Dziwny odcinek. Fajny, ale dziwny. Patrząc po całokształcie Nikity przygotowywałam się na brak happy endu, ewentualnie jakiś niewielki, a tu bum wszystko potoczyło się tak jak było
planowane od samego początku - wszyscy żyją błogo i szczęśliwie. Nie mam twórcom tego za złe, po dłuższym przemyśleniu stwierdzam, że lepszy taki finał niż gdybym przez
najbliższe dwa tygodnie miała chodzić z mordem w oczach i odgrażać się wszystkim naokoło, że kiedyś scenarzystów dorwę i uduszę.
Moja odwieczna miłość do Owena/Sama nie umarła i ostatecznie stwierdzam, że dobrze rozwinęli jego romans z Alex. Bez fajerwerków, wielkich wyznań, romantycznych pocałunków -
prosto, z klasą i sugestią w stronę widza, że jednak im wyjdzie. Z resztą oboje mają takie charaktery, że wyznania miłości byłby po prostu nienaturalne, ponieważ ta dwójka raczej o
swoich uczuciach nie zwykła mówić głośno. Dzięki Bogu, ostatecznie rozegrali to dobrze.
Amanda musiała tak skończyć, a szkoda. Lubiłam tę psychopatyczną sukę. Ja w ogóle posiadam dziwną sympatię do takich postaci.
Podobało mi się uwzględnienie Ryana w odcinku. Uwielbiałam go, jego piękny umysł i to jak bardzo Nikicie na nim zależało. Był dla niej jak rodzina, którą straciła już dawno. Zrobiła z
niego bohatera, tak jak obiecała co moim zdaniem należało mu się najbardziej na świecie. Wracając do 4x05 to wcześniej nawet nie pomyślałabym, że jego śmierć mnie tak poruszy,
ale kiedy resztkami sił desperacko walczył z dwójką osiłków, po czym wyskoczył przez to przeklęte okno, mnie wyprostowało. Do tego jeszcze ta piękna muzyka. Proste pianinko, a
wzbudzało więcej emocji niż cała orkiestra. Aż mi się smutno zrobiło na samo wspomnienie.
Najlepsza scena odcinka? Ryan siedzący na krześle, uśmiechający się do Nikity. Pie*rzyć wszystkie zwroty akcji, ostateczne robienie Amandy w balona i inne mniej lub bardziej
widowiskowe ujęcia. Ta scena wg mnie była najpiękniejsza.
przeczytałam Twoją ocene :)) Bardzo fajna i TWOJA :) Tak własnie TY odebrałas ten odcinek i całość. Pod Twoim stwierdzeniem "Lubiłam tę psychopatyczną sukę" podpisuje się, była rąbnieta ma maxa, ale w tym szaleństwie dała sie mimo wszytko polubić..... Jezeli chodzi o wprowadzenie uśmiechniętego Rayana na koniec, słuszna uwaga......on był wazną postacią tej serii.
odnosząc się do Twojego zdania "lepszy taki finał niż gdybym przez najbliższe dwa tygodnie miała chodzić z mordem w oczach i odgrażać się wszystkim naokoło, że kiedyś scenarzystów dorwę i uduszę" ja chyba miałam taką nadzieje, ze ten koniec bedzie własnie wbrew pozorom, jeszcze bardziej metny, zawikłany, nieoczywisty i nie dający prostych rozwiązań. ..... i ta niepewnosć co dalej z odcinka na odcinek dawała CW przewagę,
taka moja wizja, moze porąbna jestem ale za zmuszenie widza do myslenia, za nie spłycanie całości, za trzymanie ciagle poziomu 3 sezonów, za hart ducha,, niekonwencjonalność, wiarę w siebie głównej bohaterki.... za to kochałam NIktę.