Recenzja filmu

Proste sprawy (2007)
Aleksey Popogrebskiy
Sergey Puskepalis
Leonid Bronevoy

Proza życia

Nie ma tu też miejsca na epatowanie tragediami, choć ponura diagnoza społeczna reżysera domagałaby się takiego dopełnienia. To z założenia prozaiczna – i w sumie ciepła – historia, gdzie
Bieda? Jest. Korupcja? Jest. Szemrane interesiki, desperackie próby wiązania końca z końcem, ucieczka w procenty? Są. A to Rosja właśnie – znamy i widzieliśmy to już nie raz. I choć Aleksey Popogrebskiy dołącza do szeregu czarnowidzów odmalowujących na ekranie kinowym niekorzystny obraz rosyjskiego społeczeństwa, jego "Proste sprawy" nie są depresyjnym tour de force w stylu Siergieja Łoźnicy. Reżyser "Jak spędziłem koniec lata" opowiada o kilku dniach z życia pechowego everymana z niemal "czeską" słodko-gorzką wrażliwością.  

Bohaterem jest anestezjolog Siergiej Masłow (Sergey Puskepalis), któremu życie wymyka się spod kontroli. Kumulacja tytułowych "prostych spraw" – codziennych problemów, małych dramacików, banalnych przeciwności losu – zaczyna powoli go przerastać. Mieszkający w mikroskopijnym mieszkanku mężczyzna dowiaduje się, że jego żona jest w ciąży, a nastoletnia córka uciekła z domu, żeby zamieszkać z podejrzanym chłopakiem. Na domiar złego Masłow stracił prawo jazdy za jazdę po pijanemu – regularne, gęsto zakrapiane wizyty w znamiennie nazwanym pubie "Na dnie" były dla niego bowiem jedyną chwilą wytchnienia.

Żeby dorobić na boku, bohater zatrudnia się do opieki nad chorym na raka sędziwym aktorem filmowym (Leonid Bronevoy). Starszy pan nie chce po prostu przyjmować środków przeciwbólowych; od Masłowa oczekuje on szacunku, chełpiąc się swoim wyższym statusem społecznym. Ale Popogrebskiy pokazuje, że podziały w Rosji przebiegają głównie między potrzebującymi jakichś usług a tymi, którzy je świadczą (oczywiście nieoficjalnie). Ironią tego pokątnego biznesu i wszędobylskiej korupcji jest to, że nigdy nie wiesz, po której stronie tego równania się znajdziesz. Masłow jest w pozycji uprzywilejowanej, gdy proponuje pacjentom "dodatkowe" znieczulenie, sam musi się jednak płaszczyć, kiedy chce załatwić nowe prawo jazdy.  

Reżyser postawił przed sobą trudne zadanie, bo postanowił opowiedzieć o odpychającym, irytującym bohaterze. Zazwyczaj kluczem do historii o prostaczku w opałach jest sympatia, jaką widz obdarza człowieka, którego losy śledzi na ekranie. W przypadku Masłowa nie ma o tym mowy: jest oschły wobec żony, flirtuje z recepcjonistką, wymusza łapówki. Raczej przyzwyczajamy się do niego, niż przywiązujemy. Ale w tym właśnie tkwi metoda Popogrebskiyego. To historia o "prostych sprawach" "prostego faceta", opowiedziana bez taryfy ulgowej emocjonalnego zaangażowania – za to z ironicznym dystansem. Sposób przedstawienia losów Masłowa uświadamia, że można rozumieć, nie lubiąc.

Dlatego nie ma tu też miejsca na epatowanie tragediami, choć ponura diagnoza społeczna reżysera domagałaby się takiego dopełnienia. To z założenia prozaiczna – i w sumie ciepła – historia, gdzie większość perypetii rozpływa się w humorystycznych puentach. Nie są to jednak żarty typu "śmiech na sali". Komediowy rys stanowi tu po prostu reakcję na kryzys, znak przekroczenia pewnego punktu. Sam Masłow zauważa, że w którymś momencie można już tylko przystać na kolejny dopust i zbyć go zdrowym śmiechem.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones