Osobiście lubię motyw aranżowanego małżeństwa, które się "dociera" i z czasem rzeczywiście zakochuje, ale przebrnięcie przez pierwszy sezon było dla mnie nie lada wyczynem. Po pierwsze - sam tytuł wprowadza widza w błąd, bo zgodnie z fabułą powinien on raczej brzmieć "Moje szczęśliwe narzeczeństwo". Po drugie - główna bohaterka była dla mnie okropnie nijaka, a przy tym aż nadto zahukana, bierna i uprzejma. To, dlaczego taka jest, zostaje widzom dobitnie wyjaśnione, przez co oczywiście jej kibicowałam, ale też nieraz chciałam móc sięgnąć przez ekran i nią potrząsnąć... Opłacało się jednak przemęczyć, bo w drugim sezonie dużo się dzieje, a Miyo coraz odważniej bierze sprawy w swoje ręce.
Tylko niech wezmą wreszcie ten ślub w trzecim sezonie! :D