Recenzja filmu

Sanktuarium (2021)
Evan Spiliotopoulos
Jeffrey Dean Morgan
Cricket Brown

Objawienie

Film nie spełni zarówno oczekiwań miłośników opowieści z dreszczykiem, jak i reszty widzów spragnionych rozrywki na przyzwoitym poziomie.
Objawienie
Wyłóżmy karty na stół: "Sanktuarium" nie jest filmem wybitnym i nie stoją za nim wielkie ambicje. To jeden z wielu przeciętnych horrorów religijnych, kinowy półprodukt stworzony po to, by zapełniać luki w wakacyjnym repertuarze multipleksów. Nawet jeśli oglądanie reżyserskiego debiutu Evana Spiliotopoulosa nie przyprawi Was o ból głowy, nie da też niczego w zamian i zapomnicie o nim zaraz po projekcji. W dobie posthorrorów, gdy ekranowa groza przeżywa swój renesans, a tacy twórcy jak Ari Aster  czy David Robert Mitchell przywracają najstraszniejszemu z gatunków dawny blask, "Sanktuarium" sprawia wrażenie tytułu bazującego na wytartych schematach oraz niedopracowanego na każdym poziomie: od konstrukcji dramaturgicznej aż po rysunki postaci. Film nie spełni zarówno oczekiwań miłośników opowieści z dreszczykiem, jak i reszty widzów spragnionych rozrywki na przyzwoitym poziomie.

Reżyser przenosi nas do Banfield, małego miasta w Nowej Anglii, gdzie trafia reporter Gerry Fenn. Dziennikarz ma zbadać sprawę tajemniczych znaków na ciele krów, ale jego uwagę dość szybko przykuwa coś innego. W miejscowości wydarza się bowiem cud: nastoletnia Alice twierdzi, że objawiła się jej Maryja. Głuchoniema dziewczyna odzyskuje głos i zjednuje sobie lokalną społeczność, dokonując uzdrowień. Niezwykłe zajścia budzą jednak wątpliwości wujka Alice, księdza Hagana, ostrzegającego przed czającym się za rogiem Złem. Czy nastolatka faktycznie rozmawia z niebiańską istotą, a może inne siły sterują jej działaniami?


Podstawowy problem z "Sanktuarium" polega na tym, że film nie działa jak sprawna horrorowa machina. Pomimo obiecującej sceny inicjalnej, toczącej się w 1845 roku i ujawniającej mroczną przeszłość miasteczka, dalej brakuje twórcom pomysłów na ogrywanie konwencji i budowanie gęstej, wypełniającej każdy skrawek ekranu atmosfery grozy. Autorzy uciekają się do najprostszych zabiegów, wśród których królują jump scare’y, wykorzystywane we wszystkich kluczowych momentach fabuły. Choć początkowo spełniają swoją funkcję (czytaj: powodują szybsze bicie serca), gdzieś w połowie seansu tracą moc sprawczą, bo widz instynktownie wyczuwa, kiedy znów się pojawią. Dziwi także nieumiejętne zagospodarowanie przestrzeni ekranowej – miasteczko takie jak Banfield, filmowane w zgaszonych barwach i ponurej estetyce, wydaje się wprost idealną scenerią dla rasowego kina grozy. Niestety w "Sanktuarium"  akcja ogranicza się tylko do kilku lokacji, w tym do miejscowej parafii i obskurnego motelu, gdzie zatrzymuje się Fenn, a powtarzające się, quasi-hipnotyczne najazdy kamery na kościelne figury i psujący się neon z nazwą zajazdu, potęgują wrażenie wtórności i lekceważenia inteligencji widza. 

Mało subtelnie zostaje też odmalowana galeria filmowych postaci, na czele z podstarzałym reporterem, który próbuje odzyskać dawną reputację i w trakcie pobytu w miasteczku przechodzi duchową przemianę. To typ skompromitowanego dziennikarza wierzącego jednak w odwrócenie swojego losu, z którym odbiorca musi sympatyzować, bo ten prowadzi go do rozwikłania kolejnych zagadek, i stanowi przeciwwagę dla odpychających bohaterów takich jak biskup Gyles i ksiądz Delgarde. Obaj duchowni przybywają do Banfield z ramienia Watykanu, by zweryfikować autentyczność cudów Alice, a ich podkreślany grubą kreską sceptycyzm zostaje zderzony z dojrzewającą wiarą Fenna. Wewnętrzna metamorfoza protagonisty dokonuje się jednak zbyt pospiesznie i opiera się na zbyt banalnych motywacjach – oto człowiek z wielkiego świata w zetknięciu z małomiasteczkową religijnością i wspólnotowością odkrywa wartości większe niż sława. Na domiar złego, przejście dziennikarza na jasną stronę mocy łączy się w filmie z tanim sentymentalizmem, czego dowodzi ostatnia scena wyjęta jakby z innego porządku oraz niepotrzebnie eksponująca i tak oczywiste intencje autorów. Najjaśniejszym punktem obsady nieoczekiwanie staje się Cricket Brown, wcielająca się w Alice. Młoda aktorka potrafi w jednej chwili wzbudzić nasze współczucie i zaufanie, by zaraz potem przybrać zagadkowo groźne oblicze, wywołując odwrotny efekt. 


Seans "Sanktuarium" nie zapewnia więc wielkiej satysfakcji, choć w filmie zostaje zasygnalizowanych kilka intrygujących wątków, których rozwinięcie mogłoby wznieść go na nieco wyższy poziom. Chodzi zwłaszcza o kwestię przeszłości Banfield, ufundowanego na krwawym wydarzeniu sprzed lat i niedokonaniu przez mieszkańców rozliczenia z tym, czego się dopuścili. Reżyser słabo zaakcentował problem wymazywania niechlubnych kart z historii i obciążającej każdą społeczność odpowiedzialności za winy przodków. Większy potencjał tkwił także w wątku przemiany prowincjonalnej miejscowości w sanktuarium, wiążącej się ze wzmożonym zainteresowaniem mediów, napływem kapitału oraz napięciem rodzącym się pomiędzy zinstytucjonalizowaną a pierwotną formą duchowości, opartą na fundamencie szczerej wiary. Twórcom zabrakło czasu albo odrobiny odwagi, by wyjść poza ramę sztampowego horroru religijnego i głębiej wniknąć w skomplikowane społeczne procesy, które stanowią tu wyłącznie niewyraźne tło. Konsekwencje ich mało chwalebnej artystycznej postawy będą oczywiste: do tego "Sanktuarium" prędko nie wrócimy.      
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones