3 sezon i jego finał to majstersztyk, sęk w tym że poprzeczka została umieszczona zbyt wysoko aby zaspokoić oczekiwania większości. Zakończenia kilku motywów można się było domyśleć, inne były zaskakujące ale nie na tyle wy wygenerować szeroki entuzjazm.
Pierwotnie M. White tworzył White Lotus jako czarną satyrę na nierówności społeczne j na spędzanie wakacji przez znudzone życiem elity. Czytałem o tym w którymś z wywiadów dotyczących pierwszego sezonu - tam początkowo w planach nie było żadnej śmierci. W trakcie powstawania scenariusza zaistniał taki pomysł i zyskał aprobatę bo nadawał komediowej całości zaskakującego dramatyzmu.
Musieli to więc - morderstwo - pociągnąć w sezonie II i znów (chyba nawet lepiej) udało się zaserwować tragedię w sposób paradoksalnie komiczny.
Więc, co oczywiste, widzowie w III sezonie oczekiwali czegoś niemniej spektakularnego. I to chyba - ciężar poprzedniego sukcesu prowadzenia fabuły - rozciągnęło balon antycypowanej tragedii zbyt mocno by finalne BUM! odbyło się z pełną finezją, której tutaj, moim zdaniem, jednak zabrakło. Biały Lotos grawitował zawsze w stronę farsy, a tutaj jednak finalnie eksplodowało bombą smutnych losów. Happy ends kilku wątków - zamiast równoważyć ponure elementy - wprowadza raczej dysonans.
Np. zbyt nachalnie zasygnalizowano planowany 4 sezon, przez niespełnienie karmicznej kary dla Belindy za jej zdeptanie kochanka i jego marzeń jak jak niegdyś zostało zdeptane jej marzenie.
Podsumowując: 4 sezon moim zdaniem nie ma szans utrzymać poziomu brnąc dalej w ten sam schemat. Ale jego porzucenie jest ryzykiem że ludzie będą jeszcze bardziej rozczarowani.
Jeśli ktoś chce wiedzieć jak mógłby wyglądać Biały Lotos w pierwotnej satyrycznej wersji bez ścielących się trupów to polecam sprawdzić czarną komedię tego samego twórcy, pogodno-kwaśną opowieść o losach Foresta Gumpa w spódnicy, czyli serial "Iluminacja"
Podczepiam się do wątku ze spojlerem ale nie polemizuję. Piszę o swoich wrażeniach. Przyznam, że ten sezon wciągnął mnie podobnie jak poprzednie. Żal mi było łysego mściciela ale przyjąłem takie rozwiązanie, zakładając, że dziadyga rzeczywiście może być skończonym sk... Jeśli coś mnie wnerwiało to skrajna głupota Gaitoka. Taki ochroniarz to w zasadzie tykająca bomba. Aż dziw, że mając tyle forsy szefostwo oszczędzili na testach psychologicznych. Wątek z ukradzionym pistoletem uważam za baaardzo tani chwyt. No i zdziwiłem się, że blondyna nie załapała, że ruscy to rabusie i ich nie wsypała. Jak na silną/niezależną kobietę sukcesu to nie błysnęła.
Reszta postaci super mi podeszła. Fajnie, że wróciła Belinda, bo już w pierwszym sezonie było widać po tym jak potraktowała Rachel w kryzysie, że za fasadą świętej kryje się osoba ze sporymi pokładami egoizmu. Podsumowując, intryga pomyślana całkiem fajnie ale z paroma żenującymi rozwiązaniami fabularnymi, które wymieniłem wyżej. Obejrzałem z przyjemnością ale bez zachwytu jak w przypadku poprzednich sezonów. Gaitok to był po prostu taki pet w dobrze przyrządzonej jajecznicy, któremu poświęcono zdecydowanie zbyt wiele czasu. P.S.: Ok, bez zachwytu nad fabułą. Natomiast obraz z efektem wow!
"Aż dziw, że mając tyle forsy szefostwo oszczędzili na testach psychologicznych." XD Pełna zgoda, i to jest właśnie fajnie, że ludzie zwracają uwagę na różne rzeczy i inaczej je odbierają. Dla mnie nieporadny Gaitok był milą oku postacią, bo nie tylko wszystkie firmy świata pełne są ludzi niekompetentnych (często u władzy) ale i nieraz solidny pracownik ma momenty pecha i błędnych decyzji. A co do innych postaci - chętnie oglądałbym spin-off opowiadający losy rodziny multimilionerów która (po powrocie z wakacji) spada na finansowe dno i jak sobie z tym poradzą.
Zboczenie zawodowe. W poprzedniej pracy zdarzało mi się czasem pisać opinie na temat ewentualnych niedociągnięć osób zatrudnionych w szeroko pojętej ochronie. Gaitok nie byłby najgorszym spośród tych, których poznałem i rozumiem, że miłość czyniła go rozkojarzonym. Tyle, że on w zasadzie sam opowiadał o tym, że nie ma predyspozycji do używania przemocy. Nie tylko zapomniał zabezpieczyć broń, potem dał się zbyć jak dziecko niedoszłemu samobójcy. Funkcjonował w ciągłej rozterce. Ostateczna jatka nie była jego winą, niemniej zżymałem się patrząc na to co wyprawia. Sama utrata pistoletu to możliwa rzecz przy takim zauroczeniu (przecież nasze własne wojsko zgubiło jakieś miny w magazynie Ikei lol). Ale dalsze postępowanie? Osobiście, poszedłbym do tatuśka i powiedział: "Wszystko się nagrało na kamerze znad mojego biura. Woli Pan to załatwić dyskretnie czy spędzić najbliższe tygodnie w tajskim więzieniu?" . P.S.: Podpisuje się pod pomysłem spin-offu. Ale to pokazuje, że reżyserowi udało się jakoś nas jako widzów zaangażować w te wymyślone żywoty ;-) Dlatego, jak już wspomniałem, tak mnie ucieszył powrót Belindy.
"Ale dalsze postępowanie?" - też tak to widzę i byłem wtedy mega zirytowany. Jednak - co może wypadało mocniej wyrazić w serialu - utrata tej pracy byłaby dla niego degradacją i finansową i społeczną, więc bał się stanowczej konfrontacji (ryzyka eskalacji konfliktu z uzbrojonym świrem) i/lub reakcji zwierzchników. Cóż, widziałem w życiu zawodowym zachowania ludzi zupełnie irracjonalne, coś w stylu udawania że jest sucho gdy z cieknącego dachu kapie prosto na łeb i klawiaturę. I to jest super w Białym Lotosie: eksploracja tego jak zachowują się ludzie pod wpływem maksymalnego stresu. Lub maksymalnego "sukcesu" jak u Belindy.