Gdy oglądam produkcje Netflixa, zastanawiam się, czy ich jedynym celem jest przesuwanie okienka Overtona. Oglądając bohatera serialu po narkotykach, myślałem tylko o tym, czy nie serwuje się dziś młodzieży na każdym kroku masowego prania mózgu, by zamiast odkrywać swoją seksualność w naturalnym tempie, przytłoczyć ich setkami wątpliwości, wywołując niepewność tożsamościową i zmuszając do poszukiwania odpowiedzi. Jako młody człowiek byłem mocno podatny na wpływy kulturowe, które w znacznym stopniu kształtowały moją tożsamość. Jednak, patrząc wstecz, zdaję sobie sprawę, że miałem wybór i byłem wybredny, dobierając treści odpowiadające moim preferencjom. Współcześnie mam wrażenie, że wyboru brak. Znalezienie produkcji pasującej do moich gustów, co jeszcze 15 lat temu było stosunkowo łatwe, dziś staje się zapomnianą niszą. Stąd pytanie: czy młodzi ludzie mają obecnie jakikolwiek wybór, czy z każdej strony serwowana jest im papka, która jedynie napędza kryzys tożsamościowy? Żyjemy w czasach, gdy internet jest wszechobecny, a wszystko pozornie jest na wyciągnięcie ręki. Jednak treści jest coraz mniej, za to coraz więcej zmuszania do tolerowania kolejnych postaci czy wątków, które musimy zaakceptować i tolerować. W ten sposób, krok po kroku, rok po roku, przesuwane są nasze granice.
Widzę to także po graczach, którzy, nie mając wyboru, każdego dnia grają w generyczne gnioty, które mało się od siebie różnią, a później zachwycają się średniakami, nazywając je grami dekady. Moim zdaniem, dotyka to całej popkultury. Sam mam coraz niżej zawieszoną poprzeczkę, bo jestem zmuszany albo do oglądania w kółko staroci jak boomer, albo do szukania na siłę pozytywów w nowych produkcjach, które choć trochę zbalansują negatywy. Chcę, aby filmy czy gry pozwalały mi oderwać się od codzienności, może mnie czymś zainspirowały, wzruszyły albo dały kopa w dupę. Zamiast tego czuję, że z roku na rok jedynie obniżam poprzeczkę i jestem zmuszany do udawania, że deszcz pada, gdy plują mi w twarz ideologią.