Polak, węgiel, dwa bratanki?

Węgiel nie ma dobrej reputacji. Choć jest jednym z najczęściej występujących pierwiastków we wszechświecie i tym najbardziej życiodajnym, a jako element nośników energii umożliwia rozwój
Węgiel nie ma dobrej reputacji. Choć jest jednym z najczęściej występujących pierwiastków we wszechświecie i tym najbardziej życiodajnym, a jako element nośników energii umożliwia rozwój cywilizacji, od kilkudziesięciu lat przypomina wroga publicznego numer 1. Gdy okazuje się składnikiem gazów cieplarnianych, opowieść o nim staje się opowieścią o katastrofie. Na przekór temu mrocznemu pijarowi Daniella Ortega i Niobe Thompson starają się przywrócić pierwiastkowi należne mu miejsce. "Nie węgiel jest winny, ale jego nierozważni użytkownicy", twierdzą. I dodają: "Nie prowadźmy wojny z węglem. Sami nim jesteśmy".

Już ta dewiza wyróżnia "Węgiel – Nieautoryzowaną biografię" z legionu słusznych ekologicznych dokumentów, w których "odnawialne źródła energii", "wylesianie", "paliwa kopalne", "podatek/ślad/kredyt węglowy", "kryzys klimatyczny", "antropocen" czy "zagłada" odmieniane są przez wszystkie przypadki, w tonie jeśli nie apokaliptycznym, to przynajmniej minorowym. W opowieści o Węglu-Wielkim-i-Potężnym australijsko-kanadyjski reżyserski duet oddaje głos czołowym ekspertom w okołowęglowych dyscyplinach. To pełni dydaktycznej werwy pasjonaci, których elokwencja zawstydziłaby waszego ulubionego pedagoga. Są wśród nich popularyzatorzy astrofizyki (na czele z Neilem deGrasse'em Tysonem), geolodzy, klimatolodzy, badacze środowisk wodnych, historycy, biolodzy i specjaliści od nowych technologii. Biografia węgla okazuje się, bagatela, biografią wszechświata. Historia człowieka, jednego z wielu węglowych beneficjentów, nizana jest na historię życia na Ziemi, ta z kolei na historię samej Ziemi, która okazuje się drobnym ogniwem historii liczonej od Wielkiego Wybuchu. Tutaj lekcja o atomach przeplata się z dywagacjami na temat możliwości pozaziemskiego życia, a ilustracja fotosyntezy pośrednio łączy się z dziejami rewolucji przemysłowej czy, dajmy na to, dywagacjami o wychwytywaniu dwutlenku węgla z powietrza.Z jednej więc strony "Nieautoryzowana biografia" dowodzi, że ty i ja przynależymy do ziemskiego systemu naczyń połączonych, z drugiej – że nasze poczynania okazują się niewiele znaczyć dla węgla rozpostartego w galaktycznej skali. Innymi słowy: węgiel sobie poradzi, my niekoniecznie. "Węgiel sobie poradzi"?! Nie przesłyszeliście się, w "Węglu…" tytułowy pierwiastek dostaje płeć, osobowość, pragnienia i myśli. Momentami figlarny, a przy tym kojący, jak gdyby pokryty pierzynką głos znanej z "Sukcesji" Sarah Snook stanowi o największej oryginalności dokumentu Ortegi i Thompsona. Choć w kinie popularność zdobywa perspektywa zwierzęca, a filmowej kamerze zdarzało się już oddawać spojrzenie duchów ("Martwe zło"), o oddaniu, czy też nadaniu, głosu związkom organicznym chyba nikt jeszcze nie myślał.

Dzięki zastosowaniu tak oryginalnej strategii twórcy z pewnością zapiszą się w kronikach dokumentalnego kina, lecz obok uznania dla ich pomysłowości pojawiają się pytania o celowość metody. Antropomorfizacja węgla oznacza personifikację natury, a to oddala dokument od naukowości. Z kolei metafora węgla jako kobiety rozwiązłej łatwo zapisuje się w głowach, lecz niebezpiecznie zbliża się do myślenia seksistowskiego i zawadiacko szczeniackiego; przypomina nauczyciela, który swojej "fajności" pragnie dowieść nastoletnim językiem. Uczynienie węgla narratorem własnej biografii sprawia, że najpierw z nim empatyzujemy, dopiero potem mamy okazję zrozumieć jego (niekoniecznie czyste) intencje. W czasach kryzysu klimatycznego to narracja przewrotna i problematyczna.

Nie ma jednak co udawać: naczelnym celem Ortegi i Thompsona jest nauka poprzez zabawę. Ma to swoje wady i ograniczenia. Przyświecająca całości przejrzystość sprawia, że słowa i obraz (gdy animowane cząsteczki węgla unoszą się nad gadającymi głowami) dublują się. Bywa, że twórcy nazbyt ufają swoim specjalistom. Od sztuki filmowego dokumentu oczekiwałbym mniej statycznych kadrów z mówcami na pierwszym i czarnym tłem na drugim planie, usunięcia stockowych ujęć rodzinnej szczęśliwości jako zbędnej ilustracji węglowego życia i narracji głębszej niż ta adresowana do znudzonych nastolatków. Jeśli do prostych wizualiów i jasnej emocjonalnej tonacji dodamy tematyczne przeładowanie, okaże się, że palące problemy przypominają zaledwie post striptum do szczęśliwej narracji o węglu, który daje życie. Psiocząc, jednocześnie doceniam: niezależnie, czy od eko-dokumentów oczekujecie pokrzepienia, czy przestrogi, "Węglowi…" udaje się sprawę cudownie skomplikować.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones