kolejna odsłona Detektywa, tym razem w odmianie: madonna, madonna made me do it.. ale po kolei, mamy połowę lat osiemdziesiątych, podczas gdy na przedmieściach el ej zrazu beztrosko grasuje sobie elektroniczny deptacz zabawek zwany pieszczotliwie terminatorem, zaś na obrzeżach tegoż niejaki frank booth, nie wadząc nikomu, w ciszy i domowych pieleszach własnego oralnego przedpokoju inhaluje podtlenek azotu - bo niby co ma inhalować sobie, no przecież, że nie skrobię - jednocześnie wskrzeszając idejkę wiecznego powrotu, czyli marząc o lepszym świecie - lepszym, znaczy bez konieczności opuszczania prenatalnych inkubatorów jak się zdaje - w innej części miasta to się dzieją takie rzeczy, że dżizuś, kurka, ja pinkolę - nawet grasujący na tym natfliksowym cmentarzysku w innym dokumencie i o dekadę prędzej synowie sama przestrzegaliby godziny policyjnej!
ps. a, byłbym zapomniał, ta wesoła analogia do pac-mana przy brawurowej próbie częściowego przynajmniej wymeldowania ramireza - swoistego wyegzorcyzmowania koszmaru, szatana, absolutnego zła - z tego ciała, miasta, państwa, świata, no bezcenna!