Obejrzałem w ramach nadrabiania zaległości. Czytam komentarze, recenzje, większość pozytywnych. Pomijam te z kosmosu hurrapozytywne. A film?
Zero scenariusza, zero kreacji postaci. Wielkie roboty, które się tłuką pięściami czy mieczami – okay, ja rozumiem, że o to chodziło. Nawet machnąłem ręką na to, że zamiast wystrzelić pocisk naddźwiękowy z ładunkiem plazmy trzeba przeczołgać grubo ponad tysiąc ton i walnąć pięścią. Okay, niech będzie. Ale nurkowanie w Rowie Mariańskim to już przegięcie, pewnie nawet scenarzysta tego filmu słyszał o ciśnieniu, prawda? Prawie 1100 barów, ale co z tego, mechagodzilla da sobie radę. Po drodze dzieją się różne rzeczy, jeśli pasują w danej minucie. Chwilę później już nie pasują, więc się nie dzieją. Zaimponowała mi komunikacja w czasie rzeczywistym w trakcie podróży do wszechświata równoległego – zapewne jest to technologia "skoro scenarzysta tak wymyślił, to nie zadajemy pytań". Przydałaby się nam taka technologia.
O grze aktorskiej wspominałem? Poziom jak ze starych filmów akcji z lat osiemdziesiątych – takich, które produkowano hurtowo i liczyło się tylko walnięcie kilku soczystych tekstów oraz robienie głupich min. Przy czym część aktorów zagrała w tym filmie żenująco źle, a część po prostu licho. Tych należy docenić. Oczywiście połowa winy spada na scenariusz. Halo? Dwóch przygłupich naukowców, z których każdy jest na maksa przegiętym szablonem? No proszę... Ech, nie wymieniam dalej, ale powiem tak: ogólnie było mi wszystko jedno, czy ktokolwiek z bohaterów przeżyje. Miałem zresztą nadzieję, że będą umierali szybciej, aby oszczędzić mi – jako widzowi – konieczności oglądania ich popisów. Niestety, sporo przetrwało do samego końca. Jupi!
Co na plus? Muzyka, w sumie niezły motyw, wpada w ucho, choć już montaż dźwiękowy, w tym implementacja muzyki w filmie, trochę kuriozalny. Parę razy miałem wrażenie, że robił to automat. W takiej scenie dawaj taką muzykę, w takiej taką – przejścia bez wdzięku i harmonii. Ale okay, ujdzie, to nie film dla melomanów, prawda?