Jakiś cham ( delikatnie mówiąc) zamknął ostatni temat. Zapraszam do wpisywania
ewentualnych uwag tutaj
Cóż. Gdyby nie scena z Foremanem i plakietką finał według mnie byłby lepszy. To, czy House przeżył, czy tez może były to majaki Wilsona pozostałoby do interpretacji widzów. Niestety zdecydowano w sposób wykluczający dyskusję wskazać na pierwszą opcję :-(
i co z tego ? przecież oficjalnie umarł i nie wróci już do medycyny, a więc można przez to wymyślać sobie jego dalsze losy...
Co z tego? Całkiem sporo. Osobiście zdecydowanie wolę zakończenia, które można interpretować na rożne sposoby. W przypadku zakończenia "House'a" nie jest to możliwe.
jak nie ? można przecież odjechali, ale nie wiemy, co było dalej z Housem i Wilsonem, ile naprawdę przeżył miesięcy, co potem robił House :P
Właśnie. Można gdybać co będzie POTEM. Ale nie można różnie interpretować tego, co się już zobaczyło.
Hmm, tak szczerze, to nawet nie wpadłabym na to, że to mogły być majaki, dopiero teraz to nabrało sensu. No i to oczywiście zależy od upodobań - niektórzy i tak marudzili, że finał był zbyt otwarty i niedopowiedziany.
A ja mam dość majaków po 5 sezonie i Amber.
Seryjnie, zakończenie było dobre ale cały wątek przywidzeń do bani.
I szczerze mówiąc nawet gdyby nie plakietka i Foreman to w życiu nie pomyślałbym że są to majaki Wilsona...bo niby czemu?
Wilson nigdy nie ćpał, problemów psychicznych też nie miał..
A tak plakietka daje nam jakąś nadzieje że może kiedyś House wróci do szpitala, daje więcej możliwości spekulacji.
Dla mnie gdyby nie było sceny z plakietką to mogłyby być zwidy Wilsona ze względu na cokolwiek dziwaczne ocalenie House'a z pożaru, oraz końcową piosenkę "Enjoy yourself", bo w piątym sezonie śpiewała ją "Amber" z halucynacji House'a
według mnie finał całkiem niezły, taki w dobrym smaku ;] nie pokazali nam śmierci Wilsona ani samobójstwa Hous'a (bo przecież wiele osób takiego zakończenia się spodziewało), miło było ponownie zobaczyć niektórych bohaterów, Cameron rozczuliła mnie trochę zdjęciem na swoim komputerze, swego czasu bardzo podobało mi się jej zauroczenie Hous'em ;]
'w dobrym smaku' ^^ w zupełności zgadzam się z całą Twoją wypowiedzią- House'a skończyłam oglądać po 3 sezonach i teraz oglądnęłam z ciekawości ten ostatni odcinek. Super go zrobili! Kto chce może myśleć, że to były majaki WIlsona (a co? doktorek nie mógł Foremanowi podmienić plakietki wcześniej? ^^), a kto nie ma piękny, pozytywny happy end (może Wilson i House żyli z rakiem długo i szczęśliwie i dojeżdżają już do Europy Wschodniej na tych motorach?). No i rzeczywiście rozczulające, i bardzo miłe ze strony scenarzystów, że tak na zakończenie przypomnieli mniej więcej wszystkie najważniejsze postacie. Genialne ^^
PS. A przemowa Wilsona na pogrzebie? To dopiero było coś ^^
"Kto chce może myśleć, że to były majaki WIlsona" - Właśnie nie może, bo to by nie miało sensu. Po co miałby podkładać plakietkę wcześniej?
^^ Ok... Może zrobił to by uzmysłowić Foremanowi, że lepiej byłoby załatwić sobie nową szafkę? Albo cokolwiek innego? Myślę, że Twa własna inwencja twórcza i pomysłowość pomogłyby Ci utrzymać tzw. 'otwarte zakończenie' ;) Wszak czy były to majaki Wilsona pozostaje w takim wypadku do interpretacji widzów, w tym do Ciebie, więc jeśli tak zakładasz, myślę, że scenarzyści by się bardzo ucieszyli--spodobałaby im się ta teoria!
Ja jak już pisałam jestem fanką wszelkich happy endów, ale -szczerze pisząc- wątpliwe jest czy w rzeczywistości kulejący człowiek tak szybko by sobie nagle wyszedł tylnym wyjściem z płonącego i walącego się budynku ;)
Dzięki za komplement :-) Właśnie scena z plakietka uniemożliwia mi zakładanie, że to halucynacje Wilsona, chociaż wskazywałyby na to nieprawdopodobne ocalenie Gregory'ego, czy piosenka z ostatniej sceny - wszak w sezonie piątym ten sam utwór śpiewała "Amber" z halucynacji tego ostatniego.
Naprawdę bardzo dobry odcinek. Przemowa Wilsona? Świetna :) W ciekawy sposób pokazano rozterki House'a, kolejni przyjaciele, którzy uświadamiają mu, że jednak warto żyć. Dzięki temu nie było nudno.
Oczywiście sposób na rozwiązanie problemu i uzyskanie możliwości spędzenia z Wilsonem ostatnich miesięcy, bardzo w stylu House'a. Cel uświęca środki :)
Mimo wszystko zdecydowanie się cieszę, że House jednak przeżył :)
coraz mniej zakładanych tematów ,emocje opadają , House odchodzi do historii ale ja czekam na ciąg dalszy
Tutaj nie ma nad czym dyskutować. Zakończenie House'a zapisze się jako jedno z najgorszych, najbardziej bezsensownych i jednocześnie najmniej satysfakcjonujących w historii telewizji. Nie tylko nie zakończono wielu istotnych dla fabuły całości wątków, ale i dorzucił kolejnych niedopowiedzeń. Co House robił w tym magazynie? Dlaczego jego "kompan" umarł? Skąd wziął się pożar? No i kiedy nasz doktor opanował trudną sztukę teleportacji? Doprawdy, szkoda słów na tę całą błazenadę szumnie nazywaną "wielkim finałem". I tylko z jednym mogę się zgodzić: "wszyscy umierają". W przypadku tego serialu, agonia zaczęła się gdzieś na początku czwartego sezonu i trwała przez kilka kolejnych lat, aż do końca sezonu siódmego. Sezon ósmy, to już jedynie wskrzeszony trup, śmierdzący na kilometr zombie powołany do życia chyba jedynie po to, by obrócić w pył cały swój wcześniejszy dorobek.
"Co House robił w tym magazynie? Dlaczego jego "kompan" umarł?"
Na to akurat łatwo odpowiedzieć. House poszedł się naćpać z pacjentem, bo był przybity tym, że Wilson umiera i prawdopodobnie nie będzie go przy nim. Dlaczego pacjent umarł? Przedawkował. House miał więcej szczęścia - skończyło się na halucynacjach.
Pożar zaś był bądź wypadkiem, bądź też House i pacjent zaplanowali, że już raczej stamtąd nie wyjdą.
Zaraz ktoś napisze, że nie było to pokazane i to tylko domysły. Owszem, nie było to pokazane, ale też nie uważam, że w kinie wszystko trzeba pokazać w sposób oczywisty i dosłowny. Dość wiarygodny powód do dojścia do takiej sekwencji przyczynowo-skutkowej daje rozmowa z lekarzem House'a.
Co do "sztuki teleportacji". To już po prostu skutek konwencji i sposobu budowania napięcia w serialach i filmach. Gdyby wybuch nastąpił dużo później, nie byłoby to tak dramatyczne i można by było się domyślać, że House uciekł. Tak mamy zaskoczenie.
A co do finału ogółem. Mnie się bardzo podobał i będę go wspominał raczej dobrze.
Zaskoczenie? Jakie zaskoczenie? Czy jakikolwiek główny bohater w całej historii kina/telewizji zginął w ten sposób? Zaskoczeniem byłoby, gdyby House NIE "zmartwychwstał" i wówczas nie musiałbym wybuchnąć pustym śmiechem, jak to uczyniłem.
Twierdzisz, że gość przedawkował? W obecności lekarza? W takim razie musisz wyjść z założenia, że House chciał jego śmierci. A przecież nie miał ku temu powodów, prawda? Co do pożaru, to "wypadek" byłby nadzwyczaj idiotycznym zbiegiem okoliczności, zaś wersja o celowym "podpaleniu się" nie ma najmniejszego sensu. Bo co, podpalił parter, następnie wrócił na piętro i tam "przyćpał", by później po kilku godzinach odzyskać przytomność, a ogień nie zdążył jeszcze na dobre się rozprzestrzenić? Absurd. Już nawet nie chce mi się pisać o rzeczach tak oczywistych, jak zaczadzenie. Dzielny doktor przez godzinę prowadził dialog z samym sobą, zupełnie nie przejmując się tym, że jego płuca zasysają dawkę CO2 zdolną uśmiercić tyranozaura. Kilka dni później pojawił się zaś na własnym pogrzebie, telepatycznie wysłuchując przemowy Willsona, bo chyba tylko w ten sposób można wytłumaczyć scenę z SMS-em.
Swoją drogą, przez większą część sezonu ósmego zastanawiałem się, dlaczego nie dzieje się w nim kompletnie nic ciekawego, dlaczego nie zaczęto wyjaśniać wciąż nierozwiązanych wątków, jaki był sens dodania postaci dr Adams, skoro niczego nowego nie wnosiła itd. Obawiałem się, że scenarzyści w ostatniej chwili wyskoczą z jakimś idiotyzmem, żeby wprawić widzów w osłupienie. I niestety - wyskoczyli. Choroba Willsona miała być przysłowiową brzytwą ratującą widza przed kompletnym znużeniem. Niestety, w moim przypadku znużenie zastąpiło zażenowanie.
Czy naprawdę wszystko musi być podane na tacy, aby można było nazwać to satysfakcjonującym zakończeniem? Rzeczywiście nie pokazali, jak House znalazł się w magazynie, skąd pożar itp., ale można samemu sobie to dopowiedzieć tak, jak ktoś zauważył wyżej. Poszli się naćpać, koleś przedawkował, a że oboje stracili przytomność czy cokolwiek, to House nie był w stanie uratować kolesia. Nie analizujmy już tego tak doszczętnie, że House chciał czy nie chciał jego śmierci.
Ja np. w pewnym momencie byłam pewna, że House naprawdę umarł i choć dla Ciebie było to tak oczywiste, że musi "zmartwychwstać", jak to nazwałeś, to jak widać dla wielu osób nie było. Widzę, że oglądasz serial po to, aby analizować każdy najdrobniejszy szczegół, a chyba nie o to w tym chodzi..
Masz oczywiście prawo do własnej opinii. Ja byłem pewien, że House faktycznie zginął w tym pożarze i jego pojawienie się na tych schodach w finale faktycznie mnie zaskoczyło (na dodatek, że przed zakończeniem sporo się mówiło i większość osób podejrzewała jego śmierć). Nie nastawiałem się na żadne konkretne zakończenie. Mam wrażenie, że sporo osób, które się na zakończeniu zawiodły nastawiły się na śmierć House'a i dlatego pozytywne zakończenie było dla nich zawodem. A fakt, że ton tego zakończenia był optymistyczny i (dla mnie) wzruszający sprawił, że serial odzyskał u mnie jeden punkcik - ocena skoczyła z 8 do 9.
Moim zdaniem, idziesz trochę zbyt ambitnym torem. Przecież równie dobrze House mógł pierwszy stracić przytomność, bo w końcu jechał wcześniej praktycznie tylko na Vicodinie, a zażywszy inny narkotyk, jego organizm mógł nie wytrzymać. Uważam, że podpalenie zaś było czystym przypadkiem, a nawet gdyby, co by szkodziło Gregorowi i jego pacjentowi, chcącym zapewne się zabić, podpalić, a potem pójść się zaćpać? No i nawet nie wiemy, na ile czasu stracił przytomność;)
Czas rozmowy również jest kwestią względną, o z prostej przyczyny, że umysł po braniu czegoś może działać znacznie szybciej i w odcinku pokazano to jako blisko 40 minut, a w rzeczywistości House mógł "rozmawiać" ze sobą nawet i pięć. Przecież różne działania uboczne narkotyków są udowodnione.
Przemowa Wilsona jest dość logiczna - albo miał kogoś podstawionego (ile razy już tak nie robił?), kto podrzucił telefon i dał mu znak, albo po prostu BYŁ, tylko że ukryty gdzieś, chociażby za oknem. No nie powiesz mi, że dokładnie po tym, jak Wilson przeczytał SMSa, od razu pognał sprawdzić schody. No a dalszy ciąg ceremonii?
Jeśli chodzi zaś o sam VIII sezon, uważam, że nie wykorzystali potencjału drzemiącego w więzieniu i dr. Adams, ale nie był on najgorszym, a ostatnie odcinki przypadły mi naprawdę do gustu. To jednak już tylko kwestia gustu.
Ah, no a teleportacja może i była naciągana, ale tylko przez ten wybuch. Uważam, że gdyby nie on, na pewno House miałby czas, by uciec z budynku. Zresztą, jak już ktoś wspomniał, nie trzeba analizować, tylko oglądać, bo przecież gdybyśmy to robili, sam serial nie miałby sensu od początku - no bo ilu lekarzom pozwala się tak mylić i pogarszać stan/zabijać pacjentów?
Już samo założenie jest fantastyczne.
A zakończenie dla mnie było satysfakcjonujące, bez względu na to, czy on by przeżył, czy też nie.
Dorzucę jeszcze swoje 5 groszy. Faktycznie pewną wadą finału jest scena z Foremanem i identyfikatorem House'a. Bez niej finał można interpretować dwojako - dosłownie i jako halucynacje Wilsona. Dodanie wspomnianej sceny wymusza pierwszą interpretację.
Ale dlaczego podłożenie identyfikatora House'a można uznać za majaki, czy halucynacje Wilsona? Skąd taki pomysł, bo musiałem (o późnej porze co prawda oglądałem) bardzo nieuważnie oglądać ten odcinek i nigdzie żadej przesłanki o tym, że to wszystko działo się w głowie Wilsona nie znalazłem. Odcinek był szczerze mówiąc "tragiczny". Powinien nosić tytuł: "Jak House'owi udało się oszukać śmierć". Niestety nie było w nim prawdę mówiąc nic co pozwoliłoby generalnie dobrze zapamiętać serial. Niekończące się retrospekcje i przekonywanie samego siebie, że jednak można się zmienić. Proszę! Przecież istotą House'a było to, że nie chcieliśmy, żeby się zmieniał, a tutaj przez cały prawie odcinek było znowu wypominanie, że jaki by nie był House można mu wszystko wybaczyć, bo... ratował ludzi. Scenarzyści mieli trudną misję do spełnienia, bo ani szczęśliwe zakończenie, ani to bardziej szczęśliwsze (czyli rzeczywista śmierć House'a) by mnie nie zadowoliły :) Prawie cały sezon 8 był zupełnie niepotrzebny temu serialowi i chyba był najgorszym z sezonów. Wrzucenie Park (wybaczcie, ale to nie jest narzekanie. To po prostu moje spostrzeżenia:> było tak nietrafionym pomysłem, że zniszczyło to dobrą reputację serialu. Moim zdaniem najbardziej nieciekawa i płaska postać, która miała okazję zagrać. No ale to nie ja obsadzałem aktorów ;) (pewnie na całe szczęście). Fenomenem serialu była osobowość House'a plus (z mniejszym naciskiem) jego "dziwna" (zrozumiecie o co chodzi) przyjaźń z Willsonem. Reszta (czyt. cała jego załoga) była tylko tłem, poletkiem doświadczalnym, próbą "normalności" czowieka, na której tle chcieli pokazać niekonwencjonalność postaci House'a. I to się udawało do pewnego czasu. Wspaniale udawała się znajomość House'a z Cuddy i to ona IMHO była jedną (zaraz po Housi'e i Willsonie) z najbardziej wyrazistych i przykuwających uwagę osób.
To wszystko. Trzeba powoli odchodzić od takich seriali i może wrócić do dobrych i sprawdzonych. Obejrzeć cały "Przystanek Alaska" po raz czwarty. Brakuje mi w tym serialu czegoś co mógłbym zapamiętać, czegoś co by wskazywało na ten serial, że był rzeczywiście sporym przełomem w zalewie innych seriali. Może na początku był, może nawet do 6-tego sezonu. Na tym właśnie sezonie powinien się serial (znowu IMHO) zakończyć. Może lepiej bym go wspominał :) Z drugiej strony Hugh Laurie wykreował bardzo dobrą postać i za to mu się należą ukłony.
pozdrawiam
Właśnie ta scena dowodzi, że to nie mogło dziać się w głowie Wilsona. Gdyby jej nie było, to można by finał (od sceny z telefonem na pogrzebie) interpretować jako majaki Wilsona, bo tylko on widział House'a po "zmartwychwstaniu". Zostawienie identyfikatora Foremanowi jednoznacznie dowodzi, że House żyje, bo przecież nie miałoby to żadnego sensu, gdyby ten identyfikator pozostawił przed swoją "śmiercią".
osobiście nie podobał mi się finał, chyba liczyłam na coś lepszego....nie wiem dokładnie czego oczekiwał....czy śmierć ale tak na serio byłby lepsza?? nie wiem...
Mi się osobiście podobało, że serial się zakończył pokazując House'a robiącego psikusy i pogrywającego sobie ze wszystkimi, zamiast House'a ćpuna ginącego w płonącym budynku. Dla kogoś kto woli tego pierwszego House'a zakończenie było całkiem niezłe.
Nie zastanawia was dokumentacja dentystyczna na podstwie ktorej poznali ze to House? Przeciez House nie mial zadnych ubytkow wiec do dentysty chodzil conajwyzej na kontrole, a na pewno nie mial odciskow zebow zrobionych ani opisu plomb. Poza tym tamten cpun mogl dentyste miec wszedzie i House dokumentacji by nie podmienil. No i na koniec - moze w USA jest inaczej, ale w Polsce nikt dokumentacji nie prowadzi.
Do czego zmierzam? Do tego ze wcale nie musi Housowi grozic za ten numer wiezienie oraz niemoznosc wykonywania zawodu. A ze taki numer wywinal pomyslalem juz w chwili kiedy wynosili zwloki z budynku.
Dla mnie serial bardzo dobry.
dla mnie zakończenie przerewelacyjne i nawet się nie spodziewałam czegoś takiego. Pól serialu byłam pewna że House umrze na koniec, przez cały koniec sezonu że Wilson.... a tu szok.
Dlatego uwielbiam ten serial bo niby był już nudny i przejedzony a na koniec potrafił zaskoczyć.
Nie uważam też żeby otwarte zakończenie było czymś fajnym. Szczerze to już mdli od tego motywu bo jakaś dzika moda się na to zrobiła. Może i to było fajne w jednym, 2 czy 10filmach ale nie wciskajmy już tego wszędzie bo to nudne.
a co do serialu to fakt że od połowy 6sezonu oglądałam go ot tak (7był przetragiczny). Może szału nie było ale zawsze miło było sobie popatrzeć. Dlatego niby szkoda że się skończył bo tęsknić będę. Ale nie marudzę :)
A ja sobie zakończenie i tak tłumaczyć będę że Wilson jednak cudem wyzdrowiał i wszystko było dobrze :D
Absolutnie się z tym zgadzam! Wszędzie są teraz otwarte zakończenia i przez to dla mnie stają się coraz mniej atrakcyjne. Cieszę się, że twórcy House'a tak właśnie nie postąpili. Niby można jeszcze liczyć na to, że Wilson przeżyje, ale jednak było wyraźnie powiedziane, że zostało mu 5 miesiecy i nic się nie da zrobić. A House? Zrezygnował ze wszystkiego, żeby spędzić ostatnie 5 m-cy z przyjacielem, ponadto przemowy pogrzebowe pokazały, że tak naprawdę złym człowiekiem nie był, tylko skrzętnie to ukrywał. Podsumowując... Serial mewał wzloty i upadki, ale po obejrzeniu ostatniego sezonu cieszę się, że go nakręcili. Zdecydowanie lepsze posunięcie niż zakończenie serialu po sezonie siódnym, który był niemiłosiernie nudny. :)
Teoretycznie ostatnie sezony nie były takie dobre jak poprzednie, ale i tak z przyjemnością je oglądałam.
Zakończenie chyba mi pasuje. Nie jest genialne, ale nie jest też żenujące.
Chociaż ostatnie przypadki nie były tak ciekawe jak niektóre poprzednie to i tak chyba będzie mi brakować nowych, ciekawych zagadek...
Nie jestem wielką fanką House'a, a i tak jest mi smutno... Czas zrobić coś pożytecznego :)
Mi się podobał każdy odcinek każdego sezonu tak samo, 8 seria nie była gorsza od pozostałych, każdy odcinek zakańczali tak że od razu chciało się oglądac następny (a z obejrzeniem czekałem prawie rok od obejrzenia serii 7- do momentu gdy posiadałem już wszystkie odcinki więc serie obejrzałem "z zapartym tchem". Cóż do teraz nie rozumiem jak można było zakończyc tak doskonały serial, przecież ładnych kilka sezonów można by jeszcze nakręcic. I tak mam nadzieje na kontynuacje. A samo zakończenie? Jak zakończenie. Tyle. Naprawde wielka szkoda, ogromna szkoda jeżeli to już faktycznie koniec.