Nie umywa sie do Kompanii Braci, az trudno uwierzyc ze jest taki slaby. Wlecze sie, a losy glownych bohaterow wcale nas nie interesuja...
niestety co prawda to prawda, kompanie obejrzałem jednym tchem, a to cedzę i cedzę i wycedzić nie mogę.
Miałem podobnie. Po odcinku w Australii (bodajże trzecim) zrobiłem sobie tygodniową przerwę. Dla porównania Kompanię braci wziąłem na 3 podejścia (czyt. dni), Generation kill na dwa, Rzym jak zacząłem oglądać to poleciało 6 odcinków na raz, co raczej dobrze świadczy o tych obrazach, na niekorzyść Pacyfiku. Główny zarzut to mało wyraziści bohaterowie (oprócz niesamowitego Snafu, w zasadzie dla niego oglądałem dalsze odcinki). Poza tym niemożliwie rozwleczone momenty (Melbourne, pobyt Basilone'a w USA, i kilka innych). Lepiej było dać więcej obozowego życia, ciekawych rozmów, ciętych ripost itd. Porównanie może niezbyt właściwe, ale Generation kill doskonale oddaje klimat żołnierskiego życia włącznie z językiem i tematami większości rozmów, a to też jest ważne w filmie wojennym (choćby był to dramat ze szczyptą fajerwerków). Wygląda to tak jakby twórcy nie mogli się zdecydować co właściwie mają kręcić - przegadany dramat psychologiczny czy trochę bardziej dynamiczny dramat wojenny, przez co efekt jest jaki jest. Tego problemu nie widać w Kompanii, gdzie całość jest zwarta, spójna i idealnie wyważona.
No dobra ale to film z grubsza na faktach więc nie mogą za bardzo koloryzować.
No niestety. Zamiast dobrze skrojonej historii, dostaliśmy bryk omawiający pokrótce wojnę na Pacyfiku, z dodatkiem Harlequinowych opowiastek.