Jestem wielkim fanem serii ST:TNG i tylko dlatego dotrwałem do końca pierwszego sezonu (drugiego na razie nie zamierzam zaczynać - po co?). Na plus na pewno stare, lubiane postaci. Ale to plus sentymentalny, a nie obiektywny. Poza tym... cóż to taka sama płycina jak wszystkie serialowe Star Treki po Voyagerze. Fabuła zaczyna się ciekawie, ale potem staje się po amerykańsku sztampowa i trochę nielogiczna. Zresztą w tym kosmosie są sami amerykanie - wszyscy ludzie zachowują się jak amerykanie, Romulanie to tacy negatywni amerykanie, androidy to też amerykanie, a nawet Borgowie to nawróceni amerykanie. W starym serialu (TNG) wyczuwało się jednak te różnice kulturowo-technologiczne, tutaj tego nie ma. Nawet na tytułowym Picardzie się zawiodłem - kiedyś był to dystyngowany, poważny kapitan, może nawet trochę zbyt formalny w obejściu. Teraz to uroczy, ciepły, trochę zagubiony i oczywiście amerykański staruszek. Podsumowując: jest to pusty serial, wręcz przepełniony amerykańskimi frazesami, naiwny i nic niewnoszący. Poza tym niespecjalnie ciekawy. Oceniłem na 7 tylko z sentymentu, bo powinien dostać 5.