Jest tu trochę technogłupot. Naprawianie generatora to było po prostu mistrzostwo w tej kwestii, zęby bolały od samego patrzenia.
Natomiastw w warstwie scenograficzno-obyczajowej wygląda to naprawdę całkiem dobrze. Świat jest spójny, daje się w niego uwierzyć i nie ma się poczucia oglądania dekoracji. Widzimy tu silos na 10.000 mieszkańców, a ja - paradoksalnie - mam poczucie znacznie większego rozmachu niż w takiej niby-Fundacji od Appla, gdzie pałac imperatora galaktyki wygląda jak upchany w warsztacie.
Rozgrywki polityczne i zagrywki osobiste wciągają. Może tu rezonuje moja postkomunistyczna dusza, ale kibicuję nowej pani szeryf w jej walkach z systemem, chociaż to w sumie prosta i mało odkrywcza opowieść.
Nudy się zdarzają, ale nie więcej niż 10%, co jest znacznie powyżej normy jak na serialozowe klimaty, gdzie się historię zwykle wypełnia watą.
Co ciekawe, silna kobieta wygląda całkiem wiarygodnie i daje się polubić. Co niezwyczajne na przestrzeni ostatniej dekady, kiedy "silne" kobiety wycina się zazwyczaj z kartonu i okleja cynfolią, każąc im później co kwadrans wygłaszać slogany o feminizmie i walce z patriarchatem. Tak w przerwach pomiędzy rzucaniem po ścianach 2-3 razy cięższymi od nich facetami.
Właśnie skończyłem 3 odcinek i rzeczywiście naprawa generatora wygląda jak opisana przez kogoś z "górnych poziomów" kto nie odróżnia radia od tostera.