Plakat zalatywał cyberpunkiem i chociaż ostatecznie ta produkcja ma mało wspólnego z samym nurtem (z grą skojarzyła mi się jedna scena), to nie jestem rozczarowana. Przede wszystkim to jest bardzo dobry serial akcji – sceny walki są dopracowane, wyraziste i widać, że aktorzy nie wskoczyli na plan w ostatniej chwili.
Ale „My Name” to nie tylko wartka akcja. Jestem miło zaskoczona przebiegiem fabuły, bo nie dość, że twórcy bardzo sprawnie tworzą sieć połączeń między bohaterami, to jeszcze intryga jest wielowarstwowa i bynajmniej nikt tutaj nie gloryfikuje zemsty. Wręcz przeciwnie, pokazano jak bardzo główna bohaterka jest zniszczona i zmęczona tym, co sobie obrała za cel. Miałam wrażenie, że do końca tej historii wyzbywa się resztki pozytywnych emocji, jakie jeszcze sobie zostawiła. I pewnie, że można się przyczepić do tego, że taka chuda dziewczyna kładzie na deski większych od siebie, ale totalnie mi to nie przeszkadzało – serial nadrabia wyrazistymi postaciami.
Zwróciłam też uwagę na muzykę, która podkreśla wydarzenia i tworzy nieco... melancholijny klimat, co świetnie kontrastuje z tym całym mordobiciem. Bo to nie jest jedynie historia o szukaniu mordercy. To też opowieść o tym, gdzie jest sens życia i gdzie nie powinno go być. Jeden kawałek muzyczny ciągle wraca i zgrabnie współgra z tym, co dzieje się na ekranie.
Więcej opowiadam w recenzji: https://youtu.be/fKpsffwI2Qg