Recenzja filmu

Palące tygrysy (2023)
So Young Shelly Yo

Zwiewność

"Palące tygrysy" nie szukają prostych domknięć, mają wdzięk i otulają nas swoim ciepłem. To kino dyskretne jak mało kiedy. I mądre jak trzeba.
Zwiewność
Choć kino raz po raz przypomina, że dorastanie to nie rurki z kremem, równie często oblepia je lukrem nostalgii. Gatunek coming of age konfrontuje dziecięcą naiwność z "dorosłym" rozsądkiem, niewinność – z brutalnością, indywidualne marzenia – ze zbiorowymi realiami. Nie tylko potrafi te skrajności godzić, a więcej nawet: bardzo je lubi. Pewnie dlatego, sięgając po gatunkową umowność i tęskniąc za intensywnością "pierwszych razów", zainteresowani młodością twórcy tak często zapominają – lub nie chcą pamiętać – że prawda leży pośrodku, a proza nastoletniego życia najczęściej prozą pozostaje. Tę właśnie niszę w niszy wypełnia So Young Shelly Yo. Napisane i wyreżyserowane przez nią "Palące tygrysy" to rzecz o dorastaniu bez wielkich przełomów, efektownych gestów i jednoznacznie szczęśliwych domknięć. Koreańsko-amerykańska debiutantka dowodzi swoim filmem, że wykuwanie życiowej mądrości nie wymaga ekscesów, a ekranowa czułość nie musi popadać w sentymentalizm.

Nastoletnia Hayoung (Ji-young Yoo) ma ostatnio pod górkę. Próbujący łączyć koniec z końcem rodzice są w separacji, młodszą siostrą ktoś się musi zaopiekować, a wyniki w płatnej szkole same się nie wyrzeźbią. Gdzieś na studia trzeba się przecież dostać – mówi mama. Jakby matczynym ambicjom było mało, naszej szarej myszce życia nie ułatwiają rówieśnicy przy kasie, mieszkanie w biedniejszej dzielnicy i wynikający z owych różnic wstyd. Bezgraniczny optymizm widzianego coraz rzadziej ojca, pierwsze przyjaźnie i miłości stanowią wprawdzie pocieszenie, lecz do czasu. Szkolna presja, sekrety w rodzinie i maskowane pragnienia w końcu dadzą o sobie znać.

Sami widzicie – po fabularne fajerwerki zapraszamy gdzie indziej. Nieefektowność "Palących tygrysów" nie oznacza jednak sztampy. Przedstawiając na ekranie doświadczenia nastolatki z rozbitej imigranckiej rodziny, reżyserka bazuje na własnych przeżyciach. Dzięki temu nastoletnie dylematy nie są traktowane instrumentalnie, a całość jest wolna od cynizmu. Podziały między wychowanym gdzie indziej rodzicem a na wpół zasymilowanym dzieckiem, doświadczenie dwujęzyczności, idące za tym tożsamościowe wahania, zderzenie tradycji z nowoczesnością, a także kompleks ekonomiczny i nierówność klasowa uwiarygodniają ekranowe "tu i teraz". Wśród trudów codzienności So Young Shelly Yo znajdzie dla swojej bohaterki pocieszenie.

Zanim jednak tak się stanie, da jej przestrzeń na refleksję. Wizualny refren w postaci luster, wodnych powidoków i odbić na pustych powierzchniach podkreśla samotność dziewczyny. Płynący z głośników wibrafon Masayoshiego Fujity trafnie oddaje skrytość, tęsknotę i poczucie winy dziecka z rozbitej rodziny. To narzędzia zupełnie podstawowe, lecz ów szlachetny minimalizm i poetycka niespieszność opowieści działają na emocje i mają przełożenie w oszczędnym, choć precyzyjnym scenariuszu oraz w dalekim od nachalności aktorstwie. "Palące tygrysy" dotykają w końcu tematu tymczasowości. W dorastanie wpisane są rozczarowania, gdy szkolne relacje ulegają ewolucji, a rodzice, po cichu borykający się z codziennością, ujawniają swoje ograniczenia. Jak się rzekło, ku Hayoung wyjdą jednak promyki nadziei. Trudna relacja z matką w końcu dojrzeje, a akceptacja tego, na co nie ma wpływu, pozwoli jej spojrzeć w przyszłość z nieśmiałym optymizmem. Deklamacje? Nic z tych rzeczy. "Palące tygrysy" nie szukają prostych domknięć, mają wdzięk i otulają nas swoim ciepłem. To kino dyskretne jak mało kiedy. I mądre jak trzeba.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones