PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=509748}

Parenthood

7,7 1 567
ocen
7,7 10 1 1567
Parenthood
powrót do forum serialu Parenthood

Jeżeli zastanawiacie się nad obejrzeniem Parenthood, zapraszam do lektury. Uwaga, długi tekst!


Nie jestem wielkim fanem dramatów obyczajowych, nie mówiąc już o operach mydlanych czy innych tego typu okropieństwach. Jeżeli serial opiera się tylko na pokazywaniu codziennego życia bohaterów i relacji między nimi, nie oferując wiele poza tym, to od razu zaczynam wpadać w panikę godną nastolatka, który dowiedział się, że jego dziewczyna jest w ciąży. Powiedzmy sobie szczerze: w telewizyjnych obyczajówkach jest mniej więcej tyle samo życia, co mięsa w najpodlejszych parówkach. Równe trzydzieści procent i to tylko dlatego, że na ekranie są żywi ludzie, którzy oddychają, rozmawiają i się poruszają.

Kiedy myślę o dobrych dramatach obyczajowych (pisząc dramat obyczajowy mam na myśli serial, w którym akcja jest skupiona na rodzinie, relacjach w niej a także poza) to do głowy przychodzą mi tylko dwie topowe produkcje: Six Feet Under i Sopranos. Oba te seriale dawno temu udowodniły, że dobra produkcja telewizyjna nie musi się skupiać na detektywach, politykach, niestworzonych historiach czy splotach dziwnych wydarzeń. Mogliśmy się naocznie przekonać o tym jak codzienność na ekranie potrafi być pociągająca, a co najważniejsze inna od tego co oferowały telenowele, gdzie tempo wymiany partnerów pomiędzy postaciami jest na poziomie najbardziej hardkorowych swingers clubów.

Dwie powyższe legendy miały, jednak nad Parenthood pewną przewagę – poza czystą rodzinną obyczajówką, kryły w sobie coś więcej. W SFU podglądaliśmy działalność zakładu pogrzebowego, obcowaliśmy ze śmiercią i poznawaliśmy historie ludzi, którzy stracili swoich bliskich. No a twórcy Sopranos, pompowali w widzów atmosferę New Jersey oraz mafii, wszystko to przyprawiając komentarzem do popkultury. Ekipa odpowiedzialna za Parenthood zdecydowała się zaryzykować i nie zaoferowali żadnej wartości dodanej – tylko relacje w wielopokoleniowej rodzinie. Trochę głupio, trochę odważnie, ale najważniejsze, że „pacjent nie umarł”. Serial daje radę.

To co może nie od razu rzuca się w oczy, ale jest bardzo ważne, to pewna uczciwość. Po obejrzeniu pierwszego odcinka od razu możecie wyczuć jaka jest koncepcja i pomysł. To nie jest jeden z tych seriali, które wolno się rozwijają czy żonglują konwencją. Tutaj wszystko jest jasne od początku i w dobie nadmiernego kombinowania uważam, że to zaleta. Taka gwarancja równego poziomu.

Widać to od razu po tym jak zostali napisani poszczególni bohaterowie – jak najwięcej grup wiekowych, zawodowych, na różnym etapie życia, tak aby można było przedstawić jak najwięcej problemów. Tak więc spotykamy małżeństwo, w którym ona robi karierę a on zajmuje się domem (najciekawszy wątek o którym będzie niżej), samotną matkę z dwójką dzieci w okresie dojrzewania, ustatkowanych rodziców zmagających się z dorastającą córką i synem cierpiącym na zespół Aspergera (lekki autyzm) czy typowego śmieszka, który sam nie ma zamiaru się ustatkować, a zostaje do tego zmuszony.

Aktorstwo w Parenthood jest jak ten koleś w biurze, którego wszyscy kojarzą, a który niczym się nie wyróżnia. Brak tu większych doznań duchowych, ale całość nie razi. Fanom Six Feet Under z pewnością cyknie coś w sercu już na samym początku pierwszego odcinka serialu, gdzie Peter Krause wychodzi na poranny jogging. Zupełnie jak bohater, którego grał w SFU. Podobieństw między tymi obiema postaciami jest zresztą więcej, co daje miłe wrażenie, jakby Parenthood było pewnym przedłużeniem losów Nate'a Fishera Jr. Albo przedstawiało jego losy w innej rzeczywistości. W każdym razie wydaje mi się, że to była świadoma zagrywka scenarzystów Parenthood, co jak najbardziej doceniam.

Co do samego serialu to w obrębie swojego gatunku (familijny o zabarwieniu dramatycznym) sprawdza się doskonale. Poruszane problemy są jak najbardziej prawdziwe i naturalne. Udało się uniknąć największej pułapki czyli miałkości. Każdy z nas potrafi pewnie przywołać setki przykładów, gdzie bohaterowie mają idiotyczne problemy i przez kilka odcinków potrafią przeżywać katusze po zjedzeniu niedobrej kanapeczki czy wypiciu nieposłodzonej herbaty – mniej więcej taki poziom. W Parenthood udało się tego uniknąć, co nie znaczy od razu, że jest to produkcja, która oferuje głęboką analizę psychiki poszczególnych postaci. Nie czuć tego ciężaru, a jednocześnie udało się uniknąć spłaszczenia poruszanych tematów.

Świat przedstawiony nie jest oczywiście odpowiednikiem tego prawdziwego i właściwie to jest zaleta. Nie jest to też na szczęście typowy „american dream” z nadmiarem lukru – nie mamy pięknych domków z tynkiem bielszym od celebryckiego uzębienia, cotygodniowym barbecue i labradorem wesoło machającym ogonem na widok pana. Całość jest troszeczkę ugładzona, ale do tego stopnia, że wprowadza to jedynie miły klimat. Nie ma w powietrzu tego ciężaru i przygnębiania jak chociażby w Six Feet Under. Inny sposób na poprowadzenie fabuły, ale równie dobry. Jest sporo ckliwych scen, ale nie powinniście rzygać tęczą.

Napisałem wyżej, że Parenthood jest doskonałym serialem familijnym – bardzo łatwy w odbiorze praktycznie dla każdego, lecz cierpi jednocześnie na słabości tego gatunku – czasami to co jest do wszystkiego jest też do niczego. Kosztem tej sympatyczności jest to, że nie jest on ujmujący i wysoce wsysający. Owszem, całość ma swój urok, ale obiektywnie patrząc trudno się w niego wciągnąć. Nie ma tej żądzy obejrzenia następnego odcinka, do czego przyzwyczaiły nas seriale pokroju Breaking Bad czy True Detective.

Poza powyższym jest jeszcze kilka drobnych wad, a raczej elementów, których (przynajmniej mi) brakuje. Mnogość postaci jest bardzo fajna, bo dzięki temu trudno o nudę, ale to jest niestety miecz obosieczny – trudno przez to nadać wykreować dla każdej z nich należyte tło. Nie jest to widoczne na pierwszy rzut oka, ale im dłużej się ogląda tym bardziej widać, że coś jest nie tak. A tym „nie tak” jest to, że można odnieść wrażenie, iż poza rodziną nikt nie ma żadnych znajomych. Trudno, żeby mieli skoro licząc na oko jest dziesięciu równorzędnych bohaterów, bez wliczania w to ich potomstwa. Całość daje wrażenie takiego zamkniętego ekosystemu, co zalatuje lekką sztucznością. Mi to jakoś mocno nie przeszkadzało, ale są pewnie osoby, które może to razić.

Co do samych bohaterów, to zabrakło mi takiego „wykończenia”. Większość jest ładnie nakreślona i są to naprawdę ciekawe charaktery. Na osobowość jednak składają się też takie drobnostki jak specyficzne gesty, charakterystyczne powiedzenia, coś co każdego z nas wyróżnia. Albo na przykład hermetyczne żarty, które każdy z kimś dzieli. Bohater grany przez Petera Krause co prawda, dostaje czasem „tanecznej gorączki” (zaręczam wam, że wypada to mniej żenująco niż brzmi w moim opisie) i to jest miły element wzmacniający wiarygodność, ale to tylko jedna rzecz. A samych postaci, które coś takiego powinny mieć jest szesnaście. Prawdziwą kopalnią takich małych perełek był serial Parks and Recreation i myślę, że jakby twórcy Parenthood wyposażyli swoich bohaterów w pewne stałe gagi, to wyszło by to o wiele bardziej sympatycznie, a sam serial mocniej zaznaczyłby swoją obecność na telewizyjnym rynku.

To wszystko to są naprawdę malutkie wady, niewypaczające całości. Jeśli miałbym powiedzieć dlaczego warto zapoznać się z tą produkcją to powiem przewrotnie: ze względu na jeden wątek, ten o którym wcześniej wspominałem. Julia – typowa karierowiczka, na wysokim stanowisku w kancelarii prawniczej, Joel – wykształcony budowlaniec (nie typowy robol), który odłożył swoją karierę na bok, żeby zająć się domem. Wbrew pozorom ten układ sprawował się całkiem nieźle i wbrew przewidywaniom, nie dostajemy tutaj w każdym odcinku dramatów jak to Julia zaniedbuje dom, a Joel toczy pianę z pyska, bo nie może realizować swoich ambicji – pierwsze odstępstwo od oklepanych banałów. Z czasem jednak pojawiają się pewne zgrzyty, lecz nadal to wszystko jest poruszane raczej subtelnie i delikatnie, a nie jak to zwykle bywa ordynarnie i na chama. Żeby nie spoilerować to mogę napisać, że w dalszej części serialu cała ta sytuacja zaczęła się coraz bardziej dynamicznie zmieniać i to nie w wyniku debilnych zachowań jednej czy drugiej osoby. To byłoby proste, łatwe i jak już wcześniej wspomniałem – banalne. Przez te sześć sezonów ich sytuacja zmieniała, bardziej przez okoliczności, które zaserwowało życie, czyli coś co w scenopisarstwie powinno być standardem, a nie jest. Na ich sytuację złożyło się mnóstwo czynników, które tak się ładnie ze sobą splotły, że nikt nie był w pełni winny, nikt nie był też bez winy, a także oboje zachowywali się po prostu po ludzku, zamiast niedorzecznie. Ogólnie, jest to jak dla mnie jeden z najlepszych obyczajowych wątków w serialach. Każdy może wyciągnąć z niego coś dla siebie, zauważyć coś znajomego, a jednocześnie oglądać to wszystko bez poczucia, że ktoś tu chce z nas zrobić idiotę. Rzadko spotykana dojrzałość.

Powinienem coś napisać o finale, ale że miało być bez spoilerów to wspomnę tylko, że był dokładnie taki jak powinien być. Trudno było oczekiwać czegoś innego i jeżeli tylko obejrzycie (albo obejrzeliście) przynajmniej jeden sezon, to doskonale będziecie wiedzieć (albo wiedzieliście) na co twórcy postawili nacisk. Całość serialu jest słodko-gorzka, momentami wzruszająca, momentami wesoła i bardzo się ucieszyłem, że nie kombinowano zbytnio nad wzbudzeniem dziwnych czy innych emocji niż takich do jakich widz został przyzwyczajony. Nie było też stuprocentowej przewidywalności, a ostatnia scena była świetnym przypomnieniem czegoś co zostało zasugerowane o wiele wcześniej. Bardzo godnie i bardzo, bardzo, bardzo w stylu całego Parenthood. Po prostu klimatycznie.

Nie ukrywam, że całość mogła być lepsza. Nawet o wiele lepsza. Być może jestem tylko kapryśnym widzem, który się czepia pierdół, tym bardziej, że w ogólnym rozrachunku jest naprawdę dobrze. Wszystkie wady, które wypisałem, nie są widoczne na pierwszy rzut oka, to jest bardziej coś w stylu, gdy odczuwamy dyskomfort z jakiegoś niewiadomego powodu. Jasne, mam to megalomańskie poczucie pewności, że gdyby były te elementy, o których wspominałem to Parenthood znałoby o wiele więcej osób. Tego nie ma, ale nadal jest dobrze. Z pewnością ten typ kina nie podejdzie każdemu i jest to całkowicie naturalne. Niemniej jednak, jeżeli chcecie obejrzeć coś co obrazuje prozę życia, relacje rodzinne, a jednocześnie cechuje się przyjemnym ciepłem i klimatem (jakże różnym od przesyconej sztucznością i odgrywaniem gagów rodzinki.pl) to jestem pewien, że Parenthood przypadnie wam do gustu. Momentami między bohaterami nie jest odczuwalna bliskość, brakuje chemii, a w jeszcze gorszych przypadkach pojawia się to uczucie, którego nie powinno być – że oglądamy coś co nie jest rzeczywiste a jedynie rzeczywistość odgrywa. Ale kryzysy zdarzają się w każdej rodzinie, prawda?

ocenił(a) serial na 8
yesiu

Kurcze!!! Sama to wszystkim mówię, jeśli tęsknicie za SFU włączcie Parenthood i poczujecie ulgę, że Nate ma się dobrze i żyje udanym życiem. Z początku uwielbiałam ale gdzieś w środku 5 sezonu po prostu przestałam oglądać. Kilka tygodni temu odnalazłam sporo z SFU w Olive Kitteridge, i z takich życiowych serialów z prawdziwymi, zwyczajnymi ludźmi to Killing (nie jest to obyczaj ale chodzi mi o zwyczajnych policjantów, w szarym świecie, bez botoxu, makijażu i otoczki luksusu jak w 3/4 standardowych hoolywodzkich serialach kryminalnych), w Breaking Bad mimo ogólnej tematyki też jest taka "Prawdziwość", zwyczajni ludzie, gdzie kontakty damsko- męskie sa dosyć realnie przedstawione; Powiedz, że mnie kochasz;

yesiu

Ci sami scenarzyści w SFU i tutaj, czy po prostu zbieżność, lub jak kto woli, doszukiwanie się podobieństw.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones