Serial miał kilka uproszczeń i scalał kilka postaci w jedne. Typowe dla tego typu adaptacji i nie jest to moim zdaniem żaden problem. Z minusów jakie mi przeszkadzały i odbiegały od powieści to zrezygnowanie z wielowątkowości jeśli chodzi o zagrożenia jakie dodawały dramatyzmu uczestnikom wyprawy. Całkowicie pominięto kwestię braku węgla i ogrzewania statków. Było też kilka głupotek. Zrezygnowano z realiów historycznych całkowitego podporządkowania się rozkazom dowódcy, w serialu na porządku dziennym jest kwestionowanie rozkazów wyższego rangą w konfrontacyjny sposób tak jakby to były czasy współczesne i nie groziła za to kara chłosty nawet dla oficerów. Lekka zmiana charakteru Croziera przez co w początkowej części serialu trudno było czuć do niego sympatie. Przeniesienie części powiązanych z nim wątków na doktora Goodsira. Trochę też nie podobało mi się zrobienie z Lady Ciszy wcale nie takiej ciszy. Crozier od początku zna trochę język inuitów a Cisza ma (do pewnego momentu) język i sobie z nim normalnie rozmawia jeśli ma na to ochotę. Źle zrealizowany wątek fantastyczny. Ujawnienie potwora następuje już w 2 odcinku a samo CGI jest okropne. Czasami zgrzytała scenografia. Tak jak nie do końca realne ale bardzo piękne wnętrze statku robiło wrażenie a kostiumy były perfekcyjne. Tak styropianowy śnieg i pak czasem był aż za bardzo styropianowy. Szkoda, że nie kręci się już tak jak za czasów trylogii Jacksona i reżyser wraz z aktorami nie udali się gdzieś na Alaskę żeby nakręcić sceny na normalnym śniegu. Według mnie problemem są też czasem kadry. Nie każdą scenę trzeba filmować szeroko i pokazywać wszystko. Cały serial też jest moim zdaniem za jasny. Brakuje mu ciemności w mrocznych momentach. Czułem się jakbym miał w nocnych scenach podkręconą jasność w monitorze. Odejmowało to tajemniczości. Sugestywny półmrok, kameralność, więcej cieni w scenie na pewno miałoby duży wpływ na lepszy klimat i "duszność" opowieści szczególnie na statku. Ogromnym plusem i zmianą w stosunku do powieści jest skrócenie historii. Serial realizuje to w dokładnie ten sam sposób o jakim sam pomyślałem kiedy już przerzuciłem pięćsetną stronę z lekkim zmęczeniem historii. Według mnie to dalej działa dobrze i w książce też by się sprawdziło. Niestety finał serialu musiał być hollywoodzki odzierając całość z mityczności i wypadał o kilka rzędów wielkości niżej niż w książce. A nie jestem fanem zakończenia z książki.