UWAGA: DUŻO SPOILERÓW WSZYSTKICH SEZONÓW!
Mam takie małe guilty pleasure, które polega na tym, że rano, do porannego ,,ogarniania się" włączam serial, na którym nie muszę się skupiać, nie muszę śledzić każdej minuty i nic się nie stanie, jak pomiędzy kawą, śniadaniem, a pakowaniem się do pracy stracę kilka chwil serialu. Bo fabuła jest prosta, bohaterowie nieskomplikowani, ja nie muszę się angażować, a coś ,,brzęczy" w tle i jest milej. Zazwyczaj są to seriale o amerykańskich nastolatkach albo hiszpańskie/latynoamerykańskie seriale, które próbują udawać, że nie są telenowelą, tylko filmem kostiumowym.
Poprzeczkę mam naprawdę nisko- ma być miło, fabuła niech chociaż trochę się klei, dobrze jak scenografia/kostiumy itp jest miła dla oka.
No i mamy Velvet. Bogowie. Mam wrażenie, że scenarzyści z każdym odcinkiem i sezonem, bawią się z widzem w kotka i myszkę. Stworzyli dwójkę głównych bohaterów, których nie da się lubić. A przy okazji kilka postaci drugoplanowych i ,,czarnych charakterów", którzy są znacznie bardziej ciekawi niż w serialach tego typu. Niestety, mam wrażenie, że scenarzystom bardzo, ale to bardzo zależy, żeby widzowie lubili tą naszą nieszczęsną parę, grającą pierwsze skrzypce. Tylko jak? mamy zakochaną parę. Alberto jednak za namową Any, decyduje się ratować firmę biorąc ślub dla pieniędzy z szaleńczą w nim zakochaną od lat Christiną. Ana trochę ma na początku opory, ale już za chwilę nie widzi nic złego w tym, że ma romans z zaręczonym mężczyzną i strzela po kątach niezadowolone miny na widok ,,oficjalnej" narzeczonej, jakby to ona była ofiarą. Knują sobie z Albertem w najlepsze, jak długo trzeba będzie ,,doić" naiwną Cristinę, aż będą mogli w końcu zakończyć farsę i mieć swoje szczęśliwe zakończenie? spoko? no nie wiem. jedynym zachowaniem Christiny, od której zakochana para chce wyłudzić pieniądze, które ma przekonać widza, że jest podłym człowiekiem i nie należy jej współczuć, jest to, że nie pozwala Anie, w dzień ślubu porzucić swoje obowiązki i wyjść wcześniej COŚ ZAŁATWIĆ.Mamy lata 50 XX wieku, różnice klasowe są jeszcze bardzo zaznaczone, do tego dochodzi podległość pracodawca-> pracownik, Christina nie wie o co chodzi, ale mamy nagle stwierdzić, że jest straszną jedzą, bo nie puszcza biednej Any bóg wie gdzie, tylko każe jej skończyć robotę. No dramat. W kolejnym sezonie Alberto traktuje swoją żonę jak śmiecia, biega za Aną, przy okazji skacze w bok, a biedny widz dalej jest przekonywany, że ma shipować parze głównych bohaterów, bo tak. W końcu robią z Cristiny agresywną wariatkę, chyba skończyły im się pomysły, jak to zrobić, żeby ktoś w końcu polubił agresywnego Alberto i zblazowaną Anę. Z drugiej strony- nawet do szalonej Cristiny można czuć odrobinę empatii- Alberto wykorzystał jej uczucia. zabrał kasę, okłamywał, zdradzał, traktował albo obojętnie, albo pogardliwie. Dalej mamy Carlosa, którego od razu można polubić. I mam wrażenie, że jak tylko widzowie znowu przejawiali większą sympatię do ,,tego drugiego", a nie do Alberto, scenarzyści szybko musieli zrobić z Carlosa drania. Jak to się objawiało (na początku)? Carlos nie chciał przyjąć do wiadomości zerwania z Aną. A to, że Ana raz za nim biegała, raz zbywała, a cały czas wzdychała do Alberta, kiedy Carlos był tylko ,,rozpraszaczem", żeby za dużo nie myśleć o swoim numerze 1? nie, to już spoko. Kiedy Alberto ,,ginie" wraca już Carlos Odmieniony w Wersji Bardzo Złej (Bo ostatnio nie wyszło). ale wiecie co? Ana i przyjaciele nie wiedzą, że Carlos jest tym złym typem. Co nie przeszkadza Anie traktować go jak sponsora, przyjmować pomoc i kasę, zwodzić go latami, pozwalac mu wychowywać swoje dziecko- mimo że go nie kocha. Czy powiedziała mu, że nie ma co liczyć na uczucie? nie. ale ciągnie od niego równo. No i mamy też innych bohaterów, którzy (cały czas nie wiedząc o tym, że Carlos to czarny charakter) nie widzą nic niefajnego w sabotowaniu jego ślubu. Nie, wszystko jest super. Sami dobrzy ludzie. Mamy też Patricie, która raz jest zła, raz dobra, raz zła, człowiek się nie może połapać. To mogłaby być tak nieżle napisana postać, gdyby scenarzyści zamiast co 2 minuty zmieniać zdanie co do niej, ewoluowali jej postać. I nie, nie chodzi mi o to, że wszystko musi być czarno białe, wręcz przeciwnie. Ale w tym wypadku cały czas mam wrażenie, że ta bohaterka ma rozdwojenie jaźni. jej postać jest tragicznie niespójna.
Podsumowując, trudno się ogląda serial, podczas którego życzy się głównym bohaterom, których z zasady w tego typu produkcjach powinno się lubić, żeby dopadła ich karma i kopnęła ich w d... Dodatkowo cały czas czułam ten nacisk ze strony fabuły, że twórcom bardzo zależy, żeby im kibicować. Coś tu bardzo nie wyszło. A jednak, docisnęłam serial do końca, chociaż winię za to pandemię, a nie jakieś wyraźne plusy samej produkcji.