Pierwszy sezon - Sielskie wprowadzenie do amerykańskiej mieściny, jest miło, sympatycznie, poznajemy Merlotte's, kelnerki biegają z uśmiechami na twarzy z hamburgerami i frytkami, muzyczka Country. Potem poznajemy umiejętności Sookie i powoli wgłębiamy się w uczucie rodzące się między nią a Billem. Jest anielsko, jest Babcia smażąca jajka na bekonie, poznajemy brutalną Tarę i prześmiesznego Lafayetta. Wszystko jest ładnie pięknie do momentu morderstwa pierwszej kobiety. I tutaj sielanka się kończy. Panuje atmosfera strachu, tym bardziej że nie wiadomo kto jest mordercą. Sezon pierwszy- super!
Drugi sezon - Wszystko zaczyna kipieć złem. Zaognia się konflikt pomiędzy ludźmi a wampirami, poznajemy mega irytujących Nevill'ów i denerwującą do granic możliwości Marryann która daje poczucie widzowi w stylu " Musiałaś tu przyjść i namieszać? Nikt cię tu nie chciał" I jest to w pełni zrozumiałe gdyż nie do końca spodobała mi się jej kreacja. Jej postać wprowadza mnóstwo zła w najczystszej postaci do swojskiej mieściny Bon Temps. Największą sympatię w 2 sezonie wzbudził we mnie poczciwy Sam Merlotte - poczciwy Sam, właściciel kowbojskiej knajpki na rozdrożu człowiek niezwykły. Zmiennokształtny o sercu gołębia. Najbardziej pozytywna postać tej serii i nie tylko.
Sezon drugi - Za dużo akcji i mieszania w sielance jaką zaserwowali nam twórcy serialu w 1 sezonie!
Na uwagę zasługuje specyficzny klimat Bon Temps co ukazuje screen na samym początku czołówki gdy ukazuje nam się podniszczony domek stojący na mokradłach obfitujących w krokodyle. I ten charakterystyczny odgłos lasu który nie wychodzi mi z głowy :) Polecam wszystkim wampiromaniakom i nie tylko!