemnego koloru pick-up, z kierowcą, który z pewnością nie ma dobrych zamiarów. Wkrótce dochodzi do pierwszych zbrodni. A może to tylko tytułowa fatamorgana? Bill Crain pełnił na planie nie tylko funkcję reżysera, ale współtworzył scenariusz. Miał zdecydowanie największy wkład w powstanie „Fatamorgany”. Początek jego filmu jest bardzo nastrojowy, pojawiają się ujęcia z pick-upem w roli głównej. Uczucie niepokoju zwiększa ponura muzyka, która stanowi niewątpliwie atut filmu. Później jednak jest nudno, bo przez jakiś czas musimy obserwować igraszki głównych bohaterów, które nie mają żadnego wpływu na rozwój akcji. Oczywiście wspomniany wyżej "Friday the 13th" był budowany podobnie, lecz oglądanie tego samego w nieco nowszej produkcji staje się już po prostu nudne. Sam scenariusz zawiera masę kiepskich dialogów i jest oklepany do bólu. Jednak dłużyzny to największa wada „Fatamorgany”, jest ich trochę za dużo i sprawiały wrażenie, jakby Bill Crain nie miał koncepcji na rozwój sytuacji i dlatego postanowił zapchać czas w taki oto sposób. Aktorstwo jest niestety słabe. Obsada składała się z nieznanych nikomu postaci, które też zawrotnej kariery nie zrobiły. Ich gra momentami była wręcz fatalna. Należy to jednak wybaczyć, bo jak wiadomo, aktorstwo nigdy nie było główną domeną slasherów. Efekty specjalne w wykonaniu R. Christophera Biggsa prezentują zadowalający poziom. Niektóre sceny śmierci są bardzo pomysłowe, przez co można je rozpamiętywać na dłużej. Kamera pokazuje nam w istocie niewiele, zaś ofiary ukazywane są już po fakcie. Na pozytywną wzmiankę zasłużył klimat. Pustynia to nietypowa lokacja dla slashera. Bill Crain sprawnie odwzorował efekt osaczenia i bezradności wobec psychopaty. Plenery pustynne wywołują dobre wrażenie odizolowania. Końcówka co prawda jest wprost niedorzeczna, ale to było celowe. Reżyser chciał w ten sposób pozostawić widza z pewnymi domniemaniami. Po obejrzeniu filmu od razu stawiamy sobie pytanie czy zabójca był prawdziwy, czy może raczej mieliśmy do czynienia z tytułową fatamorganą? W zasadzie nie ma się więcej nad czym rozpisywać. „Fatamorgana” to niezłe kino klasy B. Nie pozbawione sporej ilości wad może dostarczyć odrobiny relaksu. Niesłusznie film ten odszedł w całkowite zapomnienie. Jednoznacznie do gatunku horroru bym go nie zaliczył, bo zawiera w sobie też trochę elementów z thrillera. Rozrywka nie najwyższych lotów, ale dla widzów mniej wymagających, którzy chcą miło spędzić czas bez używania przy tym szarych komórek, „Fatamorgana” będzie dobrą propozycją.