Pierwszy odcinek to czysta psychoza! Nigdy jeszcze (w przypadku pierwszego odcinka jakiegokolwiek serialu) nie przechodziły mnie ciarki na myśl o tym, co dzieje się na ekranie, i to przez cały czas trwania odcinka. Najmocniejszy był dla mnie wątek szeryfa, który będąc w jakimś dziwnym parosekundowym stanie hipnozy czy obłędu mówił o jakiejś nieznanej nikomu Chloe. A kiedy już się okazało kim ona jest... Szok. Zaintrygował mnie magnetyzm postaci Sama Neilla (uwielbiam go od czasu jego niesamowitej roli w "Trójkącie"). Z drugiej strony świetne były wątki komediowe, zaloty starszych pań był rozbrajające :) Spodobał mi się też wątek "Romea i Julii", szkoda mi tylko, że zrezygnowali z Johna Patricka Amedori ale nowy Andrew jest bardzo do niego podobny i nawet nieźle gra. No i miło znów widzieć na ekranie Stevena Webera...
Odcinek drugi - nadal mroczno i strasznie, pełno zwrotów akcji. Henley też już wzdycha do Merritta, ciekawe jak się ich wątek potoczy... Facet ze stołówki sprawia dla mnie wrażenie jakby miał się okazać "Magikiem", w każdym razie jest bardzo niepokojący ale która tu postać taka nie jest? Nowy Szeryf nie jest też wcale takim grzecznym chłopcem, jak już się zdenerwuje to na całego. Pytanie najważniejsze: do czego służył zakrwawiony młotek znaleziony przez Chloe? Spostrzeżenie do odcinka: żaden facet w tym serialu nie jest normalny.
Przepraszam, jeśli napisałam coś chaotycznie, jestem pod ogromnym wrażeniem.