Po niezwykle zachęcających zwiastunach napaliłem się na kolejny (miałem nadzieję) ambitny serial SF. Cóż, płonne moje nadzieje. Pominę już aspekt absurdalnego gadania bzdur i kolesia który za pomocą bliżej nieokreślonych wzorów, i magicznego sześcianu przewiduje upadek Imperium obejmującego galaktykę. SF rządzi się swoimi prawami. Dajmy kredy zaufania... ale...
Ale gdyby tutaj jeszcze cokolwiek się działo. A dzieje się ledwo co. Mamy oczywiście obowiązkowe srutututu o romansie brata Świt, z panienką od plewienia ogrodu. Srsly who gives a f*ck? Mamy włóczenie się głównej bohaterki (tak właściwie kto jest w tym serialu głównym bohaterem, bo twórcy coś nie bardzo się umieją zdecydować) która łazi po jakimś pustkowiu, nie wiadomo po co i za czym.
Mamy Seldona który ginie w drugim (?) odcinku. Aha. Ok.
Mamy smarkulę z planety-średniowiecze która jest tak arcyzdolna że na podstawie jakiś szmat wyłowionych z jeziora łamie łamigłówkę matematyczną której nie złamał nikt przez setki lat (WTF), a twórcy w pewnym momencie o niej zapominają.
NO I NA KONIEC OCZYWIŚCIE GRAND FINALE.
Żądna zemsty jednowymiarowa Mega-Bitch znajduje zapomniany statek-rozwalę-wszystko-chociaż-mam-400-lat-po-gwarancji, i zamierza UWAGA zaatakować nim stolicę imperium, która jak podejrzewam na błyskotliwość twórców serialu, nie będzie broniona żadną flotą. No geniusz, prawdziwy geniusz.
Do tego mizerna gra aktorska. Jest Lee Pace, który po raz kolejny gra Ronana Oskarżyciela/Króla elfów (zaczynam wątpić że umie grać coś innego), Panią Android która jeszcze się jakoś broni w tej roli, i całą plejadę miernot aktorskich których casting polegał chyba tylko na sprawdzeniu płci metrykalnej.
Na plus oczywiście strona wizualna, ale CGI w dzisiejszych czasach to już nie powód na inwestowanie kilku godzin życia. Ja obejrzę ostatni odcinek tego sezonu i na tym poprzestanę.
„JakiCHś szmat”… jakiŚ a jakiCHś to całkiem odmienne formy używane w zależności od kontekstu. Natomiast co do treści to pełna zgoda. Absurd goni absurd. Nie czytałem książki także nie wiem dokładnie jakie są różnice, co nie zmienia faktu, że poziom idiotyzmów w serialu jest przygniatający. Można by pomyśleć, że w cywilizacji mającej ponad 12 tys. lat ludzie nauczyli się jak zapanować nad biologią własnego ciała i potrafią wstrzymywać lub nawet cofać naturalne procesy starzenia się organizmu. Najwidoczniej uważają, że technika klonowania jest z jakiegoś powodu właściwsza i śmierć trzeba powitać z otwartymi ramionami. Ciekawa jest również kwestia używania drewnianych drabin w tak odległej przyszłości zamiast magnetycznych małych platform albo czegoś w tym rodzaju, ale spoko nie wnikam. Ostatni szkopuł to brak jakichkolwiek maszyn i AI. Chyba większość trzeźwo myślących i lubujących się w tematyce sci-fi zgodzi się, że w naszym cywilizacyjnym rozwoju będzie to logiczna kolej rzeczy. Laserowe pukawki i łuki to jakiś żart. Nic nie zastąpi super nowoczesnej sztucznej inteligencji jeśli chodzi o automatyczne namierzanie i precyzję w likwidacji celu. Maszyny powinny być wszechobecne i zajmować się wszystkimi czynnościami, które dla człowieka stanowią barierę, uciążliwość lub są czasochłonne. Nie wyobrażam sobie jak za parę tysięcy mamy wciąż własnoręcznie pilotować statki czy pojazdy kosmiczne, to kompletny absurd. Już dzisiaj mamy systemy autopilota w samolotach czy dronach a nawet samochodach. Obowiązki takie jak sprzątanie, przygotowywanie posiłków, pilnowanie publicznego porządku itp. będą należeć do maszyn i robotów…. a tu wszędzie ukazany jest człowiek. Nie wiem jakim wizjonerem był Asimov, ale to są proste dedukcje i wnioski, które wysuwają dzisiejsi futuryści. Główna oś fabularna dotycząca „psychohistorii” to także jakaś aberracja. Taki model matematyczny nie ma prawa istnieć. Zmiennych jest zbyt wiele, a pan Seldon kreuje się chyba na hipotetyczną postać Demona La’place’a. Koncepcja poznania tak skomplikowanych układów pozostaje w domenie rozważań filozoficznych i niczego więcej. Zwłaszcza, że na najgłębszym poziomie według fizyków kwantowych światem rządzi czysta przypadkowość. Twórcy jednak postanowili przykryć te wszystkie nieścisłości wątkami romantycznymi i mizianiem się głównych bohaterów oraz bredzeniem głupot pomiędzy nimi.
Asimov był określany mianem wizjonera, bo chociażby przewidział komputery i lot na księżyc. Co do Twoich zarzutów, jest to osobny problem. Pierwsza i fundamentalna rzecz - serial jest cholernie mocno inny od tego co jest w książkach. Napiszę co jest nie tak, ale uprzedzam, że mogę zdradzić fabułę serialu, chociaż jeśli tak mocno różni się od oryginału, to kto ich tam wie.
Psychohistoria była nauką, co do której pewności nie miał sam Seldon. Jego równanie na przestrzeni wieków było rozwijane. Cywilizacja istniała dłużej niż 12 tysięcy lat. Taka data wzięła się stąd, że wtedy powstało imperium. Wcześniejsze zapiski historyczne były specjalnie niszczone. U Asimova nie było mowy o klonowaniu i tym podobnych rzeczach. Loty w kosmos polegały głównie na obliczeniach kolejnych skoków. Postęp technologiczny zaczął stopniowo zamierać i nikt nie budował, ani nie tworzył nowych wynalazków. Co było, działało, ale sukcesywnie niszczało. Roboty to osobny i ważny temat. Przed nastaniem imperium, istniał konflikt między robotami i ludźmi - tak w wielkim skrócie. Ludzie postanowili nie wracać do koncepcji budowy maszyn człekopodobnych. Eto Demerzel był robotem (w serialu jest kobieta), ale nikt o tym nie wiedział - z czasem Seldon zaczął coś podejrzewać, ale miał ku temu powody.
Obaj macie chlopaki racje w koncu ta seria powiesci zwlaszcza jej pierwsze trzy tomy, wydane w latach 1951–1953 zdobyły w 1966 raz w historii przyznaną nagrodę Hugo za „Najlepszą serię wszech czasów" c...j nie literatura w istocie rzeczy :D Yeblem
Ja się do książek nie czepiam, bo ich nie czytałem, więc i nie zamierzam oceniać, więc nie wiem po kiego grzyba wyskakujesz tutaj z takim z "argumentem".
Serial jest wykonany mizernie, i ma dziury fabularne, scenariuszowe i logiczne jak ser szwajcarski. Może w książce miało to jakiś sens, w serialu nie ma, bo jest źle poprowadzony, i przez to nudzi dłużyznami.
Nie po raz pierwszy z resztą jest taka sytuacja bo na solidną ekranizację Diuny też trzeba było czekać kilkadziesiąt lat, a obecna dalej jest przedmiotem polemiki, i dużo zależeć będzie od części drugiej. Ekranizacje prozy Dicka też większości wypadków są mega nieudane.
Floyt - Okej drogi kolego, wiem że odpisuję na twoją recenzję po prawie miesiącu, jednak to co piszesz jest takim stekiem bzdur, że aż nie mogę się powstrzymać.
Zacznijmy od tego, że w momencie pisania swojej oceny zatrzymałeś się bodajże na 6 odcinku (twoje odniesienia do "romansu" brata Świt, brak celu w łażeniu po Terminusie oraz ze źle pachnącej części ciała wyciągnięty wniosek o tym, co się stanie z Invictusem) - nawet nie wiesz, jak rozwinięte i skonkludowane zostały poszczególne wątki, jednak już dzielisz się swoją - nomen omen - mierną opinią? Gdybyś jakkolwiek oglądał serial, zrozumiałbyś, czym są te "bliżej nieokreślone wzory". Jeśli chciałbyś, żeby serial na podstawie całej serii książek zaczął jak dziecku tłumaczyć ci, czym i na jakich zasadach opiera się psychohistoria - naprawdę byłbyś szczęśliwy? Przecież nie byłeś w stanie z uwagą obejrzeć nawet ledwie ponad połowy serialu! "Jakieś" szmaty wyłowione z oceanu, to nic innego jak opracowania naukowe. Oczywiście, Gaal pokazana jest jako postać trochę nadludzko inteligentna, ale to wciąż sci fi - oczekujesz ścisłego trzymania się twoich norm logicznych? I nie, twórcy o niej nie zapominają. Ale oh - przecież nawet nie wyszedłeś z początkowych odcinków, więc skąd możesz to wiedzieć :)
Odnośnie "mega-bitch" to po prostu brak mi słów, nie wiem co więcej mam tu napisać ponad to, co powiedziałem wyżej. Mógłbym powiedzieć, że na szczęście masz bardzo ograniczoną wyobraźnię i kompletnie nie trafiłeś w cokolwiek :)
Bardzo chciałbym zrozumieć też, pod jakim względem miernotami aktorskimi są według ciebie Jared Harris, Lou Llobell czy Terrence Man, ponieważ w swojej pożal się boziu opinii nie byłeś łaskaw uchylić rąbka tej tajemnicy.
I widać również, że o samych książkach masz nikłe (jeśli nie zerowe) pojęcie. To, o czym mówi Sobanek, to odniesienie do faktu, że twórcy serialu nie wymyślili sobie od podstaw fabuły, świata przedstawionego i postaci. Seria o Fundacji nie jest space operą w której laserowe pociski ścielą się gęsta, na równi z wrakami zniszczonych krążowników. To studium rasy ludzkiej, jej wyborów i tego, jak jedne wydarzenia prowadzą do kolejnych i w jaki sposób ich następcy muszą sobie z tym całym syfem radzić. Jak rozumiem, szukasz "ambitnego SF" na miarę nowych Gwiezdnych Wojen...? Bo z twoich słów nie wynika, żeby kręciło cię cokolwiek ambitniejszego.
”Kolego” trochę się zapędziłeś ze swoim ad personam, ale to tylko pokazuje jak słaby jest ten serial że musisz bronić go opierając się na swoich urojonych domysłach czego ja chcę od serialu SF. Psychohistoria to bujda na resorach nie mająca jakiegokolwiek sensu, ale to byłbym w stanie wybaczyć jak już napisałem. Serial to fabularna wydmuszka ładna i pusta w środku i ostanie 4 odcinki niewiele dla mnie w tym temacie zmienia, chociaż 6 godzin to wystarczająco dużo aby ocenić narrację i sposób jej prowadzenia. I tak, SF ma być logiczne bo na w nazwie science i nie jest to fantasy i jednorożcach. Absurdalne gadanie o książkach pominę bo jakbym chciał to czytać to nie siedziałem na forum Filmwebu, a nie jest też tak że tych zagadnień nie da się przedstawić ciekawie zamiast nudzić o kreteńskim romansie gówniarzy i lasce łażącej po pustyni.