Rozumiem, że Watykan to specyficzne miejsce, taka bańka w której żyła zaginiona i jej czcząca tę sytuację rodzina. Chyba nigdzie na świecie - w przeliczeniu na hektar państwa - hierarchia państwowa nie jest silnie ustanowiona i egzekwowana.
Rozumiem też dlaczego rodzina zaginionej uległa tej iluzji, że kościół (i ogólnie cokolwiek zewnętrznego) stał się dla nich autorytetem "na życie" i to od pokoleń.
Przy niskiej samoocenie, przy słabym poczuciu własnej wartości zawieszamy się na zewnętrznych autorytetach oddając im władzę nad naszym życiem - co akurat w tym przypadku poskutkowało tym, że nastolatka bała się powiedzieć komukolwiek z rodziny co "ją obrzydziło", bo znała ich czołobitność wobec tej instytucji czy osoby będącej dla rodziny autorytetem.
Jeśli dziecko boi się mówić o przykrych rzeczach, które je spotkały, swoim najbliższym - mając na względzie ich domniemaną reakcję - to jest to poważna dysfunkcja w rodzinie i wcale nierzadko kończy się tragedią.
Żadna instytucja, żadne terytorium nie wiadomo za jakim murem nie da ci gwarancji, że nie znajdzie się tam złoczyńca. Choćby nie wiem jakie szaty nosił..
Współodczuwam ból rodziny po stracie, to najsilniejsza lekcja dla rodziny.
Współczuję im nie z tego powodu, że zostali zdradzeni ale że byli naiwni..
O Watykanie nie wspomnę, dla mnie to od dawna jest Zgromadzenie Współwinnych, bo jeśli kogoś kryjesz to stajesz się wspólnikiem czy tego chcesz czy nie..