Recenzja wyd. DVD filmu

The Misanthrope (2007)
Ted Skjellum
Fenriz

Norweski głód

Muszę przyznać, że przy ocenie tego filmu trudno mi było zmusić się do chociaż odrobimy obiektywizmu. Nie ukrywam, że wszystko, w czym maczali palce Nocturno Culto (Ted Skjellum) i Fenriz (Gylve
Muszę przyznać, że przy ocenie tego filmu trudno mi było zmusić się do chociaż odrobimy obiektywizmu. Nie ukrywam, że wszystko, w czym maczali palce Nocturno Culto (Ted Skjellum) i Fenriz (Gylve Nagell) nosi dla mnie znamiona czegoś kultowego. Tak więc i to dzieło stało się dla mnie kultowe jeszcze przed włączeniem. "The Misanthrope: The existence of… Solitude and chaos", bo tak brzmi pełna nazwa filmu, nie jest całkowicie dokumentem. Można tu odnaleźć elementy niskobudżetowego kina niezależnego, o czym świadczyć już sam podtytuł.  Na pewno jest tutaj sporo samotności i mizantropi. Surowy klimat, surowi ludzie. Nietrudno o uczucie odosobnienia pośród tych wielokilometrowych połaci lasów i pastwisk, gdzie z rzadka tylko porozrzucane są ludzkie domostwa, a przez większą część roku dookoła zalegają kilkumetrowe warstwy śniegu. Wszystko to wpływa na stosunki międzyludzkie: są chłodne, nikt nie jest zbyt rozmowny. Ta tytułowa mizantropia jest niewątpliwie głównym uczuciem spajającym i przenikającym cały film. Idealnie obrazuje to krótka scena na początku filmu, kiedy oko kamery „przypatruje się” przez taflę szkła ludziom siedzącym w zatłoczonej restauracji. Jasne jest od pierwszego ujęcia, że twórcy nie należą do tej rzeczywistości. Poznajemy także zagadkowego, starego Knuta nazywanego "Ali Babą" – emerytowanego cyrkowca, który obecnie mieszka tylko z psem z drewnianej chacie i maluje obrazy na podstawie staro-nordyckiej epopei "Heimskringla". Technika nie zdołała się zadomowić na tych terenach – sam Fenriz mówi, iż nie wyobraża sobie świata, w którym nic już nie zostanie zapisane na papierze. Atmosfery nadają piękne, czarno-białe ujęcia lasu i licznych jezior, oraz powtarzająca się scena, w której jeden z członków zespołu ciągnie drewnianą skrzynie (trumnę?) po zaśnieżonej drodze. Nie znaczy to, że w filmie brakuje scen z przymrużeniem oka. Na samych początku filmu widzimy jak Nocturno łowi ryby wraz z chłopakami z Enslaved na jeziorze skutym kilkucentymetrową warstwą lodu. Albo Fenriz zabawnie stwierdzający po zakupie talerzy, że ceny po trzynastu latach skoczyły do góry. Zgodnie z tytułową zapowiedzią mamy też i chaos. Trudno tylko mi ocenić, czy jest on zamierzony, czy może wynika z amatorstwa twórców. Artystyczne wstawki przeplatają się z dokumentalnymi zapisami prób do płyty "Sardonic Wrath" w prywatnym studiu Nocturno. Potem mamy kilka chwil spędzonych wraz z członkami Aura Noir; całkowicie niepotrzebny  i niepasujący epizod z wyjazdem do Tokyo, uczestnictwo w próbie Gallhammer – kobiecej hordy z Japonii i odwiedziny wystawy zdjęć Petera Besta (człowieka, który dla muzyki black metalowej zrobił tylko, co Gottfried Helnwein dla rocka). Następnie jesteśmy przerzuceni do dusznego od tytoniowego dymu kluby Elm Street na koncert Aura Noir, by na koniec dokumentu grzać się przy ognisku wraz z ludźmi ze stajni Tyrant Syndicate Productions. Te przeskoki w czasie i przestrzeni rozpraszają nieco mroczną atmosferę zbudowana na początku filmu i sprawiły, iż podczas seansu nieraz zadawałem sobie pytanie, czy twórca miał w tym jakiś swój cel? Wrażenie to potęgują dialogi, które dość skromnie opisują nam to, co dzieje się na ekranie. Dodatkowo na język angielski przetłumaczone są tylko najważniejsze z nich. W przeciętnym, nie-nordyckim widzu więc nieustannie rośnie denerwujące uczucie tego, iż w dużej mierze nie wie, o czym się mówi. Jednak głównym narratorem jest tutaj muzyka, która, obok obrazu, tworzy oddzielny, organiczny twór. W skład ścieżki dźwiękowej wchodzą utwory zespołów: Darkthrone, Virus, Aura Noir, Gallhammer i Thule, połączone muzyka skomponowana specjalnie przez Nocturno Culto na potrzeby tego filmu (dostępna jest na dodatkowym CD). Podsumowując: twórcom udało się ukazać bez śmiesznego zacięcia tą dojrzalszą twarz norweskiego podziemia. Jest to film stworzony przez nielicznych dla nielicznej widowni, mimo to uważam, że te 56 min. nie znudzi żadnego fana twórczości Darkthrone i nie tylko. Ja osobiście zaraz po obejrzeniu włączyłem go jeszcze raz. Nie dlatego, że jest to szczególnie wybitny obraz, a ze względu na muzykę. A zaraz potem zabrałem się za odsłuchiwanie "Transilvanian Hunger" – krążka, który nigdy u mnie nie okryje się kurzem.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones