Recenzja wyd. DVD filmu

Shinobi (2005)
Ten Shimoyama
Yutaka Matsushige
Masaki Nishina

Shinobi

Jest rok 1614. Japonią rządzi pierwszy z szogunów, Tokugawa, któremu to udało się zjednoczyć ojczyznę po wielu wiekach wojen. Po wygraniu ostatniej z bitew w końcu mógł on spokojnie wyjrzeć przez
Jest rok 1614. Japonią rządzi pierwszy z szogunów, Tokugawa, któremu to udało się zjednoczyć ojczyznę po wielu wiekach wojen. Po wygraniu ostatniej z bitew w końcu mógł on spokojnie wyjrzeć przez najwyżej położone okno w swoim pałacu i z lekkim odprężeniem obserwować przepiękny zachód słońca. Dumanie o wspaniałości jego kraju, a także o tym jak wielkiej rzeczy dokonał, niespodziewanie przerwał jeden z generałów, który oznajmił mu, że prawdziwy pokój na ojczystych ziemiach zapanuje dopiero wówczas, gdy rozstrzygnie się spór trwający od najdawniejszych czasów pomiędzy dwoma klanami Iga z wioski Tsubagakure i Koga z wioski Manjitani. Przez ponad 400 lat w obu tych klanach szkolono wojowników ninja w tajemnej sztuce „shinobi”. Pierwszy Hattori Hanzo obawiał się jej użyć, ponieważ była ona zbyt potężna. Dlatego przywódcy, Iga z Tsubagakure, i Koga z Manjitani, od lat są zaprzysięgłymi wrogami. Przydzieleni do dwóch różnych wiosek zostali ze sobą połączeni jako odwieczni przeciwnicy. Nie wolno im ze sobą walczyć... Pierwszy Hattori Hanzo rzucił na nich klątwę, której symbolem jest kamień na granicy dwóch wsi. Plotka głosi, że jego mocą władają wrogowie zjednoczenia klanów czekający na szansę odwetu. Na Tokugawie opowieść ta zrobiła ogromne wrażenie i od razu rozkazał swoim ludziom sprowadzenie do siebie przywódców obu wiosek, którzy mieliby zaprezentować swoich najlepszych wojowników. Niewiele później dochodzi to turniejowego spotkania, podczas którego szogun osobiście przekonał się o tym, iż jego generał miał rację. Już następnego dnia władca obmyślił intrygę mającą na celu wyeliminowanie potencjalnego zagrożenia ze strony któregoś z klanów. Do walki na śmierć i życie miało przeciwko sobie stanąć po 5 najlepszych wojowników z każdej osady. Mieli oni walczyć ze sobą, aż do zabicia ostatniego ninja z przeciwnego klanu. Ostatni zostały przy życiu, zostanie ogłoszony zwycięzcą, a jego wioska zatriumfuje w trwającej od wieków wojnie. Naprzeciwko siebie staną: Muroga Hyoma vs. Yakushiji Tenzsn, Chikuma Koshiro vs. Yashamaru, Kagero vs. Mino Nenki, Kisaragi Saemon vs. Hotarubi, dowodzić nimi będą: przystojny Gennosuke i niezwykle urodziwa Oboro, pomiędzy którymi od dawna kwitnie szaleńcze uczucie... Zwycięzców każdego z tych pojedynków, musicie już poznać sami. „Shinobi” to obraz, który powstał na postawie powieści znakomitego azjatyckiego pisarza, Futaro Yamady. Sama akcja została również luźno oparta na mandze/anime „Basilisk”. Niestety nie miałem przyjemności czytać ani książki, ani oglądać „Basiliska”, dlatego też nie będę się uciekał do jakichkolwiek porównań pomiędzy oryginałami, a filmem w reżyserii Shimoyama Tena (jedynie udało mi się dotrzeć do takich informacji, że i „Basilisk” i „Shinobi” są utrzymane w podobnej tonacji zarówno wizualnej jak i klimatycznej, co miłośnikom kina azjatyckiego na pewno przypadnie do gustu). Jak przystało na przedstawiciela kina sztuk walki rodem z Azji, „Shinobi” jest naprawdę nieprzeciętny. Już pierwsze kadry w tym projekcie to wizualny raj dla oczu, zwiastujący naprawdę niesamowity spektakl. Oczywiście tak też się dzieje, plenery, scenografia i choreografia walk to dosłownie dzieło sztuki. Skąpane w subtelnej delikatności azjatyckiej przyrody obrazy dostarczają niezapomnianych przeżyć podczas seansu. Pomimo tego, że jest to film akcji, wydarzenia w nim są prezentowane bardzo oszczędnie. Przeciwnicy podchodzą do siebie z wielkim szacunkiem, bo w momencie, gdy dochodzi do starcia nie ma już odwrotu z pola walki – albo się zwycięża, albo ginie. Każdy pojedynek jest gloryfikowany i ma bardzo podniosły charakter. Przeciwnicy stojąc naprzeciwko siebie oceniają własne szanse i próbując odnaleźć słabe strony rywala, wyglądają niczym rewolwerowcy z Dzikiego Zachodu. Całość rzecz jasna oprawiona jest odpowiednim stylem choreograficznym – „shinobi” traktowani są w walce jako nadludzie, gdyż szkoleni przez całe życie posiedli przeróżne moce i umiejętności (ich odpowiednikami mogą być postacie z filmu „X-men”. W wielu przypadkach ich zdolności są identyczne jak: Wolverine’a, Mystic, czy Rogue. Tak naprawdę nie mam pojęcia, czy aby postaci z „Basiliska” lub te nakreślone przez Futaro Yamade nie zostały zaczerpnięte z serii Marvela. Miejscami czułem się jakbym oglądał azjatycki remake „X-men”, którego akcja została osadzona w XVII wieku). Ma to naturalnie swój urok, jednak od razu przed seansem trzeba się nastawić na to, iż „Shinobi” swoją prawdziwą siłę czerpie z nurtu Sci-Fi i poniekąd w takich ramach należy go rozpatrywać. Nie oznacza to, że cały scenariusz został tu potraktowany tylko i wyłącznie pod kątem fantastycznym. Możecie mi wierzyć, że w obrazie tym nie brakuje też realizmu i to naprawdę pięknego. Przede wszystkim cały wątek tego projektu kręci się wokół złamania jednego z najważniejszych założeń kodeksu, jakiego dopuścili się Gennosuke oraz Oboro. Żyjąc w dwóch walczących ze sobą klanach nie mieli prawa ze sobą chociażby rozmawiać. Jednak wpajana im od dzieciństwa nienawiść do przeciwników nie zabiła w nich całkowicie ludzkich instynktów. Kiedy dochodzi do przypadkowego spotkania pomiędzy nimi, z miejsca się w sobie zakochują. Na wspólne życie nie mają szans, ale starają się nie patrzyć w przyszłość, żyją chwilą i gdy tylko mają okazję potajemnie się spotykają. W końcu jednak z rozkazu szoguna muszą stanąć naprzeciwko siebie do walki, która zagasiłaby ognisko dawnego sporu. Ich sytuacja, jakże bardzo dramatyczna od razu na myśl przywodzi losy Romea i Julii i możecie mi wierzyć, że perypetie Gennosuke i Oboro są nie mniej tragiczne. „Shinobi” to naprawdę piękny obraz, pełen melancholijnej dramaturgii i efektownych scen walki. Uplastycznienie całej tej produkcji już teraz całkiem śmiało można traktować jako pewien ideał, do którego powinni dążyć inni twórcy. Chyba ostatnio tak pięknymi kadrami zaskoczył mnie także pochodzący z Azji obraz „Przysięga”( „The Promise”). Pod kątem wizualnym i pracy kamery do filmu pana Shimoyama Tena, zastrzeżeń mieć nie można. Świetna galeria postaci i aktorstwo to również bardzo mocne strony tego projektu. Inteligentne dialogi, nastrojowa muzyka (na szczególną uwagę zasługuje ostatnia piosenka Ayumi Hamasaki – Heaven, która miała być wątkiem przewodnim, jednak jej piękno mamy szansę usłyszeć tylko raz i to podczas wyświetlania napisów końcowych – cóż troszkę szkoda), a także bardzo przemyślane prowadzenie całej akcji, również zaliczam na plus. Niestety pomimo tych wszystkich wspaniałości „Shinobi” ma jedną wielką wadę – scenariusz… Na nieszczęście wszystkich widzów scenariusz tego dzieła jest dość niejasny, a przez to miejscami bardzo naiwny. Cóż, gdyby obraz ten pochodził z USA mógłbym podejrzewać twórców, że chodziło im tylko o kasę (przecież „Shinobi” to głównie kino akcji, a że ulepione w takiej a nie innej formie, to już widzimisię twórców – jest ładnie i efektownie, ale brakuje logiki). W tym przypadku jednak nie byłbym taki pewny czy to faktycznie chodzi o pieniążki. Może raczej dla mnie jako Europejczyka ten film do końca nie jest zrozumiały i stąd też wywodzi się moje pewne, „ALE”. Wiadomo, iż Azjaci bardzo zżyci z własną kulturą często dopuszczają się pewnych zabiegów, które w założeniu kierowane są do rodzimej publiczności. Niekiedy spotyka się takie informacje, że azjatyckie, czy nawet bollywoodzkie kino jest zbyt mało elastyczne i dlatego nie trafia do szerszego grona publiczności. Jednak, jeżeli jest to wada, to ja nie chcę mieć nic wspólnego z żadną kinematografią. Bardzo podoba mi się zarówno kino azjatyckie, jak i hinduskie i wcale nie mam do niego uprzedzeń – z reguły jest tak, że często, gdy czegoś nie rozumie w filmie, to w jakiś sposób staram się to doczytać (w Internecie, w czasopismach, w książkach). Wydaje mi się, że to nie kino powinno być elastyczne, lecz widz, dlatego otwarty na wszelkie innowacje światowej kinematografii będę bronił każdego rodzaju filmu pochodzącego spoza USA, a takim właśnie jest obraz „Shinobi”, przez wielu bardzo źle odbierany poprzez banały scenariuszowe. A pozwólcie, że spytam: ile osób z tych co wypowiadają się negatywnie na temat tego filmu zna w stopniu choć podstawowym japońską kulturę z XVII wieku? Wydaje mi się, że żadna, a przecież żeby cokolwiek krytykować, trzeba najpierw to zrozumieć – czyż nie? Podsumowując ten obraz, zachęcam wszystkim miłośników wizualnego piękna rodem z Azji do zapoznanie się z tragicznymi losami Gennosuke i Oboro. „Shinobi” to historia opowiedziana ze stoicką gracją oprawioną powabną iskierką magicznego czasu. Niczym przepiękna baśń hipnotycznie wciąga widza spragnionego odpoczynku od codziennej przeprawy przez życie. Pomimo, iż miejscami jest przekoloryzowała i pachnie banałem mało kto będzie się tu uskarżał na jakieś wady, czy niedopracowania. Od czasu do czasu romantyczny, chwilami brutalny, chwilami tragiczny, ale na pewno przez cały czas trzymający wysoki poziom. Nie warto się tu bardziej rozwodzić, po prostu trzeba spokojnie sobie usiąść i dać się porwać emocjom, jakich na pewno każdemu dostarczy „Shinobi”.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Każdy z nas ma jakieś hobby, czy pasję. Moim jest kino azjatyckie, muzyka oraz historia Sengoku Jidai. To... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones