Po genialnym 4 sezonie, którego oglądanie sprawiało mi ogromną satysfakcje nadeszła pora na wielki finał.
Nie powiem, oczekiwania miałem ogromne. Ostatnie odcinki przedostatniej serii wstrząsały dramatyzmem, zachwycały grą aktorską i scenariuszem, by wreszcie rozładować systematycznie budowane napięcie i pozostawić widza z cisnącymi się na usta pytaniami: "Co będzie dalej?"; "Jak będzie wyglądał 5 sezon?"; "Na jakie jeszcze pomysły wpadną scenarzyści". Nadzieje były wielkie.
Teraz serial dobiegł końca. Większość fanów "Breaking Bad" jest zachwycona. Krytycy biją brawo. A ja... Ja jestem zawiedziony. Od samego początku finałowa seria zaczęła iść w, moim zdaniem, zupełnie nieodpowiednim kierunku. Postawienie przez twórców bardziej na efekciarstwo, niż przemyślaną, zaskakującą fabułę było ich największym błędem. Kradzież metyloaminy z pociągu, próby zniszczenia danych z laptopa nieżyjącego Gustava, quasi-artystyczna śmierć Mike'a, aż do pojedynku między Hankiem i Heisenbergiem, oraz żałosnego końca jednego i drugiego. Wszystko sprawiało wrażenie popłuczyn po tym, co już widziałem, co przedstawiono we wcześniejszych sezonach. Nie byłem usatysfakcjonowany, ale oglądałem dalej w nadziei na powrót dawnej formy. I ów owszem, pojawił się, ale dopiero w "Ozymandiasu", który był zarówno startem świetnego, dobrze przemyślanego zakończenia. Jednak 3 ostatnie odcinki, plus dodatkowo wcześniejszy "Confessions" dają 4 epizody na poziomie chociażby sezonu 2- 4. To liczba niewielka, względem 16-odcinkowej serii.
Rzeczą, która najbardziej mnie denerwowała byli wpychani naglę do głównej osi fabularnej bohaterowie. Nijaki psychopata Todd i irytująca Lydia, to postacie, których obecności nie mogłem zrozumieć. Pojawienie się ich, to jak pójście scenarzystów na łatwiznę. Większość wydarzeń, już od pierwszego odcinka jest podporządkowana właśnie tym "świeżym". Nie mam nic przeciwko wprowadzaniu nowych antagonistów, ale można by to przecież zrobić płynnie i porządnie, a nie tak, jak zostało to zrobione tutaj. Nagle, z odcinka na odcinek.
Wydaje mi się, że tylko gra aktorska pozostała bez zmian - znakomita. Bryan Cranston przedstawia kolejną przemianę Waltera White'a w sposób bezbłędny; Aaron Paul znowu pokazuje się z najlepszej strony; a Dean Norris odgrywa swoje najlepsze epizody. Jest perfekcyjnie.
To jedynie moja opinia, dotycząca finału "Breaking Bad", który do 4 sezonu był uznawany przeze mnie za największe dokonanie w historii seriali telewizyjnych. Jako całokształt 5 seria nie spełniła moich oczekiwań. Nie dała rady sięgnąć poprzeczki, jaką jej postawiłem. Może to w większej mierze moja wina? Może miałem zbyt duże wymagania?
5 seria ma świetny klimat, czuć, ze sprawy zaszły za daleko i wszystko zmierza ku końcowi, którego atmosfera czasem az przytłacza.
Sam finał jednak mnie zawiódł, Jesse niczym Żyd męczennik u nazioli i wpada wybawca Walt Rambo rozpieprzając wszystkich.
A po tym żałosne baby blue.
Zdystansowany, lekko komiczny nastrój drugiego sezonu i dramatyczny czwarty najbardziej do mnie przemawiają. Atak paniki Walta w "Crawl Space" to IMO jedna z najlepszych scen w historii ruchomych obrazów w ogóle.
W kwestii zakończenia - jest dobre. Nie wyobrażam sobie, żeby stworzone przez scenarzystów sytuacje mogły zostać rozwiązane w inny sposób (chociaż samych powstałych sytuacji nie pochwalam).
twórcy powinni czymś zaskoczyć, pyerdolnąć pod koneic.
Moje ulubione sezony to 2 i 5.
4 za długo przymula moim zdaniem i dopiero 5 ostatnich odcinków, to miazga.
No i finał 4 niszczy system
Wiem co czujesz przy czym nie zauważyłem jakichś ogromnych wad podczas 5 sezonu aż do jego końca.
I to właśnie końcówka mnie najbardziej rozczarowała. Niby jest okej ale pupy nie urywa. Można idealnie
podsumować stwierdzeniem "JAKOŚ musieli to zakończyć". Tym nie mniej Breaking Bad bardzo wysoko
postawił poprzeczkę, tak że inne studia teraz muszą naprawdę mocno się postarać aby kręcone przez
nich seriale przynajmniej częściowo dorównały Breaking Bad'owi.