Jak na tak genialny serial, niesamowita postać głównego bohatera, to zakończenie było denne
i płytkie. Już znacznie lepsza możliwością byłaby istotnie śmierć Housa, a nie jakieś sztuczne i zupełnie nierealne zakończenie, gdzie niby wychodzi tyłem... Może to nie prawda, ale śmiem uważać ze zakończenie nie jest takie dosłowne, a raczej metaforyczne. House umarł, ale w jakiś sposób pozostał z Wilsonem. Ten serial zasługiwał na lepsze zakończenie i może to głupie, ale jako jego wielka fanka zamierzam w wierzyć w to jak sama odebrałam to zakończenie. Sam sezon ósmy wzbudza we mnie skrajne i dziwne emocje. Widać, że jest trochę już naciągany, brakowało zaskakujących momentów. Było w miarę ciekawie, ale po siódmym sezonie, który dla mnie był rewelacją, nie robi on zbyt dużego wrażenia. Dopiero
odcinek kiedy Chase zostaje dźgnięty nożem przyspiesza akcje i dodaje sensu sezonowi.
Potem nic szczególnego, czasami zbyt dużo o samej Park która jest jakimś takim niewypałem,
i potem informacja o raku Wilsona. I wtedy zaczyna być ciekawie. Bo widzimy Housa jako
przyjaciela, który chce walczyć o Wilsona. Który podaje szklankę wody i podstawia wiadro, kiedy przeprowadzają na własną rękę, pierwsza turę chemioterapii. Przez te osiem sezonów które obejrzałam od odcinka do odcinka, stwierdzam i pewnie nie tylko ja, ze housa to wcale nie taki
dupek. Sam serial w sobie ma na prawdę wielka sile. Pomijając samo zakończenie, ostatnie
odcinki są na prawdę mądre. O życiu i umieraniu, o chęci życia, o tym ze ludzie są
bezwarunkowo nastawieni na walkę i chęć do życia. A także o przyjaźni. Niech każdy widzi zakończenie po swojemu ;) Umarł albo przeżył. Dla mnie i jak pewnie dla innych fanów, House
pozostanie legendą.
Niezły wpis masz 100% racji mogło się to zakończyć zupełnie inaczej ale to już inna sprawa ja to do tej pory nie wiem jak w końcu było ale to nic fakt serial mnie tez wiele nauczył nie powiem życie to życie a serial to serial ale i tak pobija wszystkie seriale medyczne na kolana takie moje zdanie . Dr.House będzie zawsze na 1 miejscu.
a ja Ci powiem, że troszkę się z tobą nie zgodzę. Moim zdaniem zakończenie jest idealne, już mówię dlaczego.
Czytając fora internetowe i prowadząc własne przemyślenia, doszedłem do wniosku, że możliwe są trzy zakończenia. Pierwsze House ginie - bardzo przewidywalne, nic specjalnego, dochodzę nawet do wniosku, że w ostatnich czasach śmierć głównego bohatera jest bardzo często nawet pożądana przez wielu fanów by nadać danemu filmowi czy serialowi, nieco poważniejszy charakter a nie zrobić z niego tylko bajeczkę z happy endem. (tutaj mógłbym po podawać jeszcze kilka innych argumentów co do kwestii wplywu takiego zakończenia na cały wizerunek serialu od 1 do 8 sezony i na sam kształt osoby house'a, która jakby nie było wpisała się już w naszą kulturę). Drugie House przeżywa, znajduję miłość swojego życia bla bla bla. Było by to (bynajmniej dla mnie) straszne, gdyż nie po to przez 5 sezonów był autodestrukcyjnym wybitnym dupkiem, by jego życie serialowe skończyło się jak bajka Disneya (tutaj nie analizuje już zmian jakie zachodzą w Housie w sezonach 6, 7, 8 bo za długo by to trwało). Trzecie zakończenie ktoś ważny umiera House pogrąża się w bólu i rozpaczy- nie muszę chyba podawać argumentów za c"ujowością takiej opcji. A teraz koniec, który nam zafundowano jest idealny, nie jest to happy end, w końcu tak cudowna postać jak Wilsona umiera,(nie jest to pokazana bezpośrednio jego śmierć, co moim zdaniem jest wielkim plusem) House nie znajduje osoby, która sprawi by w końcu był szczęśliwy. Jednakże doktor pokazuję nam jaka jest najważniejsza wartość w życiu człowieka: przyjaźń, dla której powinniśmy być zdolni do wszelkiego poświęcenia. Cały serial pokazał nam, krótko że, miłość jest ślepa, Bóg istnieje lub nie wszystko jedno i tak to nie wiele zmienia w kwestii naszego ziemskiego życia, jednakże istnieje coś takiego jak piękna interakcja pomiędzy dwoma homo sapiens sapiens, która może skłonić nas nawet do "śmierci". Serial pokazuję również jedną rzecz, kwestię, której istnieniu sam House przeczył przez co najmniej 5 sezonów, że ludzie mogą się zmienić. Jednakże, nie dzieje się to na zasadzie "postanwiam, żę od dzisiaj jest pracowitym, dążącym do mądrości człowiekiem, a nie leniem, ktoremu się nie chce dupy z fotela ruszyć i już". House pokazuje, że takie coś nie jest możliwe, zmiana człowieka to bardzo trudny proces związany z silnym przeżyciami emocjonalnym i nabywaniem doświadczenia, które pozwala nam coraz lepiej kształtować własną osobę.
Jedyna wadę którą mogę wypomnieć w kwestii zakończenia House'a, ma charakter techniczny. Mianowicie ani na sekundę (podczas oglądania) nie uwierzyłem, że House zginał, Pomysł na typ upozorowania śmierci doktora był słaby i bez polotu, jednak jak mówię w odniesieniu do całego serialu zakończenia jest idealne.
No tak, zakończenie byłoby idealne, gdyby nie fakt, ze patrząc na wyjście Housa z płonącego budynku widzimy, ze zostaje pochłonięty przed ogień, a budynek wybucha. Niemożliwe jest po prostu to, ze w 5 sekund bez laski, kulejąc i po tak długim czasie leżąc w zadymionym, płonącym budynku, gdzie miał mały dostęp tlenu, wyszedł tyłem. Przez parę niedociągnięć, nie wiem czy celowych, aby pozostawić widzowi coś więcej niż finał podany na tacy, czy ze względu na to, ze zwyczajnie nie dopracowali chcąc jak najszybciej zakończyć serial, zakończenie jak dla mnie wyszło słabe.
Osobiście inaczej widzę zakończenie, ale przecież każdy ma prawo do własnego zdania :)
Najlepsze sezony to 4,5 i 6ty ( a właściwie końcowe odcinki tych serii w których akcent był bardzo mocny,osobisty i położony na emocje - jak "Wilsons Heart" kończący 4 serię czy "Help me" kończący serię 6tą).
Dokładnie, ostatni odcinek sezonu 6 najbardziej zapadł mi w pamieć. Niesamowity. A szczególnie dwa momenty: Kiedy House otwiera się i opowiada o sobie i o tym dlaczego chodzi o lasce. I drugi moment kiedy jest tak zdesperowany, ze mimo tego jak dobrze postępował, wyszło i tak źle.
Zakończenie też do mnie nie przemawia - nie takie powinno być. Myślę, że twórcy mogli obawiać się o umysły widzów, zważywszy jak serial był popularny. Pewnie każdy słyszał o efekcie Wertera...
[SPOILER] A nie zastanawialiście się na tym jak w 0,5-1s House dostał się z frontu tego płonącego już i tak budynku na tył i wyszedł? Przecież to jest niemożliwe szczególnie że był otumaniony drugami i lekko poturbowany...
Ja jednak zakładam, że śmierć House'a jest niepodważalna. Cała reszta to urojenie Wilsona, który nie mógł się pogodzić z faktem straty jedynego przyjaciela.
- chociaż może to być chyba idealne zakończenie - każdy może je różnie interpretować i chyba o to chodziło twórcom. Każda interpretacja może być tutaj podważona i może być tak samo prawdopodobna.
Zgadzam się. Jest wiele niedociągnięć, których wcześniej w serialu nie było. A przynajmniej nie były aż tak widoczne. Twórcy pozostawili zakończenie widzom.
A biadolisz :-) Ostatni odcinek był w ogóle dość mocno naciągany, nie tylko jego zakończenie, ale teoria, że Wilson wszystko sobie uroił jest naciągana jeszcze bardziej. Jak już coś sobie uroił, to to, że widział House'a w drzwiach na sekundę przed zapadnięciem się sufitu. House widocznie uznał, że wraz ze śmiercią Wilsona musi zacząć kompletnie nowe życie i aby to zrobić musi także "umrzeć". To że jego ucieczka z płonącego budynku w ostatniej chwili jest mało realna, to dla mnie pryszcz. W końcu to tylko film, nie wszystko musi tu być całkowicie realistyczne.
Aha, jeszcze jedno. Nie pomyślałaś o pewnym ważnym szczególe, który niszczy twoją teorię o urojeniach Wilsona - z budynku wyniesiono tylko jedno ciało... Ciało pacjenta. Gdyby House tam umarł, to ciała byłyby dwa... Tak więc zakończenie jest jasne i niepodważalne - House upozorował swoją śmierć aby nie iść do pierdla i spędzić ostanie miesiące z Wilsonem. I aby zmienić wreszcie swoje życie.
Zresztą postać Doktora jest inspirowana Sherlockiem Holmes'em, który także upozorował swoją śmierć na końcu. Jeszcze jakieś wątpliwości? :-)
Wiele można na ten temat dyskutować, Foreman też widział Housa w budynku gdy ten wybuchał... To, że znaleziono jedno ciało nie oznacza że drugiego tam nie było - być może spłonęło doszczętnie. Bardzo naciąganą kwestią jest także podmiana danych dentystycznych przez House'a. Nie zrobił tego przed całą sytuacją w płonącym budynku - a później niezbyt miałby jak to zrobić, jego pojawienie wszędzie wzbudziłoby sensację, a i sama podmiana jest bardzo trudna.
Wierzę w to, że tak niejasne zakończenie było wprowadzone celowo - Ci co wierzą w "magię" House uznają, że przechytrzył resztę - innii uznają fakt przeżycia za urojenie Wilsona.
No dobrze, ja pozostanę jednak przy tej magii :-) To podobna opcja jak w Labiryncie Fauna - jedni twierdzą, że były to tylko urojenia dziewczynki, a ja wybieram tę baśniową wersję, że wszystko działo się naprawdę :-)
E tam doszukujecie sie błędów na siłe - to tylko serial, choć fakt, było widac jak strop spada prosto na House'a wiec raczej nikt by czegoś takiego nie przeżył. A co do tajemniczego ciała - na początku był jakiś trup przecież koło House'a gdy ten się obudził w tym opuszczonym budynku wiec to pewnie jego straż znalazła.
House ogólnie od dawna naas przyzwyczaił że końcowe odcinki sezonów są najmocniejsze i najbardziej emocjonalne, dotykają wątków osobistych głównych bohaterów.
Szkoda że to już koniec, to było niezapomniane i doskonałe 8 lat jakie sie spędziło w salach Princeton Plainsboro.
Ogromnym minusem był oczywiście brak Cuddy na pogrzebie. Ciekawe czemu Lisa Edelstein nie wystąpiła w epilogu skoro pojawiła sie nawet dr Amber Volakis, któa nie dostała sie do ekipy House'a ale była żoną Wilsona i jak pamiętamy tragicznie odeszła, podobnie samobójca Kutner. Wszyscy byli, poza nią. Trochę to głupie, zwłaszcza że była związana z House'm w 7 sezonie, pojawiłą sie nawet eks zona House'a, pierwsza, Stacy któa raptem zagrała chyba tylko w paru odcinkach 2 sezonu.
Przecież zakończenie jest banalnie proste, a jak mógł przeżyć Sherlock Holmes spadając z 200 metrowego wodospadu?
Co do Edelstein, nie dali kasy, to nie wystąpiła i wyszło jak wyszło.
Jej brak nie jest jakiś dotkliwy, no ale jednak zauważalny.
Co do epilogu - dobrzę że House upozorował to wszystko, wyszło najlepiej jak tylko mogło. A końcowa scena niczym z Easy Ridera heheheeh - on i Wilson jadą w siną dal. Bo na dobrą sprawę to oni obaj byli najważniejsi poprzez te wszystkie odcinki w ciagu 8 lat.
Zegnaj Greg - dałeś wspaniałą rozrywkę,śmiech a zarazem łzy przez tyle lat.
A wyszło fatalnie z brakiem Epstein, delikatnie mówiąc. Pojawiają się upiory przeszłości, a bohaterki z "wielkiej trójcy" brak, haha. I te braki są odczuwalne nie tylko w finale, ale w całym 8 sezonie.
No fakt, to było mocno naciągane że przez tyle lat pomiędzy nimi wirowały seks i miłość, a Cuddy strzela focha tylko za to że House rozwala jej pół werandy. To dobry powód by odejść, ale w epilogu mogła się pokazać - śmierć niby wybacza i zrównuje wszystko.
PS Widac że Kutner trochę utył i nabrał ciała w przerwie między śmiercią a zmartwychwstaniem - Penn chyba nieźle podjadał u Obamy;)