- O SHIIIIIIT!!! każdy kto obstawiał teorię, że Hollinger jest tak naprawdę ojcem Ricka: MIELIŚMY RACJĘ! od momentu gdy po raz pierwszy Rick zwierzył się ze swojej tragicznej historii rodzinnej tak właśnie przeczuwałam , że Hollinger jest ojcem Ricka i Rick odkryje to w najbardziej tragicznych okolicznościach jakie mogą istnieć. gdyby nie to że jest oglądałam finał w środku nocy tak bym piszczała xD
- tak przeczuwałam że będzie więcej niż 1 ofiara! ale się nie spodziewałam że to będzie Rick ORAZ Chelsea! byłam przekonana że to musi być Timothy. to jest zabawne, bo praktycznie od razu odrzuciłam prawdopodobieństwo, że Chelsea jest ofiarą ponieważ te wszystkie forshadowings jakie się pojawiły były dla mnie zbyt oczywiste. a tu proszę! a jednak!
- przyznaje, że Mike White miał mnie przez chwilę bo autentycznie uwierzyłam w to, że Lochlan będzie jedną z ofiar. interpretuje cały ten motyw z prawie przypadkowym samobójstwem jako oczyszczenie z tej całej toksyczności jaką wtłoczył w niego Saxon.
- jestem sama sobą rozczarowana tym, że choć przez chwilę wierzyłam w to że Belinda wybierze to, co ofiaruje jej Pornchai oraz że moralnie stoi wyżej od Tanyi - tak jakbym wcale nie miała za sobą dwóch sezonów White Lotus. oczywiście że wybrała pieniądze, co z tego że brudne! fakt że Belinda odstawiła Pornchaiowi podobne gówno co Tanya jej jest genialną ironią. pieniądze zmieniają wszystko, cały mindset. i fakt że pierwsze co Belindzie przyszło do głowy to zwiać z Tahlandii zanim Greg się rozmyśli i to Zion był tym który się spytał "a co z twoim facetem", bo tak szybko o nim zapomniała i przestał się liczyć. choć Belinda odstawiła podobne gówno uważam że to jest bardziej tragiczne, bo ich chemia - ich uczucia - były autentyczne. zresztą widać że gdy odpływała razem z synem reaguje emocjonalnie więc jakiś żal że odrzuciła Pornchaia odczuwała tak samo jak i pewnie świadomość, że zrobiła podobne świństwo co Tanya.
- fakt, że Gaitok odcinek wcześniej mówił jak to wystrzega się przemocy i nie chce nikogo krzywdzić bo to jest sprzeczne z filozofią buddyzmu po to aby w finale przeciwstawia się swoim spirytualnym wierzeniom i zabija człowieka w efekcie otrzymuje awans i zostaje ochroniarzem Sritali to kolejny przykład the peak of White Lotus.
- wiem że są ludzie którzy wierzą w to że Piper jest tak naprawdę zepsuta i traktuje buddyzm jako trend etc. ale ja uważam że w rozmowie ze swoimi rodzicami po spędzeniu nocy w klasztorze wyolbrzymiała kwestię posiłków i materaca ze względu na Lochalana. dla mnie w szóstym odc. największym highlightem było spotkanie z Luang Por Teerą. ból Piper był autentyczny i ona potrzebowała tego aby zostać w tym klasztorze - jest uprzywilejowana i jest tego świadoma, ale ostatecznie rezygnuje z możliwości uleczenia swojej duszy ale wyznanie Lochlana wszystko zmieniło.
- sama nie wiem dlaczego jestem rozczarowana tym jak zakończył się wątek trzech psiapsiółek. miałam nadzieję na to, że Laurie kopnie w dupę Kate i Jaclyn bo są fatalnymi przyjaciółkami, bardzo toksycznymi ale to jest w końcu White Lotus. przyjaźń się nie tylko zachowała ale też pewnie połączyła je bardziej wspólna trauma jaką jest bycie świadkiem morderstwa z bardzo bliska.
- historia Ricka jest tak boleśnie tragiczna. Chelsea miała racje twierdząc że nosi w sobie cierpienie a ona jest nadzieją i trzeba zobaczyć co zwycięży. cóż. zwyciężyło cierpienie. to jest tragiczne że Rick szukał Amiraty aby znaleźć ukojenie w swoim bólu. to było widać że emocjonalnie jest kruchy - gdyby go tylko wysłuchała skończyłoby się to inaczej ale wiadomo że nie mogła zignorować klienta z opłaconą a ona sama nie jest psychoterapeutą.....
- oczywiście że ten sezon musiał się zakończyć happy endem dla Grega: szczęśliwy, beztroski popijający sobie alkohol w pięknej wilii ze swoją laską z którą ma układ. byłam przekonana że Chloe jest pierwszą do odstrzału i że ją zabije, ale myślę że Rick miał rację uważając że jest prostytutką. w sezonie 2 byłam przekonana że prostytutki będą tymi które zginą bo to utarty motyw a White kompletnie zmienił tą narrację.
pomyśleć że pierwotnie miałam odpuścić sobie ten sezon bo tematyka religijności i spirytualizmu z miejsca mnie odrzuciła tym czasem imo jest to najlepszy sezon jak dotąd. jestem naprawdę pełna podziwu geniuszu Mike White'a. jak na kogoś kto ma w głębokim poważaniu tematykę religijności, religia nie gra ważnej roli w moim życiu to w jaki sposób eksplorowany temat spirytualizmu naprawdę mną wstrząsnął.
kompletnie nie rozumiem narzekań że ten sezon był nudny i się snuł. wtf? przecież dwa poprzednie sezony miały dokładnie takie samo tempo. miałam od cholery teorii: jedne się sprawdziły, drugie nie - bywa. fakt faktem że finał jest naprawdę mocny i szczęka mi autentycznie opadła. jedyne co to chciałabym dostać potwierdzenie mojej teorii a propos motywu reinkarnacji i tego że monitor lizard to wcielenie Tanyi po śmierci.
wierzę w zasadę że serial traci na jakości wraz z czwartym sezonem (z bardzo nielicznymi wyjątkami) więc nie jestem pewna czy obejrzę kolejny sezon choć ciekawi mnie nowa lokalizacja. szczerze wątpię w to aby w nowym sezonie powróciła Belinda i Greg. Natasha Rothwell w social mediach pożegnała się z postacią Belindy tak więc definitywnie jej kolejnego powrotu. co do Grega: dostał idealne zamkniecie historii. szczerze watpię aby White chciał to kontynuować.
będę wracała do tego sezonu jeszcze długo aby się nim dalej zachwycać i analizować na nowo. kocham geniusz Mike White. hype w pełni zasłużony :)
BTW, nie wierzę że ludzie mieli rację gdy pisali że w 1 odc słychać na początku gdy wszyscy chowają się przed strzelaniną jak ktoś krzyczy "kill! kill" po tajsku i że to Sritala. o.O
Nie jestem fanką tego rozwiązania, że w pierwszym odcinku już wiemy, że na końcu będzie strzelanina, bo jednak przez to finał jest nieco mniej zaskakujący, niż mógłby być. Ale fakt, zaskoczenie też jednak było...ogólnie niestety od momentu, gdy Rick zaczął świrować, gdy zobaczył Hollingera w hotelu, wiedziałam, że dla Chelsea nie skończy się to dobrze, obstawiałam, że przez to, co on zaczął, to ona zginie. Zginęli oboje, więc chociaż tyle...dobrze? Sprawiedliwiej.
Co do Piper - odebrałam to zupełnie dosłownie, tym bardziej, że na śniadanie ostatniego dnia idzie już wystrojona, umalowana. Tak jakby do tej pory chciała być skromniejsza, prostsza, ale zrozumiała, że wcale taka nie jest. Chociaż tekst do Lochlana o tym, że nie chce, aby za jego decyzję obwiniano ją może dawać do myślenia. A wystarczyłoby, żeby przed rozmową z rodzicami pogadała jeszcze szczerze z bratem...ogólnie i tu, jak w wielu rodzinach, zabrakło szczerej rozmowy. Bardzo podoba mi się postać ojca. Bardzo też jest mi go szkoda. Podobnie jak Lochlana, którego tekst o tym, że w rodzinie narcyzów stara się tylko wszystkich zadowolić - straszne. Dlatego Lochi nieprędko przestanie być zagubionym dzieckiem. Ale też myślałam, że dla niego ta historia zakończy się nad basenem, z czym ojciec nigdy by się nie pogodził...obstawiałam, że może wtedy jednak sam popełni samobójstwo. A jednak będzie musiał jeszcze pocierpieć.
Przyjaciółki - mniej więcej tak odbieram większość psiapsi. Mimo szczerych chęci i otwartego serca nieraz dostałam po tyłku od takich właśnie szczebioczących pań. Dlatego dodatkowa warstwa, którą White pokazał podczas ich ostatniej rozmowy przy stole jest świetna! Wiadomo, że nie jesteśmy kryształowi. I chociaż nie wierzę, że przestaną robić sobie świństwa, czy obgadywać się nawzajem, to jednak są dla siebie naprawdę ważne. Przewrotne, jak wszystko w tym uniwersum, tak, ale jednak Jacklyn przeprosiła Laurie i pewne rzeczy zostały powiedziane na głos - a to już jest jakiś pozytyw, że jednak te relacje nie są tak całkiem fałszywe.
Belinda czy Gaitok - mimo nadziei człowiek już czuje o co chodzi White'owi, prawda? Możesz być "dobrym człowiekiem", a jednocześnie każdy ma swoją cenę, ale nie każdy zna taką cyfrę...
Myślę że ostateczna decyzja Gaitoka wynika z jego jednak słabego charakteru- łatwiej słychać rozkazów niż żyć w zgodzie że swoimi przekonaniami. A tak ma Sritale która mu rozkazuje i dziewczynę która jest podobna do jego szefowej. Boli też Belinda bo rzeczywiście wydawało się że nie chce wziąć ruch pieniędzy, ale naprawdę szybko zaczęła grac w grę syna. Cieszę się że wszyscy Ratclifowie przeżyli, liczę na wątek któregoś z nich w kolejnych sezonach. Chelsea barrzo mi szkoda, z drugiej strony dziewczyna chciała wszystko oddać dla tej miłości i ostatecznie to zrobiła- wygrało cierpienie. Aż mi szkoda ze Rick zmarł, zamiast żyć z wina która ponosi za odebranie jen życia. Niemniej jest tak jak powiedział- człowiek który zabił jego ojca odpowiada za całe cierpienie w jego życiu. No i fajnie ze Frank wrocil do trzeźwości- mam nadzieję że będzie mu dobrze na jego buddyjskiej drodze.
muszę się zgodzić z Tobą w kwestii przyjaciółek, niestety też na bazie własnego doświadczenia. w wieku dwudziestuparu lat uderzyło mnie to że wszystkie moje przyjaźnie były toksyczne a mimo to w nich trwałam. kurde. jestem Laurie. to dobijające. generalnie mimo tego że jakieś tam rozczarowanie odczułam i tak jestem absolutnie pełna podziwu jak po raz kolejny White idealnie nakreśla dynamikę relacji międzyludzkich.
tak, ten moment gdy widzimy jak Rick roztrzęsiony siedzi na ławce i w pewnym momencie zauważa Hollingera , już wiadomo jak to się rozegra. szczególnie że wiemy, że Chelsea za nim poszła. Szczerze to osobiście nie widzę nic sprawiedliwego czy jakkolwiek pocieszającego w tym że Chelsea i Rick razem zginęli. jak wyżej: ona była nadzieją, on cierpieniem i niestety cierpienie zwyciężyło. Chelsea opisywała ich jako ying i yang. ona była światłem, wiarą w uzdrowienie, w miłość, z kolei Rick to ciemność, trauma, cierpienie. głównym motorem jego działania od początku była nienawiść a to rzadko kiedy prowadzi do czegokolwiek dobrego. jego hamartia, jego błąd, to przywiązanie do cierpienia. genialnie okrutną ironią jest to że Rick mówił iż nienawidzi mordercy swojego ojca, bo zrujnował mu życie i koniec końców sam stał się mordercą własnego ojca – ojcobójcą – i w istocie zrujnował sobie życie. ciekawe jest to że po raz pierwszy o Amor Fati słyszymy już wcześniej przed finałem i mówi o tym Chelsea. ona była pogodzona ze swoim losem i cierpieniem a Rick był zatracony całkowicie w zemście.. myślę że historia Chelsea i Ricka to przede wszystkim historia o tym, że nie każdy, kto kocha, zostaje uratowany. i nie każdy, kto cierpi, szuka uzdrowienia.
czekałam na Twój post podsumowujący :)
w kwestii prostytutek - myślę, że są bezpieczne z jednego powodu - wiedzą jak wygląda życie, wiedzą kim same są i nie próbują dorabiać do tego teorii, bawić się w duchowe rozkminy, udawać kogoś, kim nie są. Sprzedają siebie za lepsze życie, za ładne ciuchy koniec, kropka.
w kwestii Piper - od pewnego momentu zaczęłam podejrzewać, że sprawa się rypnie i młoda wróci do rodziców i swojego pięknego życia z podkulonym ogonem, ale i olbrzymią ulgą, że nie musi prowadzić życia, które wydawało jej się właściwe ale było przy okazji bardzo niewygodne. Jej skrucha to trochę taki płacz nad sobą, nie sądzę żeby w najdrobniejszym stopniu chodziło jej o Lochlana i jego ewentualna decyzję. Serial nie jest aż tak złożony, jakby się mogło wydawać i duchowe rozterki bogatych ludzi są raczej pokazane zero-jedynkowo, mam na myśli ich konsekwencje. Mam wrażenie, że skrucha Piper to tylko poza, żeby pokazać rodzicom że cały ten cyrk był uzasadniony.
Swoją drogą najzabawniejsze jest to, że cała rodzina przyjechała do tej Tajlandii ze względu na nią. Ciekawi mnie, czy gdyby zostali sprawy majątkowo-prawne potoczyłyby się inaczej?
Belinda - przyznam, że nie miałam pojęcia w jaki sposób twórcy poprowadzą jej wątek, ale gdy pojawiła się propozycja pieniędzy za milczenie zyskałam niemal 100% pewność, że weźmie kasę. Najlepsze jest to, że zrobiła to z taką łatwością podczas negocjacji u Grega. W pierwszej chwili nie sądziłam, że to podpucha. Również nie umknęło mojej uwadze to, jak potraktowała "kolegę", nie jestem pewna, ale mam wrażenie że użyła dokładnie takich samych słów jak Tanya wobec niej w 1 sezonie. Byłoby to cudownym zabiegiem potwierdzającym to, co napisałaś - jak łatwo pieniądze zmieniają perspektywę.
No i nie można zapomnieć o Gaitoku, który sprzedał swoje ideały wybierając strzał w plecy nieuzbrojonemu człowiekowi, zamiast donieść na złodziei "bo znajomy z pracy mógłby zostać deportowany...ojojoj". W zamian otrzymał potężny awans i serduszko uroczej dziewczyny (nie chcę pisać o niej, że była interesowna, była, ale każdy ma prawo pragnąć dla siebie tego, co najlepsze).
Te wszystkie historie pięknie podsumowuje krótki monolog mamy Piper wygłoszony podczas kolacji.
Co mnie zirytowało? Niedostateczne pociagniecie tematu trzech kumpelek - gdy w poprzednim odcinku jedna z nich rzuciła coś o aktorce bzykającej jakiegoś Davida w dzień ślubu, myślałam że chodzi o męża tej blondyny z Texasu i będzie drama...ale nie trafiłam :) byłam przekonana, że pod koniec wydrapią sobie oczy wyciągając wszystkie brudy jakie tylko przyjdą im do głowy...a tu klops. Serio, liczyłam na ostrą akcję i zgodę, gdy przyjdzie do płacenia za hotel.
Wierzysz w nawrócenie Franka? Dla mnie to taka chwila detoxu, chwilowe wyciszenie. Myślę, że nie ucieknie od tego, kim jest.
I jeszcze w kwestii rodzinki - miałam myśl, że Lochlan umrze a w drodze do domu Ojciec otrzyma szereg informacji o tym, że jakimś cudem jego znajomości i kontakty uratowały mu 4 litery i żadnej tragedii nie będzie. Byłoby to okrutnym zwrotem akcji zwłaszcza w kontekście próby rozszerzonego samobójstwa i planów klasztornych Piper... ale to nie kryminał.
Tyle ode mnie. Zawsze z przyjemnością czytałam Twoje posty o tym serialu :)
Ale to chodziło o męża tej blondyny z Texasu, tylko nie, że aktorka go bzykała, tylko, że bardzo chciała zwrócić jego uwagę na siebie i z nim flirtowała - tak to zrozumiałam, ale wątek ucięty, bo ta z Texasu nie drążyła - przez swój dyplomatyczny i uległy charakter pasował jej ten układ, co jest.
po pierwsze: bardzo mi miło, dziękuję, ja też z przyjemnością czytam Twoje przemyślenia i teorie. szkoda że to już koniec :,)
a propos sezonu 2 i prostytutek: choć to jest mój najmniej ulubiony sezon uważam że sama eksploracja pożądania, władzy, transakcyjnych relacji w kontekście Lucii i Mii (pracownic seksualnych) była absolutnie genialna ze względu właśnie na mistrzowskie odwrócenie stereotypu nie tylko jako satyra, ale też jako bardzo świadome i subwersywne dzieło. generalnie ludzie są przyzwyczajeni do tego że pracownice seksualne nie tylko w filmach etc ale też IRL są ofiarami brutalnej przemocy i nie mają szczęśliwych zakończeń a tymczasem zakładając że Chloe faktycznie jest prostytutką, Mike White po raz kolejny utrzymuje ten motyw gdzie pracownice seksualne nie tylko przeżywają do końca historii, ale co więcej mają happy end.
w temacie Piper: zgodzę się z tym że musiała na pewnym poziomie odczuwać ulgę. generalnie odc 6 jest bodaj moim najbardziej ulubionym z całego sezonu ze względu na obecność mnicha Laung por Teery. uwielbiam jego monolog w scenie z Timothy’m gdy tłumaczy mu dlaczego ludzie jak Piper przyjeżdżają do jego klasztoru:
„Wydaje mi się, że cierpią duchowo. Nie czują więzi z naturą, rodziną… ani z własną duszą. Co zostaje? Osobowość. Tożsamość. Pogoń za pieniędzmi i pokusami. Każdy ucieka od bólu w stronę przyjemności. Jednak na miejscu zostaje tylko większy ból. Bólu się nie uniknie.”
dla mnie te słowa stanowią niemal streszczenie drogi Piper: jest kimś kto nie czuje więzi – ani z rodziną, ani ze sobą samą. Imo buddyzm nie jest dla niej trendem a autentycznym azylem i wie że ten klasztor naprawdę może jej pomóc w uzyskaniu harmonii w życiu. wierzę w to że wyolbrzymiała powody dla których jednak nie wróci aby dołączyć do klasztoru z powodu Lochlana, bo w momencie gdy podzielił się tym że do niej dołączy do klasztoru zaczęła odczuwać nie tylko swój ciężar ale ciężar rodzinnego dramatu – obwinianie, pretensje, żale etc. chciała wrócić do Tajlandii żeby się odciąć, zniknąć – a nie być „guru” dla młodszego brata.
niemniej też uważam że definitywnie musiała odczuwać ulgę z powodu wyznania Lochlana bo otrzymała dobrą wymówkę aby jednak nie zostawać w tym miejscu nawet jeżeli w dalszym ciągu doceniała jego wartość i wiedziała że jej by pomogło. generalnie to typowy mechanizm ludzi w stanach duchowego kryzysu: choć imo rozdmuchała tą kwestie jedzenia i materaca musiało ją to jednak naprawdę uwierać gdzieś tam w głębi i właśnie ludzie w stanie duchowego napięcia jak Piper bardzo często używają drobnych niewygód jako racjonalizacji dla głębokich emocji i takie detale są symbolami większego lęku. Mimo to że jej kryzys duchowy jest prawdziwy fakt faktem że jest rozpieszczoną uprzywilejowaną księżniczką. potrzebowała wymówki aby się wycofać i ją otrzymła.
i również uważam to za zabawne, wręcz przekomiczne że cała wyprawa Ratliffów do Tajlandii podyktowana kłamstwem Piper w celu odnalezienia harmonii w klasztorze kończy się ironią losu bo zamiast duchowego przebudzenia wybiera powrót do luksusu i powierzchownych przyjemności — tych samych, które już wkrótce zostaną jej odebrane przez finansowe przekręty ojca. jedyny pozytywny aspekt tego wyjazdu to przemiana Saxona, może też i Lochlana, i fakt, że przesunęli w czasie moment aresztowania głowy rodziny.
o, btw, strasznie podoba mi się moment w ostatniej scenie z rodziną Ratliffów
gdy Timothy mówi o tym jak to się dla nich wszystko zmieni i zaraz ma ich uderzyć realizacja że są bankrutami, a kamera łapie moment, w którym Victoria powoli zdejmuje okulary przeciwsłoneczne z różowymi szkłami. subtelny, ale wymowny gest. celny symbol utraty iluzji. dosłownie przestała patrzeć przez różowe okulary – zero optymizmu na przyszłość, sam chłodny realizm nadchodzącej burzy dla ich rodziny dokładnie tak jak zapowiadał jej koszmar.
co do Belindy — TAK! jej rozmowa z Pornchaiem w finale S3 to lustrzane odbicie tej, którą miała z Tanyą w S1. może nie padły dokładnie te same słowa, ale przekaz był identyczny. nie mogę przestać się zachwycać geniuszem Mike’a White’a: finał idealnie zatoczył koło. W dalszym ciągu jestem sobą rozczarowana, że naprawdę wierzyłam, że Belinda podejmie moralną decyzję. zapomniałam, jaki serial oglądam xD owszem, domyśliłam się, że weźmie te pieniądze, ale nie spodziewałam się aż takiego stopnia skorumpowania duszy w jej przypadku — że zrobi to tak łatwo. forsą dało się ją kupić szybciej, niż sądziłam. też dałam się nabrać na moment gdy wstała i pozornie wyszła wzburzona i się okazuje że to tylko element gry w negocjacji z Gregiem.
dodam jeszcze od siebie jedno, bo w social mediach jest mnóstwo dyskusji na temat tego że niby Belinda wcale nie odstawiła dokładnie tego samego co Tanya argumentując że to on wyszedł z propozycją wspólnego biznesu do niej i ona nic mu nie obiecywała a poza tym krótko go znała. tak jak wcześniej napisałam: imo to, co zrobiła Belinda, jest nie tylko gorsze, ale i o wiele bardziej smutne, bo między nią a Pornchaiem nawiązała się prawdziwa więź — z autentycznym potencjałem na coś więcej. jasne, ktoś mógłby powiedzieć, że Tanya i Belinda też nawiązały więź, ale była ona wyłącznie pozorna. nigdy nie miały szansy na prawdziwą, głęboką relację jako przyjaciółki. od początku były na skrajnie nierównych pozycjach: rasowo, klasowo, ekonomicznie. ich relacja była jednostronna — Belinda była jej emocjonalnym wsparciem a Tanya po prostu brała i brała kiedy tego potrzebowała. z kolei Belinda i Pornchai – to był zupełnie inny grunt: oboje niebiali, oboje pracujący w hotelu co więcej ich praca nie była tylko samą formą zarobku ale przede wszystkim ich pasją. jej własny syn zauważył że on naprawdę ją lubi i to z wzajemnością. fakt, że Belinda zrobiła to samo, co wcześniej Tanya, potwierdza sposób, w jaki obie rozpaliły nadzieję — tylko po to, by ją zgasić i zostawić drugą osobę ze złamanym sercem. Tanya dała Belindzie złudzenie spełnienia marzenia o własnym spa. Belinda zrobiła to samo Pornchaiowi — choć jego marzeniem nie były pieniądze, tylko ona sama: relacja, bliskość, coś więcej. proponując wspólny biznes, dawał jej nie tylko szansę na realizację jej planów, ale też ofiarował siebie. I znów: nadzieja, która skończyła się bólem oraz konkretnym trust issues, to na pewno.
o trzech psiapsiółkach: chociaż podziwiam White’a za to jak po raz kolejny w punkt nakreślił dynamikę ludzkich relacji w sposób naprawdę życiowy aż do bólu i za to że dostarczył po raz kolejny absolutnie genialny monolog tj łamiący serce monolog Laurie [ „I’m glad you’ve beautiful face, and i’m glad you’ve a beautiful life and i’m just happy to be at the table” gdzie oczywiście Kate i Jaclyn usłyszały jedynie jej komplementy zupełnie nie wychwytują w jej słowach bólu bo gdzie tam, są zbyt skupione na sobie; Kate czuje się po prostu dowartościowana, a Jaclynto typowy narcyz] odczuwam właśnie podobny niedosyt bo spodziewałam się dramy. czekałam na wybuchowy moment gdzie wygarniają sobie wszystko, nawiązując do wydarzeń z przeszłości itd, czegoś naprawdę juicy no ale się tego nie doczekaliśmy.
odpowiadając na Twoje pytanie: czy wierzę w nawrócenie Franka? absolutnie nie. myślę że to będzie dla niego rutyna: poddaje się rozpuście a potem idzie do sanktuarium aby się sam oczyścić i tak od nowa. scena w świątyni w ogóle mnie nie przekonuje, bo nie wynika z przemiany wewnętrznej. jest to rytualny reset, a nie akt skruchy. Frank nie czuje żalu tylko czuje przeciążenie. chce oczyścić się z bólu, ale nie z winy ; wrócić do stanu neutralności, żeby znów móc się zatracić. to cykl – nie proces.
dalej będzie dupczyć, ćpać, pić - potem reset w świątyni i wszystko od nowa.
Po pierwsze isobel miło się z Tobą wymieniało myśli, bo i ja mam kota na punkcie 3 sezonu. Dla mnie zdecydowanie najlepszy, nie mówiąc o tym, że 2 był dla mnie okropny i nikomu bym nie poleciła gdyby nie to, że jest ważny ze względu na Tanyę i Grega.
Po drugie. Myśle o tym co przewidziałam a co mnie zaskoczyło. Spojler. Nie zawiodłam się na żadnym z wątków.
Oczywiście moi ulubieńcy Rick&Chelsea aka Yin&Yang. Przewidziałam przemianę Ricka i utratę Chelsea. Sądziłam jednak, że będzie tragiczniej, to znaczy, że Rick przeżyje. Okropnie się cieszę, że cierpiał tak krótko i powrócił do swojej bratniej duszy tak szybko. Płakałam za niego, oni powinni zawsze być razem. I cieszę się z tego finału dla nich, że scenarzyści obronili Ricka przed większym bólem. Btw. Przepiękny kadr w stawie. Wszystko wróciło na swoje miejsce gdy umarł. Równowaga zachowana. Piękne ta miłość była. Pięknie też zagrał Rick desperację czekając na terapię. On naprawdę chciał się obronić przed własną naturą.
Przyjaciółki też przewidziałam, że będzie się odwalać, ale ostatecznie przyjaźń się nie zakończy a będzie silniejsza. Jednak naprawdę nie spodziewałam się takiej szczerości. Przemowa Louri bardzo mnie wzruszyła i szczerzę uważam, że przyjaźń długoletnia jest czymś pięknym, a przyjaźń między kobietami jeszcze piękniejsza, bo dzika, ale też strasznie lojalna i wypełniona miłością. Mówię tylko ze swojej perspektywy, bo jestem kobietą. Smutek Louri był tylko pretekstem do pokazania ich oświecenia i utrwalenia w sobie jako grupy.
Rodzina. Mi było też żal Tima. Co za praca aktorska być w ciągłym napięciu. Każdy zagrał tutaj pięknie i zbudował niezwykłą postać. Każdy się zmienił, to znaczy Victoria dopiero będzie miała okazję. Seksualność chłopaków, wyjaśniona za pomocą metafory Franka to coś pięknego. I końcowo widzimy pewną zamianę ról. Sax chce mieć duszę a Lochlan chce odnaleźć samego siebie bez presji. Może to doświadczenie z widzeniem Boga go jakoś pokierowało. Bo wcześniej był właściwie popychadłem, zadowalaczem, bez wiary w siebie. Co do Piper nie wyczułam tego, że ona chciała ochronić Lochlana. Chociaż nie zgrywali mi się to co mówiła przy stole z tym co powiedziała o marnowaniu życia. Chyba jednak wolę żeby okazała się luksusowa. Tim zmienia się najbardziej. Widząc jego uśmiech na statku zanim powie rodzinie jest piękny. Dojrzała w nim odwaga żeby żyć.
Greg, No cóż mówił prawdę.
Gaitok. Dla mnie tu jest jakby centrum wszystkich tych kręgów. On jest praktycznie święty na początku. Imponująco. He is not breaking bad, on w tej jednej chwili świadomie wybiera zło. I jak zwykle h Whitea mu się to opłaca.
Co do Belindy cieszę się. Tak pieniądze, odpowiednia kwota ją zmieniła. I serce mi pękało, że zrobiła to świństwo, ale to takie ludzkie. Czy sądzimy, że bylibyśmy naprawdę tacy sami 5 baniek do przodu? Może byśmy się pomylili. Reszta przemyśleć potem.
Jak cały serial był bardzo dobrze zrobiony tak ostatni odcinek to niepotrzebne dłużyzny, dosłownie zasypiałam, nawet wypowiedzi były rozwlekłe, aż by się chciało krzyknąć "ludzie, do brzegu, do brzegu", straszne wkurzająca końcówka zepsuła dobre wrażenie.