Recenzja filmu

Panda i afrykańska banda (2024)
Richard Claus
Karsten Kiilerich
Yootha Wong-Loi-Sing
Maurits Delchot

Jak wytresować Kung Fu Lwa

Bolączką "Pandy i afrykańskiej bandy" są nie tyle budżetowe ograniczenia co doskwierający deficyt kreatywności.
Jak wytresować Kung Fu Lwa
Gdzieś w magicznej chińskiej krainie dwójka przyjaciół, panda o imieniu Pang i smoczyca Jielong, bawią się w chowanego w lesie. Tytułowy miś marzy o błogim wylegiwaniu na słońcu, pożeraniu kolejnych łodyg bambusa i zgodnej z pandzią naturą bezstresowej egzystencji. Jielong ma przed sobą trochę więcej wyzwań i trudniejszych umiejętności do nabycia. W pierwszej kolejności zbliża się czas, by w końcu nauczyć się latać (przymknijcie oko na zastanawiający brak skrzydeł) i ziać siejącym spustoszenie chłodem (standardowy ogień może był dla twórców zbyt brutalnym rozwiązaniem). Wszystko pewnie poszłoby jak z płatka, gdyby nie afrykańskie lwy, zmęczone przeciągającym się konfliktem z hienami. Lwią Skałą i cały stadem, w imieniu nieletniego księcia, przewodzi jego podstępny wujek. Panoszących się po łowieckich terenach padlinożerców przegonić może bowiem tylko smok. Stryjek zleca więc porwanie takiego osobnika. Ofiarą stanie się rzecz jasna Jielong. Z ratunkową misją do Afryki za swoją najbliższą kumpelą podąży Pang. Czego się nie robi w imię przyjaźni.



Bolączką "Pandy i afrykańskiej bandy" są nie tyle budżetowe ograniczenia co doskwierający deficyt kreatywności. Sekwencja wprowadzająca nas na Lwią Skałę jest wręcz perfidną kalką z pewnego znanego disneyowskiego przeboju z lat 90. Mniejsza nawet o podobieństwo lokalizacji i wydarzenia (mianowanie księcia). Jeszcze bardziej razi przeniesienie napiętych relacji między dwulicowym stryjkiem i niewinnym następcą tronu. Wiodąca para zwierząt też oczywiście ma konotować z postaciami już obecnymi w popkulturze. Leniwa panda wystawiona zostanie na wymagającą fizycznego poświęcenia próbę w warunkach, do których w ogóle nie jest przystosowana. Lękliwa smoczyca będzie musiała udowodnić, do czego jest tak naprawdę zdolna i jak ogromne ma możliwości. Jak się nie ma, czego się lubi, to się nie lubi, co się ma.



"Panda i afrykańska banda" przypomina kilka szlachetnych prawd. Twórcy chętnie łączą w pary bohaterów, reprezentujących gatunki albo ze sobą niekojarzone albo niemile widziane w danej społeczności. W tym kluczu związani zostaną panda i smok. Gdzie indziej miłość będzie rosła wokół lwiego księcia i wygnanej hieny. Przyjaźnie wobec podziałów, współpraca na przekór pokoleniowym tradycjom i przesądom. Czasy się zmieniają, starszyzna nie zawsze ma rację. Jedynie zdecydowana, nieustępliwa postawa i determinacja mogą zachwiać aktualnym porządkiem rzeczy.



Pang wie, że musi podążać za głosem serca i własną intuicją. Nawet w najbardziej beznadziejnych sytuacjach (będąc pojmanym bądź usychając z wycieńczenia na bezkresnej pustyni) skądś przyjdzie pomoc albo ratunkiem okaże się szczęśliwy zbieg okoliczności. Bohater nie potrzebuje opieki opatrzności - sam potrafi zadbać o siebie i innych wokół. Z kolei nowi przyjaciele - będąc pod wrażeniem wrażliwości i wyrozumiałością pandy - w kluczowym momencie z pewnością się odwdzięczą. Nie ważne, jak bardzo wcześniej zawiedli i nadwyrężyli zaufanie.

Finalnie nie jest to, niestety, przypadek chwalebnego uczenia się od lepszych, ale pośpieszne i niezręczne kopiowanie od zdolniejszej konkurencji. Abstrahując od nieszczęśliwych stylistycznych i dramaturgicznych zapożyczeń, kalek, cytowań i niestosownych parafraz "Panda i afrykańska banda" najlepiej broni się jako opowieść o dawaniu drugich szans. Każda z postaci na jakimś etapie zawodzi, ale zawsze ma szansę na rehabilitację i korektę błędów. Na tym odcinku film Richarda Clausa i Karsten Kiilerich wypada całkiem szczerze i przekonująco. To mało, malutko, ale afrykańska banda jednak coś dobrego po sobie zostawia.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?