Recenzja filmu

Szczelina (1990)
Juan Piquer Simón
Jack Scalia
R. Lee Ermey

Kinem podwodnym science fiction kiedyś stało

W końcowych latach 80-tych kino "głębinowe" zdecydowanie miało się dobrze. James Cameron i jego świetna "Otchłań" (1989) oczywiście wysunie się tu na pierwsze miejsce, jakże mogło by być inaczej.
W końcowych latach 80-tych kino "głębinowe" zdecydowanie miało się dobrze. James Cameron i jego świetna "Otchłań" (1989) oczywiście wysunie się tu na pierwsze miejsce, jakże mogło by być inaczej. Jednak konkurencja nie próżnowała. "Obcy z głębin" (1989) czy "Lewiatan" (1989) to pozycje co najmniej solidne, jeśli nie dobre. Jak w tym towarzystwie może czuć się mniej znany film, zatytułowany "Szczelina" w reżyserii Juana Piquera Simona, który powstał zaledwie rok później? No cóż, fabuła zdecydowanie nie zaskoczy wytrawnego widza. Prototypowa, nowoczesna łódź podwodna o nazwie "Syrena I", zaprojektowana przez konstruktora Wicka Hayesa (Jack Scalia), traci kontakt z bazą. Dowództwo postanawia podjąć misję ratunkową i zaangażować w nią twórcę. Wick jest genialnym wynalazcą, zna każdy kąt w łodzi i z tego chociażby powodu przyda się w misji. W dodatku nasz bohater - jak każdy amerykański przecież konstruktor - jest młody, wysportowany, no i oczywiście inaczej być nie mogło – super przystojny. Plan uwzględnia wysłanie "Syreny II" w dwóch celach. Po pierwsze trzeba uratować załogę, jeśli jeszcze ktoś żyje oczywiście. Ważniejszy jednak dla rządu wydaje się tu cel drugi, czyli kwestia wyjaśnienia, co przydarzyło się członkom pierwszej "Syreny". Sama załoga jest standardem w amerykańskim kinie. Na pokładzie znajdzie się piękna pani biolog, która miała w przeszłości romans z Wickiem, teraz zaś chłód między nimi jest zbliżony do chłodu panującego na głębokości 33 tysięcy stóp, czyli na taki, na jaki będzie musiała zanurzyć się "Syrena II". Znajdzie się również srogi, nie lubiany kapitan; ciemnoskóry kawalarz, który potrafi sypnąć dowcipem nawet w najbardziej przerażającej sytuacji jak i oczywiście piękna konkurencja dla pani Niny. Stawkę obowiązkowo uzupełnia podejrzany typ o nie do końca jasnych zamiarach. Jak widać, typowe. Kłopoty zaczną się, kiedy ekipa poszukiwawcza będzie musiała przepłynąć przez tajemniczy podwodny rów… Fabuła, oczywiście po spodziewanych trupach, dąży do jak najbardziej przewidywalnego finału. Czy jednak i tym razem reżyser zakończy sprawę happy endem i oszczędzi głównych bohaterów? Dobrze, że Simón nie zostawia postaci samych sobie, stara się w pewnym stopniu pokazać relację między nimi, zbliżyć ich do widza. Bohaterowie nie są z kamienia, mają uczucia, lubią się nawzajem lub nie, boją się. Choć w tej kwestii reżyser jest prawdziwym minimalistą. Oglądając film, zastanawiamy się, kiedy tylko akcja i straszydła wejdą na pierwszy plan, zostawiając te "wszystkie niepotrzebne przecież nikomu rzeczy". Niestety staje się to faktem dosyć szybko. Bohaterowie wyzbywają się nagle emocji, przestają racjonalnie myśleć, zachowując się czasami po prostu idiotycznie. Ot tak, byleby pchnąć fabułę i akcję do przodu. A z akcją jest niestety jeszcze gorzej. Rok 1990 może nie był rokiem, gdzie efekty komputerowe mogły zdziałać wiele, ale przeważnie zastępowano je kukłami, makietami czy umiejętnie manipulując kamerą. Nie raz przynosiło to świetny efekt. Niestety w "Szczelinie" sięgnięto do najgorszych i najprostszych sposobów. Plastikowe, gumowe węże wyskakujące ze ścian czy śmieszne kukiełki i liche miniaturki sprowadzają nokautem film do parteru. Walka i akcja wygląda momentami komicznie, chociaż w założeniu miała taka nie być. Niestety jest to największy minus filmu. Minus, którego przeciętny widz po prostu nie podaruje. "Szczelina" oczywiście stara się bronić. A jedynym solidnym orężem dla typowego filmu ery video z lat 90. jest klimat. Sama historia jest ciekawa, a wyjaśnienie zagadki straconego okrętu dość przerażające i może wciągnąć widza. Podwodna atmosfera i nieznany wróg również mogą podziałać na wyobraźnię. Niestety jakość wykonania powoduje, że tylko naprawdę zaangażowany odbiorca będzie w stanie to docenić. Filmowi nie pomaga również aktorstwo. Scalia wypada co najwyżej przeciętnie, to samo właściwie prezentuje R. Lee Ermey. Ale już taki John Toles-Bey nie osiąga nawet średniego poziomu, prezentując się po prostu bardzo słabo. Jedynie na charyzmatyczną Ely Pouget patrzy się z odrobiną przyjemności. Podsumowując, film wydaje się mało poważny, źle zrobiony, co najwyżej przeciętnie zagrany. Tymczasem, prawda jest taka, że "Szczelina" nie jest zła, to pozycja tylko i wyłącznie dla naprawdę zatwardziałych fanów Science Fiction i horroru. Film oczywiście przegrywa rywalizację ze wszystkimi filmami wspomnianymi na początku, jednak każdy kto obejrzał te produkcje, powinien zobaczyć również "Szczelinę". W najgorszym wypadku wyjdzie, że zrobił to dla kontrastu…
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones