po pilocie, bardzo typowe i ubogie mitologizowanie mitu, co zarazem dziwi (biorąc pod uwagę temat) i nie dziwi (biorąc pod uwagę nazwisko reżysera), raczej dla młodzieży gimnazjalnej - w najlepszym razie - po prostu ów styl przebodźcowanego shaolin roztańcowanego jak zwykle baza, którego zawsze poważałem i do dziś uważam za nieślubne dziecko boba fosse'a i alana parkera sięgnął wprawdzie olimpijskich wyżyn, ale jakieś dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat temu.. od tego czasu w dół, wciąż w dół.. (przynajmniej zagadka nieświadomie, acz trafnie diagnozującego problem kondycji reżyserskiej tytułu rozwikłana)