nie rozumiem fenomenu tego serialu, typowe amerykańskie kino: liceum z wredną "królową" na czele, nieznana dziewczyna przyjeżdża do miasta, jest też niezauważalna dziewczyna i przystojny chłopak + romans z nauczycielem, eh... innym słowem kino dla licealistów. Fabuła trochę przypomina Twin Peaks (małe miasteczko i śmierć młodej osoby), tylko, że twórcy przerobili świetny serial na tendetne kino z fatalną "sztuczną" grą aktorską (przypominająca mi serial "Nastoletnia Marta Stuart")... Co zastanawia mnie czy to aktorzy są tak źli czy to reżyser oczekuje takiej "sztucznej" gry aktorskiej. ...?
Ale zdajesz sobie sprawę, że "Riverdale" jest na podstawie komiksów i to przerysowanie jest celowe?
Domyśliłam się, że to przerysowanie jest celowe.... Tylko moim zdaniem aż razi, denerwuje, czuje jakbym oglądała "Dlaczego ja" albo inny program gdzie gra aktorska jest równie sztuczna... Mnie po prostu denerwuje tak bardzo, że nie mogę tego oglądać.
Ale każdy oczywiscie może mieć swoje zdanie ;)