Jedyne co mi się podobało w tym filmie to postać Macieja Michorowskiego granego przez Wojciecha Dzieduszyckiego. Cała reszta to masakra. Wnętrza były wnętrzami teatralnymi, tj. zazwyczaj było widać kawałek ściany, Stefcia rozmemłana i z płaczliwym głosem (jak w takiej sierotce, ktokolwiek mógł się zakochać?), w książce Stefcia była raczej nie dawała sobie w kaszę dmuchać, choć nie była pyskatą babą to z wdziękiem odpierała różne ataki, dopiero na koniec wysiadły jej nerwy, Waldemar nijak nie przypominał dumnego magnata, ot zwykły chłystek. Oglądałam tylko do momentu, gdy Stefcia "umarła", reszta to jakieś kuriozum i nie dałam już rady.