Szmaciane wyspy Nonsensu

Recenzowanie w momencie premiery jakiejkolwiek gry z serii „LittleBigPlanet” to czysty profetyzm. Podobnie jak poprzednie części i ta ostateczny kształt otrzyma dopiero wtedy, gdy społeczność
Recenzowanie w momencie premiery jakiejkolwiek gry z serii „LittleBigPlanet” to czysty profetyzm. Podobnie jak poprzednie części i ta ostateczny kształt otrzyma dopiero wtedy, gdy społeczność weźmie sprawy w swoje ręce. Póki co czeka nas kilka miłych niespodzianek ze spin-offem o podtytule „Karting”.


Niejeden gracz doskonale pamięta multiplatformowe „Mario Kart”. Gdyby szukać podobieństw pomiędzy produkcją „Nintendo” a „LittleBigPlanet: Karting”, znalazłaby się niejedna paralela. Począwszy od mechaniki, przez styl prowadzenia gokartów, aż po tę samą frustrację z powodu loterii na torze. Przy „Karting” czujemy od razu, jakbyśmy wpadli w stare, w gruncie rzeczy przyjemne koleiny.

Nasz kokpit w grze, gdzie obserwujemy szmatkowy wszechświat, powiększony został o, co naturalne, gokarty. Poza Szmaciakiem bowiem mamy teraz pełny wgląd w nasz pojazd, którym poruszamy się podczas wyścigów. I tak samo jak głównego bohatera gokarty można dowolnie modyfikować. Jeśli macie życzenie ścigać się gentlemanem w cylindrze, wystającym z repliki niemieckiego czołgu przy dźwiękach rockowej wersji "Hava Nagila", proszę bardzo. Seria „LittleBigPlanet” to przecież jedna z tych gier, przy których warto puścić trzymane na co dzień hamulce wyobraźni. 



Skąd weźmiemy dodatkowe korpusy samochodzików czy nowe ciuchy dla naszego podopiecznego? To oczywiste – z każdej planszy, na której postawimy nogę (i koła). Podczas szalonej jazdy zbieramy zarówno błękitne kulki, które podnoszą nasz wynik punktowy, jak i prezenty, które zamieniają się w sterty naklejek, przedmiocików, części samochodowych czy ciuchów dla Szmaciaka. Nie ma co czarować, zebranie za jednym podejściem wszystkich przedmiotów może być problematyczne, zwłaszcza że trasy niejednokrotnie mają skróty, odnogi albo zmieniają znacznie swój kształt podczas np. ostatniego okrążenia.

LittleBigPlanet” w każdej postaci to wieloosobowa zabawa. Owszem, jest w niej tryb rozgrywki dla samotników, ale prawdopodobnie stworzono go tylko po to, by biedni recenzenci mogli przetestować „Karting” przed premierą. Gra daje nam o tym znać na każdym kroku. Podczas trybu Historii co rusz napotykamy na różnorodne wyzwania, których większość warto pokonać ze znajomymi. Nie mówiąc już o mapkach przeznaczonych wyłącznie do radosnej rozwałki. Jak wiadomo, żądza zniszczenia najlepiej realizowana jest w grupie przyjaciół.



Każdy wyścig to swoją drogą totalny chaos. To kolejny argument za tym, żeby nie grać samemu – komputer oszukuje, mota i mataczy, dobrze, że nie próbuje zwoływać komisji za każdym razem, gdy przypadkiem dojedziemy pierwsi do mety. Muszę zaznaczyć, że klątwy i frustracja pojawiają się tylko wtedy, gdy gramy w pojedynkę. Gdy zasiadamy do wyścigu z kolegą czy koleżanką, nagle problem znika. W czym rzecz? Ano w loterii. Podczas wyścigu nie tylko sterujemy naszym pojazdem, ale też zbieramy bronie, które posłużą nam do walki w przeciwnikiem, odpalania czegoś defensywnego czy pokonywania kawałka trasy w mgnieniu oka. Absurd polega na tym, że owa broń przydzielana jest losowo, co kojarzy się od razu z pomysłami a la "Battle Royale". Niejednokrotnie kończyłem jako przedostatni, tylko dlatego że kilkanaście metrów przed metą dostałem pociskiem ziemia-ziemia w twarz. Ale działa to czasem w obie strony: byłem piąty, zebrałem przypadkiem coś a la Fast Forward i nagle znalazłem się tuż przy linii mety. Jako pierwszy. Zabawa wyborna, ale tylko, jeśli gramy z żywymi ludźmi.



Tereny, jakie zwiedzimy, zapewnią rozrywkę w stylu wysp Nonsensu – od czekoladowych krain, po dżunglę z papierowymi lianami. Na nudę narzekać więc nie sposób. Każda trasa zresztą obfituje w różnorakie przeszkadzajki, takie jak: przepaść, zielony szlam, wyskakujące zza rogu kartonowe potwory i tym podobne. Nie trzeba chyba pisać, co dzieje się z naszym pojazdem, gdy tekturowa ośmiornica przydzwoni macką w nasz czołg.

„Little Big Planet: Karting” kontynuuje chlubny zwyczaj bycia jednym wielkim narzędziem moderskim. I tym razem dostajemy do rąk niezwykle rozbudowany edytor tras, który przy okazji nie będzie sprawiał problemów nawet młodszym graczom. Funkcje społecznościowe „Karting” to rdzeń rozgrywki. Poza rankingami i robieniem fotek naszym Szmaciakom możemy publikować niezliczone trasy, które – w założeniu – będą recenzować i oceniać nasi znajomi. Dodam, że nowe „Little Big Planet”, podobnie jak inne części tej serii, póki co jest raczej punktem startu niż metą. Poczekajmy kwartał i zobaczymy, jakie cudowne rzeczy zrobi niezwykle aktywna społeczność skupiona wokół Szmaciaka. 



„Little Big Planet: Karting” to świetna kontynuacja jednej z najlepszych otwartych na społeczność serii gier. Choć tworzy ją inne studio, najlepszą rekomendacją niech będzie to, że gdybym nie zobaczył innego logo, nie uwierzyłbym, że stoi za tym ktoś inny niż Media Molecule. Ludziom z United Front Games, pod czujnym okiem kolegów z Media Molecule, udało się stworzyć zgrabny spin-off, którego żywotność liczyć możemy w długich miesiącach. Wszak to dopiero początek przygody.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones