Aż trudno mi uwierzyć, że dopiero teraz odnalazłem ten serial. Wyskakiwał mi w polecanych na Netflixie i przez długi czas go ignorowałem. Spodziewałem się taniego kiczu i beznadziejnych efektów specjalnych.
No, ale leżąc rozłożony grypą obejrzałem pierwszy odcinek. Efekty specjalne mnie odtrącały, ale jednak coś mnie przy serialu zatrzymywało. No i obejrzałem następny odcinek, następny, później kolejny sezon... I tak do finału, który obejrzałem przed chwilą.
Efekty specjalne z każdym sezonem wyglądały lepiej, ale nawet jakby były tak kiczowate jak w pierwszym, to dalej bym Black Sails oglądał. Dlaczego? Przede wszystkim ze względu na ZNAKOMICIE napisane postacie.
Kapitan Flint, będący chyba najbardziej niejednoznaczną osobą jaką widziałem w serialach
. John Silver, który przeszedł niezwykłą przemianę.
Eleanor która potrafiła sprytnie wszystkimi manipulować, będąc jednocześnie słabą w środku.
Gubernator Rogers, który z idealisty zamienił się w tyrana.
Jack Rackham, który z nierozgarniętego marzyciela stał się prawdziwym piratem.
Anne, która odnalazła wreszcie w Jacku prawdziwą miłość.
Charles Vane, czyli dzikus, który zdobył się na akt idealizmu dla sprawy.
Fabuła też mocno na plus. Trzymała w napięciu do ostatnich chwil. Nie było wiadomo jak to się wszystko potoczy. Skończyło się na szczęście dobrze dla wszystkich których polubiłem. Było nieprzewidywalnie, a zwroty akcji wgniatały w fotel, pomimo tego, że były częste.
Niesamowicie ucieszyły mnie nawiązania do Wyspy Skarbów, a także innych pirackich opowieści. Twórcy znakomicie wpletli to w swoją opowieść, tworząc coś na wzór prequela.
Znakomity serial. Kiedyś do niego wrócę. Dałbym dziesiątkę, ale pewne niedociągnięcia mi na to nie pozwalają. Niemniej jest to absolutnie czołowa liga seriali.