PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=194037}

Awatar: Legenda Aanga

Avatar: The Last Airbender
8,4 34 024
oceny
8,4 10 1 34024
Awatar: Legenda Aanga
powrót do forum serialu Awatar: Legenda Aanga

Mam z "Awatarem" taki problem, że jest nierówny.
“Awatar” ma trzy serie, tzw. Księgi: Wody, Ziemi i Ognia. Niestety kłopot z tym serialem jest taki, że seria serii nierówna. Pierwsze dwie są wyśmienite, trzecia natomiast psuje ogólne dobre wrażenie. Przejdę do rzeczy.


WODA – wartki strumień przygód

Mamy cztery narody: Wody, Ziemi, Powietrza oraz Ognia. Ten ostatni w pewnym momencie zakłócił pokojowe ich współistnienie, napadając niecnie na pozostałe. Wojna trwa już sto lat, gdy dwójka bohaterów, Katara (potrafiąca, jako jedyna w plemieniu, panować nad żywiołem wody) i jej brat Sokka (gość od mięsa i sarkazmu) odnajdują w bryle lodu trzeciego bohatera tej historii, i to najgłówniejszego – chłopca z wytatuowaną na głowie strzałką. To Aang, ostatni przedstawiciel Narodu Powietrza, a zarazem wcielenie awatara (takiego mistrza wszystkich żywiołów, co to się stale odradza i trzyma pieczę nad równowagą na świecie). Zaginął on sto lat temu, a teraz, gdy się odnalazł, jego misją będzie pokonanie Władcy Ognia i tym samym zakończenie wojny. Oczywiście znajdą się tacy (rzecz jasna, przedstawiciele Narodu Ognia), którzy będą chcieli mu w tym przeszkodzić – jak generał Zhao czy książę Zuko, wygnany syn Władcy Ognia, dla którego schwytanie Aanga to szansa na odzyskanie honoru.

Tyle o treści, a teraz o tym co ważniejsze - ta seria jest wprost bajeczna. Masa przygód – przed bohaterami stoi wiele przeszkód, które pokonują oni zazwyczaj w sposób naprawdę pomysłowy. Masa akcji – liczne pojedynki są świetnie obmyślone choreograficznie i robią swą dynamiką lepsze wrażenie niż w wielu filmach aktorskich. Masa humoru – nieraz można po prostu paść ze śmiechu.

W dodatku historia nie jest jedynie ciągiem luźno ze sobą związanych epizodów, jak to nieraz w serialach rysunkowych bywa. Tu odcinki składają się na jedną opowieść, a poszczególne wątki, nawet te, które zdawały się epizodyczne, okazują się pełnić ważną role w dalszym jej toku.

Perfekcyjnie dopracowane są też postacie, które na dodatek ewoluują w toku opowieści. Nie ma tu bohaterów szablonowych – każdy jest wielowymiarowy. Szczególnie Zuko – niby czarny charakter, a w gruncie rzeczy najbardziej niejednoznaczna i skonfliktowana wewnętrznie postać w serialu.

W ogóle interesujące jest też to, że konflikt głównych bohaterów z prześladowcami z Narodu Ognia nie jest tu jedynym. Wrogowie Aanga bowiem knują i spiskują również przeciwko sobie nawzajem.

I jeszcze trzeba wspomnieć o świecie, w którym wszystkie te powyższe atrakcje zostały umieszczone. Świat to bogaty i zróżnicowany, oparty na kulturze azjatyckiej. Rzeczywistość przeplata się tu ze światem duchów (niczym u Mickiewicza albo Wyspiańskiego, ha ha). Każdy naród ma swoje zwyczaje, swój styl ubierania się i budownictwa. Zadbano też o wiele niezwykłych stworzeń, ale one akurat nie przypadły mi do gustu – są z reguły połączeniem cech różnych prawdziwych zwierząt, przez co przywodzą mi na myśl pokemony. Ale nie jest to mankament na tyle duży, by miał psuć przyjemność płynącą z oglądania “Legendy Aanga”.

Seria upływa więc przyjemnie, od przygody do przygody. Emocji co niemiara, komizmu takoż, nie ma chwili na nudę, i tak widz prędko dociera do emocjonującego finału.

Moja ocena “Księgi Wody” wynosi 9/10, a to o czymś świadczy.


ZIEMIA – grunt to dramatyzm

Druga seria “Awatara” jest jeszcze lepsza. Jest tu wprawdzie parę epizodów, które są dość nudne (“Opowieści z Ba Sing Se”, “Przygody Appy”) - to po prostu takie zapychacze, żeby jakoś dociągnąć do liczby dwudziestu odcinków – ale generalnie napięcie rośnie z odcinka na odcinek.

Pojawiają się nowe postacie (po stronie Aanga Toph – mistrzyni magii ziemi, po stronie jego wrogów – trio Azula, Mai i Ty Lee), które jeszcze wzbogacają i tak już rozbudowaną opowieść. Twórcy konsekwentnie z odcinka na odcinek podkręcają dramatyzm (poza tymi paroma wspomnianymi, które pełnią rolę retardacji – ha, ale fachowym terminem zarzuciłem!), jest coraz ciekawiej i coraz bardziej intrygująco i w końcu w finale napięcie sięga zenitu. Trudno byłoby o lepsze zwieńczenie tak dobrej serii.

Znów mamy przygody, humor, wiele zwrotów akcji, obszernie i ciekawie zarysowanych intryg i spisków (który inny serial animowany ma tak wielowątkową i pomysłową fabułę?), walki z wrogiem i ze sobą samym (liczne psychomachie to oczywiście domena księcia Zuko) – jest tu po prostu wszystko, co może się podobać.

Ta seria również dostaje ode mnie 9/10, z tą adnotacją, że jest jednak nawet nieco lepsza od poprzedniej.


OGIEŃ – bez iskry (wypalenie twórców?)

No i tu pojawia się problem. Księga Ognia jest zaledwie dobra. Daleko jej natomiast do świetności dwóch poprzednich. Napięcie, które konsekwentnie do tej pory wzrastało, teraz wyraźnie opada. Również fabuła, z takim wdziękiem dotychczas gmatwana i zapętlana, tu traci te swoje cechy – scenarzyści zaczynają uciekać się do najprostszych rozwiązań, zupełnie jakby kończyli ten serial już na siłę. Mogę rzucić garść przykładów, ale to zdradzi zbyt wiele, więc kieruję je jedynie do tych, którzy “Awatara” już widzieli.

- Od początku wiedzieliśmy, że atak podczas zaćmienia słońca się nie powiedzie (bo każdy widz z pewnością był przekonany, że powieść się nie może, gdyż finał serialu powinien nastąpić podczas pojawienia się Komety Sozina). Ale sposób przedstawienia tego nieudanego ataku jest strasznie prosty. A przecież to mogło nie udać się na wiele ciekawszych sposobów.

- Od pierwszej serii spodziewamy się wewnętrznej przemiany księcia Zuko i również od pierwszej serii przypuszczamy (przynajmniej ja, nie wiem jak wy), że to on będzie uczył Aanga magii ognia. Jednak ten przełomowy moment, na który czekaliśmy od tak dawna, został poprowadzony w sposób wręcz prostacki (“Cześć, tato. Zamierzam przyłączyć się do awatara”, a potem “Sie masz, Aang. Mogę się do was przyłączyć i cię uczyć?”) i kiepsko umotywowany – nie widać tu tej wewnętrznej walki. Dużo lepszy moment na przemianę twórcy mieli pod koniec poprzedniej serii, ale wtedy woleli zrobić z Zuko zdrajcę (po co to było, skoro już wkrótce i tak przechodzi on na jasną stronę Mocy, i to w sposób daleko mniej porywający, niż miał okazję wcześniej?).

- Co to ma być z tym stryjem Iroh? Jest w lochu, a potem po prostu ucieka i pojawia się dopiero na końcówkę. Zaprzepaszczenie takiego wątku! A możnaby przecież wplątać Zuko w plan ucieczki, zagmatwać coś, urozmaicić to jakoś... Szkoda słów.

- Gdy Mai i Ty Lee buntują się przeciw Azuli, zapowiada się, że będzie ciekawiej, a tymczasem obie zostają wtrącone do lochu i siedzą tam do zakończenia serialu – nie przewidziano dla tak istotnych postaci żadnej roli w finale?! Zgroza! (I po co było przybliżać widzowi i rozbudowywać psychikę tych bohaterek w plażowym odcinku, skoro nie pełnią później żadnej istotnej funkcji w fabule?)

- W ostatniej serii obowiązkowo musieli pojawić się chyba wszyscy bohaterowie, którzy dotychczas występowali w “Awatarze” (Haru, goście z bagien, wynalazca z synem, Hakoda, Bato, ekipa Jeta, przeciwnicy Toph z ringu i cała reszta chołoty), ale właściwie po co? Nie pełnią w fabule żadnej funkcji. To tylko sztuczne zapełnianie planu bohaterami. Biorą udział w bitwie podczas zaćmienia (ale nie dokonują tam żadnych istotnych dla serialu wyczynów), a potem nie robią już do końca niczego szczególnego. Jedynie Suki otrzymała więcej czasu ekranowego i ważnych zadań do wypełnienia.

- Cały odcinek poświęcono na wprowadzenie Katary (i widzów) w tajniki magii krwi, a potem... nici z tego wątku.

- Finał wyskakuje jak Filip z konopii. Nagle, na cztery odcinki przed końcem, twórcy przypomnieli sobie, że zwieńczenie serialu powinno być dramatyczne i efektowne, więc wrzucili, ni z gruchy ni z pietruchy, że Władca Ognia planuje spustoszenie terenów Narodu Ziemi. Czemu wcześniej nie wprowadzili żadnej wzmianki o tym planie? Wyląda to tak, jakby po prostu nagle im to przyszło do głowy. Przez to trzecia seria nie stanowi już takiej ciągłej i spójnej historii, jak dwie poprzednie, bo finał nie wynika logicznie z przebiegu fabuły, tylko jest “doklejony”. Równie dobrze mógłby nastąpić kilka odcinków wcześniej albo później – nie byłoby różnicy. Przyznaję, że zwieńczenie serialu jest efektowne, ale i tak, jak wiele rzeczy w Księdzę Ognia, zrobione bez finezji i na siłę (no i nawrzucali na koniec za dużo taniego mistycyzmu).

Ostatnia seria zatem jest, jednym słowem, prosta. Za prosta – zbyt wiele tu łatwych rozwiązań, za mało zawirowań i zwrotów fabuły. Jedynie dwa odcinki więzienne trzymają ten sam poziom, co dwie poprzednie serie.
Mimo wszystko Księgę Ognia ogląda się dobrze, głównie dlatego, że humor wciąż trzyma poziom. Jednak w porównaniu z poprzednimi, ta seria wypada dość blado. Ode mnie 7/10.
...

Całość oceniam na 8/10. Wprawdzie aż dwie serie dostały ode mnie 9, ale ostatnia jest najważniejsza – to w końcu finał i on najbardziej rzutuje na ostateczny odbiór i ocenę tego serialu.
Żal (i złość) ogarnia na myśl, że tak dobrze zaczęto i rozwinięto tę historię, by w końcówce zmarnować cały jej potencjał. Serial w ogólnym rozrachunku i tak jest bardzo dobry, ale twórcy zaprzepaścili szansę na uczynienie go wybitnym.

ocenił(a) serial na 8
al_jarid

jedni ludzie coś lubią a drudzy tego nie lubią.
Mi się wszystkie podobały.
Księga 3 też bardzo fajna, dużo jest tam walk chodzi mi o inwazję i ostanią bitwę.
Druga super fajne odcinki były z Long Fengiem i Dai Lee.
Pierwsza też fajna.

ocenił(a) serial na 10
al_jarid

Mi tez sie podobala chociaz moze faktycznie pare odcinkow bylo juz na sile ale nie az tak zeby nie mozna bylo ich ogladac. Ale za to twoja wizja 3 ksiegi w ogole mi sie nie podoba. Wlasnie fajnie ze wszyscy Ci co byli wczesniej pomagaja Aangowi, a po co robic z nich jakies wazne postacie. Po co Kitara miala uzywac Blood Bendingu gdy sie nim brzydzila i uzyla go tylko raz potem w zlosci. A wuj Iroh to akurat co mial robic? Latac i zabijac wszystkich? To bylo by za proste gdyby tak sobie Zuko przyszedl i go ocalil, zbyt banalne. Albo gdy Mai i Ty Lee zbuntowaly sie to wg mnie najlepsza opcja bylo wlasnie zrobienie tego ze zostaja one zlapane bo takto to juz by byla przesada ze tak kazdemu wszystko sie udaje.

ocenił(a) serial na 10
al_jarid

Mam ogromną ochotę podyskutować poważnie o "Avatarze," więc stwierdziłam, że to dobry do tego temat :) Pozwolę sobie zatem dorzucić swoje trzy grosze odnośnie trzeciej serii (bo co do pierwszej i drugiej, zgadzam się całkowicie).

Gdybym miała zrobić ranking ulubionych odcinków, wydaje mi się, że najwięcej takich byłoby właśnie z serii trzeciej. Przepiękny odcinek o spotkaniu ze smokami, przekomiczne "Nightmares and Daydreams," klimatyczne i zaskakująco głębokie "The Beach," epickie odcinki z inwazją, obie części "The Boiling Rock", urocze "The Headband"... Wydaje mi się, że to dlatego, że nie skupiają się tyle na akcji, co na *bohaterach* i ich rozwinięciu. Owszem, trójka pełna jest fillerów takich, jak "The Runaway," "Sokka's Master," "The Painted Lady" i tak dalej, ale te fillery świetnie się sprawdzają w rozwijaniu i utrwalaniu osobowości bohaterów i ich relacji ze sobą. Każdy ma swoje pięć minut - rozwinięty jest wątek Toph, jej konfliktu z rodzicami i jak to wpływa na jej zachowanie poza ich zasięgiem; Sokka dostaje swoje pięć minut i ma możliwość uczyć się od prawdziwego mistrza, co pokazuje, jak bardzo w rzeczywistości dojrzał od pierwszego odcinka; Katara błyszczy w "The Painted Lady" i w "The Puppetmaster," bo widać wyraźnie, jak silne są jej zasady moralne i jak bardzo dotyka ją nieszczęście innych, dzięki czemu widzimy też jej siłę i rozwinięte zdolności. "The Puppetmaster" świetnie pokazuje też (co w tym serialu przewija się cały czas i co jest jednym z powodów, dla których tak go cenię), że świat nie jest czarno-biały, wróg nie jest tylko jeden i ci, którzy noszą nasze barwy i wydają się przyjaciółmi dlatego, że są z jednego plemienia/rodziny/whatever, też mogą okazać się skrzywieni, nawet do punktu okrucieństwa. Los Hamy jest przejmujący i z zaskakującym realizmem psychologicznym pokazuje, jak zachowują się ofiary wojennego okrucieństwa (podobnie zresztą, jak to było z Jetem). No i dzięki temu wiemy, co stało się ze wszystkimi benderami wody z Południa, co też jest istotne. Natomiast w "The Headband" mamy wnikliwy obraz tego, jak subtelnie działa propaganda w szkołach Narodu Ognia, co pokazuje, jak jego mieszkańcy mogą widzieć wojnę i czemu się na nią godzą. Ten obraz też jest wg mnie istotny, podobnie, jak to, że Aang pokazuje im - jak to Avatar powinien - drugą stronę medalu. Scena imprezy w jaskini jest urocza, ale jest też niesłychanie znacząca jako metafora Narodu Ognia jako takiego i przemian, które są tam konieczne i które niedługo mają nadejść. No i mamy jeszcze "The Ember Island Players," który jest czystym fillerem, ale który uważam za arcydzieło nie tylko pod względem komicznym, ale również pod względem tego, jak zgrabnie podsumował całą serię tuż przed wielkim finałem oraz jak trafnie, po raz kolejny, obnaża subtelne działanie propagandy. Właściwie jedynym odcinkiem, który uważam za nierówny, jest "The Southern Raiders," bo zachowanie Katary i Zuko wydaje mi się tu niespójne (Zuko krytykujący Aanga za wybaczanie, podczas gdy ledwo parę odcinków temu sam o nie błagał?), a Katara angstująca za swoją matką nie pasowała mi jako główny motor odcinka. Ale fakt, że wówczas użyła Bloodbendingu, również pokazuje, że jej pasja potrafi wymknąć się spod kontroli, co nie jest bez znaczenia - a i Zuko potrzebował więcej czasu, żeby nawiązać z nią więź, co ma sens po tym, co stało się w Ba Sing Se. Owszem, tempo tych odcinków nie jest tak wyraźne, jak w dwóch poprzednich seriach, i zgadzam się, że miejscami wydają się trochę niespójne, ale ogólnie rzecz biorąc uważam, że były potrzebne i wg mnie wytworzyły dobrą, solidną bazę dla odcinków finałowych pod względem tego, jak rozwinęły bohaterów i jak pod realistycznym kątem pokazały Naród Ognia od wewnątrz.

Teraz chciałabym się odnieść do wymienionych przez Ciebie punktów.

- Osobiście uważam sceny inwazji za przeprowadzone z głową i zrealizowane w imponująco epicki sposób; szczególnie Sokka obejmujący dowództwo zrobił na mnie wrażenie, kolejny przykład jego dorastania jako postaci. No, ale kwestia gustu :)

- Zuko. Ach, Zuko. Masz rację, już od samego początku było widać, że prędzej czy później przyłączy się do Gaangu i to on będzie nauczycielem Aanga. Wiele osób było wściekłych, że nie stało się tak już w podziemiach Ba Sing Se. Ja natomiast uważam, że sposób, w jaki twórcy poprowadzili tę postać, był BARDZO realistyczny i nie-sztampowy. Zuko w Ba Sing Se *nie był* jeszcze gotowy na ten krok. On ciągle jeszcze miał wątpliwości, które podsyciła Azula. Gdyby wtedy dołączył do Aanga, wydaje mi się, że ciągle zastanawiałby się, co by było, gdyby; czy to była jego decyzja, czy jego wujka, czy dobrze postąpił, a może w domu byłby szczęśliwy...? Powrót do domu i spełnienie jego marzeń były koniecznym kubłem zimnej wody, żeby on wreszcie zobaczył swój kraj i swoje dawne życie w nowej, ostrej perspektywie. Po swoich podróżach i wygnaniu ma zupełnie inny punkt widzenia i teraz widzi, co jest dobre, a co złe. Ten powrót do domu był mu potrzebny, bo umocnił jego transformację i upewnił go w dopiero kształtowanych poglądach. Odcinki od "The Awakening" aż do inwazji moim zdaniem świetnie pokazały jego przemianę, jego wątpliwości, nowy stosunek do życia na dworze i wyrzuty sumienia, manifestujące się w gromadzonej wściekłości ("The Beach") i nieukierunkowanej frustracji. Widzi wreszcie, czym naprawdę są jego wspomnienia, czym jest jego rodzina, jaką krzywdę wyrządza światu. I dopiero po zobaczeniu i odczuciu tego wszystkiego na sobie samym Zuko jest w stanie podjąć *samodzielną* decyzję. Dalej, myślę, że biorąc to wszystko pod uwagę, jego rozstanie z Ozaiem było bardzo przejmujące, bo on tu już nie musi walczyć z samym sobą - on już odbył tę walkę, wyszedł po drugiej stronie i stanął przed swoim ojcem pewien swoich przekonań i tego, że takiego ojca on już nie uznaje. Ta podróż była konieczna do wyciągnięcia takich drastycznych wniosków. Wydaje mi się, że punktem zwrotnym było tu spotkanie wojenne, na którym Ozai zapowiedział zniszczenie świata podczas przyjścia komety. Konsekwentnie, potem Zuko musi jeszcze bardziej walczyć o uznanie w Gaangu i akceptację, bo oczywiście trudniej zaufać komuś, kto zdradził cię już wcześniej w krytycznym momencie. To też nie jest łatwa droga i osobiście uważam, że jego powolna asymilacja z grupą przedstawiona została wiarygodnie.

- Jeśli chodzi o Iroh, myślę, że fakt, że uciekł o własnych siłach nie przejmując się bratankiem był SUPER COOL. Bo sam Iroh jest SUPER COOL i żadne więzienie go trzymać nie będzie. To sprawiło, że scena ponownego spotkania tej dwójki w namiocie była tym bardziej znacząca i wzruszająca.

- Sama byłam trochę rozczarowana brakiem Mai i Ty Lee w ostatnich odcinkach, ale cóż, czasu na finał było niewiele, myślę, że twórcy po prostu nie mieli wystarczająco środków i scen, by zmieścić te dwie. No i cóż, poniosły konsekwencje za zdradę potężnej przyjaciółki - samo to, że zdecydowały się ponieść taką ofiarę, dla mnie sprawia, że są awesome. Szczególnie Mai. Zachowanie Mai w tej scenie jest po prostu ass-kicking.

- Inni bohaterowie w inwazji? Sama byłam tym mocno zaskoczona, ale winę za to zwalam na karb tego, że Bryke lubią satysfakcjonować swoich fanów, a wszyscy ci bohaterowie poboczni mieli swoich fanów wśród amerykańskich widzów. Twórcy o tym wiedzieli i myślę, że sami mieli do nich sentyment. Ot, i cały powód ich cameo, jak dla mnie, co zresztą uznałam za miłe. (Chociaż wąsy Haru mnie Przeraziły przez duże P.)

- Jak już pisałam, z bloodbending niekoniecznie były nici, bo Katara użyła tego jeszcze raz :) Było powiedziane, że to działa tylko podczas pełni, więc pewnie dlatego nie użyła tego na koniec na Azuli, ale... tak, jak napisałam wyżej, dla mnie Bloodbending służył raczej jako wątek pokazania mrocznej strony Waterbendingu i szaleństwa Hamy = rozwinięcia wątku ofiar wojny i tego, że okrucieństwo rodzi okrucieństwo.

- Spustoszenie Królestwa Ziemi nie było "ni z gruchy, ni z pietruchy" - było to omawiane podczas spotkania wojennego w "Nightmares and Daydreams," kiedy Zuko angstował, że go na nie nie zaprosili, a w końcu na nie poszedł. My jeszcze o tym nie wiedzieliśmy, ale to właśnie to spotkanie zarządziło o ostatecznej decyzji księcia, żeby wypiąć się na ojca i dołączyć do Aanga, bo ten koncept tak bardzo go przeraził. Myślę, że twórcy ukrywali ten fakt, żeby tym bardziej zaszokować nas w czterech odcinkach finałowych (na mnie to podziałało, przyznaję). Ten plan jest zresztą jedynym powodem, dla którego Aang decyduje się na konfrontację w dniu komety, a potrzebował takiego silnego kopa motywacji. Jeśli chodzi o sam finał, jak dla mnie był EPICKI - klimat budowany przez wszystkie cztery odcinki wciągnął mnie bez reszty, naprawdę nie wiedziałam, co dalej i oglądałam do czwartej nad ranem z twarzą dosłownie wlepioną w ekran. Nie miałam w ogóle wrażenia niespójności i braku konsekwencji, wręcz przeciwnie. No ale znowu, kwestia gustu :)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones