Jestem po dwóch odcinkach, ale wydaje mi się, że nie pykło i już nie pyknie. Zbyt dużo rzeczy w tym serialu, już na tym etapie nie gra, by miało się to później zmienić.
Po pierwsze, ma się wrażenie, że akcja pędzi tu na złamanie karku, a mimo wszystko w ogóle nie angażuje. Odcinki są po prostu źle rozpisane i poobdzielane wątkami. Zamiast skupić się na jednym, scenarzystka prowadzi równolegle trzy. Czy nie lepiej byłoby na przykład poświęcić pierwszy odcinek sytuacji politycznej na kontynencie, wątkowi Cintry. To byłoby pewnie trochę jak pstryczek w nos widzom, ale może okazałoby się przy okazji ciekawe dla nowego i starego odbiorcy oraz po prostu - przyjemne do oglądania. Geralta można by przedstawić wtedy na końcu pierwszego odcinka albo dopiero w drugim - to byłoby w jakimś stopniu zaskakujące. A tu wszystko wydaje się nakręcone jakby w pośpiechu, bez możliwości dopieszczenia materiału. Wydaje się że ten pośpiech było widać na samych, fanowskich materiałach z planu (np. tu https://www.youtube.com/watch?v=Vi3gQt9BTNk). Nie ma tu za bardzo miejsca na budowanie świata, atmosfery. Niby jest brutalnie i wulgarnie, goło i wesoło, a niektóre teksty Geralta naprawdę śmieszą (jak ten o nierymującej się przepowiedni). Ale ten świat nie jest po prostu namacalny, a iluzoryczny, pusty - za mało "ludzki" i przyziemny. Nie czuć, że te wszystkie rzeczy dzieją się w tym świecie naprawdę. A Wiedźmin jest przecież połączeniem "mrocznej" allotopi średniowiecza z wplecionymi weń baśniami. A tu - wszystko wydaje się sterylne, jak na planie zdjęciowym, który na chwilę zasiedlili aktorzy. Ot, stół z postawionymi świeczkami i jadłem (niektóre miejscówki wyglądają jak wyjęte z gry komputerowej). Najfajniejsze są naturalne plenery - w lesie, w miasteczku.
Pojedynki na miecze też niełatwo jest ocenić - fajnie, że krew bryzga i odpadają głowy (szczególnie widowiskowa jest walka Geralta z Renfri), ale ponownie, przez CGI widz wie, że te rzeczy nie dzieją się naprawdę. Magia wypada równie kontrowersyjnie - czasem wyraźnie czuć, że to czary mary z komputera (jak przy powstających portalach), a kiedy indziej robi to jako takie, pozytywne wrażenie (podnoszenie kamienia). Niestety także praca kamery bywa kiepska. Nie ma w niej ani krzty artyzmu, pomysłu. Wydarzenia po prostu znajdują się w obiektywie. Tyle. Gorzej jest z montażem, bo niektóre sceny po prostu wydają się poucinane w złych momentach. Najlepszym przykładem jest chyba teleportacja Calanthe z pola walki do zamku. Niby ma to sens, ale zgrzyta. Jest tego więcej (na przykład kiedy Yennefer nagle teleportuje się do Aretuzy - i to nie przy pomocy portalu ale montażowej sklejki).
A fabularnie. Dla fana trochę nuda. Szkoda, że historią Renfri posłużono się tak instrumentalnie, traktując ją właściwie jako podest do wprowadzenia na scenę Geralta i Ciri. Baaardzo nie podobał mi się też sposób na wprowadzenie Silvana i elfów - chyba nawet w polskim serialu cały ten wątek "krańca świata" był fajniejszy, bo poświęcono mu więcej czasu. A tu posłużył głównie do tego, by wyeksponować historię elfów na kontynencie (znów instrumentalne potraktowanie fajnej historii z "diabołem"). Nie ma w tych odcinkach miejsca na odrębne, naprawdę angażujące historie. Ma się wrażenie, że traktowane są po macoszemu, bo oprócz tego "przecież trzeba przedstawić naszych bohaterów - Geralta, Yennefer i Ciri" (a przecież w książkach te opowiadania miały ogromną moc!).
W efekcie wygląda to tak, jakby Geralt był gdzieś na początku swojej wiedźmińskiej drogi. Jaskier szukający inspiracji do pieśni i znajdujący ją w przygodach Geralta to natomiast fajny sposób na spiknięcie tych dwóch panów. Podobnie z Yennefer i Istreddem - dobry pomysł z wcześniejszym podbudowaniem ich relacji, przed wydarzeniami, które zapewne nastąpią.
Odnośnie wątku Cintry - zaczyna się od końca, więc trzeba liczyć na jakieś retrospekcje (z Dannym/Jeżem), które zapewne wyjaśnią widzowi sytuację pochodzenia Ciri itd. Niektóre rzeczy na chwilę obecną są po prostu niezrozumiałe (pomysł zamienienia adeptek aretuzy w węże...). Część postaci wyraźnie wprowadzono tylko po to, by można było je polubić, a potem opłakiwać po śmierci (Eist, powiedzmy że Lazlo XD). Szkoda tylko, że to mieszanie się różnych wątków w jednym odcinku wprowadza chaos i zabija wszelką dramaturgię (a przecież scenarzystka, jak serialowe czarodziejki, powinna umieć nad tym chaosem zapanować). Czasami nie wiadomo dlaczego bohaterowie podejmują takie a nie inne decyzje. Czemu Marilka wypędza Geralta z Blaviken (btw. czy rzeź na bandzie zbójów z Blaviken ma służyć jako mit założycielski postaci Geralta - czemu nie strzyga w Wyzimie)? Czemu Renfri podejmuje taką a nie inną decyzję? Widz tego nie wie, choć może się oczywiście domyślać. Ma jednak na to trochę za mało czasu. Czemu wszyscy możni na zamku w Cintrze popełniają to absurdalne samobójstwo (BTW Nilfgard nie wzbudza żadnego strachu - ot jakaś generyczna armia czarnych lego-ludków)? Nie wiem, nie zostało to dla mnie ukazane wiarygodnie. Skąd czarnoskóry elf wiedział, gdzie wyciąć dziurę w namiocie, by uratować Ciri? xD
Czemu ten serial nie mógł stać się po prostu proceduralem? Jedne odcinki można by poświęcać na rozwój fabuły, a inne na konkretne sprawy (nawet scenarzyści Supernatural wiedzą jak zrobić to dobrze)? Generalnie są tu momenty, w których czuć jako takie zaskoczenie, emocje (np. śmierć Eista), ale są też fragmenty wywołujące poczucie niemałego zażenowania (jak Calanthe doczłapująca i wypadająca z okna). Widać, że coś artystycznie bardzo tu zgrzyta, ni to baśniowe fantasy, ni to opowieść mocno osadzona w ludzkich realiach, psychologii postaci (jak Gra o Tron). Te dwie strony się tu nie dogadują (tak jak dogadywały się w książce, gdzie mieliśmy do czynienia z przyziemnymi sprawami zwykłych ludzi, dworskimi intrygami, konfliktami rasowymi, zgnilizną moralną a z drugiej - nadnaturalnymi stworzeniami, czarodziejkami itd, "bajkowymi" historiami). Tło społeczno-polityczne jest zarysowane szczątkowo i niezbyt zręcznie. Bocznymi drzwiami wprowadza się wątki rasowe (starszej krwi i rzezi elfów), powiedzmy że "feministyczne". Ale znów - to głównie za sprawą dialogów i deklaracji bohaterów, niż rzeczywistego dziania się na ekranie (czy nie lepiej byłoby, gdyby bohaterowie po prostu odwiedzili elfickie ruiny albo coś w tym rodzaju).
Gra aktorska też jest dyskusyjna (choć aktorzy do postaci są dobrani bezbłędnie - Renfri, Stregobor, Myszowór, Calanthe, Cahir, Geral, Ciri - no rewelacja). Cavill gra oszczędnie, rzuca cynicznymi tekstami i pochrząkuje (ogólnie humor jest niezły, a pochrząkiwanie - cóż, słabe). Ale na przykład moment, w którym gada do Płotki - to po prostu nie działa na emocjonalnym poziomie. Widzę tam Cavilla który gada z koniem statystą. Pozostała obsada - gra nieco teatralnie, ale zdają egzamin. Sporo jest też czarnoskórych aktorów - wiadomo, serial skierowany jest do międzynarodowej widowni - ale mimo wszystko dziwnie się z tym czułem, będąc przywiązanym do książkowego oryginału i gier, w których inne kolory skóry były pewną, że nazwę to niepoprawnie politycznie, "egzotyką" (wygląda na to, że ludzie wszystkich kolorów skóry zawiązali sojusz przeciw innym nieludziom). Dziwnie słucha się też tego angielskiego w dialogach, po wielu godzinach spędzonych z polskim dubbingiem gry (szczególnie 1, bo w słynną "Trójkę" nie grałem).
Muzyka jest za to pierwszorzędna (choć ballady Jaskra okazują się trochę wzięte trochę z dupy) - nie naśladuje gry, ale jest w jakimś stopniu unikalna, gotycka czy europejska/ wschodnia.
Podsumowując, to nie jest ani trochę wysmakowany serial, a robota rzemieślnika, który popełnia niestety liczne błędy. Mogło to być napisane i nakręcone ze smakiem - nie jest. To mały serial, który najwyraźniej powstawał w nieco zbyt szybkim tempie. Prawdopodobnie przez to scenarzyści nie mogli naprawdę rozwinąć skrzydeł, a teraz tylko odbijają się niemrawo od słabo nakreślonych wątków, które ani trochę nie angażują (kiedy wiemy np. jaki jest powód najazdu Nilfgardu na Cintrę). Worldbuilding, o który sam Sapkowski w książkach niby nie dbał, jako otoczka historii Geralta, okazywał się bardzo ważny, a w serialu niestety - po prostu kuleje. Nawet mimo też, że odcinki trwają zwykle ponad godzinę. Generalnie po tych dwóch odcinkach dochodzę do wniosku, że Wiedźmin to jednak bardzo trudny materiał do adaptacji.
W punkt!
Mi zostały jeszcze 3 odcinki, ale niestety jest tak jak piszesz. Każdy odcinek kosztował 10 milionów dolców = 80 milionów sezon nr 1. O te parę baniek za mało to raz. Dwa, szkoda jednak, że ta cała Kate - czyli główny twórca serialu i koncepcji, zdecydowała się na wielowątkowość w każdym odcinku i wyłożenie wszystkiego na tacy od razu a nie stopniowo (jak to jest w dwóch tomach opowiadań), czyli niczego konkretnie, a wszystkiego po łebkach. Wolałbym jednak, aby trzymali się stricte pierwowzoru (1 sezon =1 tom opowiadań itd), a każdy odcinek poświęcony był opowiadaniu w pełni, i dopiero pod koniec pierwszego sezonu widz dostawałby wstępne powiązanie losów Geralta z Ciri itd itp. Uważam, że to tym bardziej nakręcałoby nowych fanów Wiedźmina przed sezonem nr 2. Co będzie dalej? Itd. Jeśli już mieliby dopisywać jakieś historie, to powinni się skupić na intrygach, opisach poszczególnych królestw i relacjach między nimi. Po co od razu tak mieszać od pierwszego odcinka a przez to wprowadzać zamęt, chaos i zero przywiązania do postaci? Nie wiadomo dlaczego Nilfgaard atakuje. Walkę armii i te wszystkie śmierci zupełnie ogląda się beznamiętnie, bo widz nie zdążył poznać szczegółów, związać się z postaciami itd itp. Gra o Tron (szczególnie 1 sezon) to przy tym mistrzostwo. Szkoda, że Wiedźmin nie prezentuje tego samego poziomu, bo materiały źródłowe Sapkowskiego i Martina są jednakowoż rewelacyjne. Tu wrzucone jest wszystko od razu, po łebkach. Cierpi na tym fabuła a co za tym idzie jakość merytoryczna całego sezonu. To największy minus tego serialu i dlatego nie będzie ponadczasowy a jedynie rzemieślniczo, dobrze wykonany.
No i te czarne elfy (w fantasy występują Mroczne Elfy, Leśne Elfy, ale nawet te pierwsze mają skórę w odcieniach srebra a nie czarną. Nie ma takich elfów nigdzie w fantasy a na pewno nie u Sapkowskiego). Driady też z czarną przywódczynią. W ogóle Brokilon zrypany z wielkimi halogenami walącymi po oczach. Gdzie wątek Ciri, która błąkała się po tym wspaniałym lesie (NIE W ZIMĘ - czemu tam jest zima wszędzie dookoła!) i miała też przygody. Gdzie ta cała osada driad z ich przywódczynią, uzdrowicielki, które leczyły Geralta etc. I ta Triss Merigold...co oni jakąś Hinduskę, brunetkę dobrali, zamiast rudowłosej Szkotki lub Irlandki - znowu poprawność polityczna. Beznadziejna aktorka i kreacja. Reszta może być. Jaskier...hmm trochę jak podśpiewujący chłopiec z Bevery Hills, też średnio na jeża. Powinni czerpać więcej z kreacji postaci z gry Wiedźmin 3 - tam według mnie zostały odwzorowane IDEALNIE. Chętnie zobaczyłbym film animowany o przygodach Geralta produkcji Redsów z tymi postaciami. Tam Yennefer to jest Yennefer, Triss to Triss, Jaskier to Jaskier i cała reszta stworzona idealnie, zarówno wizualnie jak i aktorsko.
I jeszcze jedno:
BRAKUJE NAJWAŻNIEJSZEGO: Każde z opowiadań Sapkowskiego było wydarzeniem, przez duże "W".
Każdą z historii czyta się jednym tchem a na końcu człowiekiem targają ogromne emocje i jest PRZEKAZ, który daje do myślenia i jest czymś wspaniałym.
Twórczość fantasy często "przemyca" różne ważne wartości w wykreowanych historiach i jeśli dzieło potrafi tego dokonać, uważane jest za wspaniałe, posiadające głębie i skłania do refleksji. Przypomina co najważniejsze, uczy.
Później oczywiście jeszcze lepiej wypadało to w głównej sadze.
Redsi znakomicie potrafili to zaadoptować do Wiedźmina 3, którego historie poboczne, questy, zadania i cała reszta z multi-wyborami i różnymi ścieżkami spowodowała, że to najlepsza gra w swojej kategorii w historii tej branży.
Natomiast w serialu, w każdym odcinku tej głębi, tego przekazu, tych dylematów moralnych jest bardzo mało, albo tego nie ma w ogóle. Największym błędem twórców było przekonanie, że da się to przekazać w 20 min w każdym odcinku (odcinek trwa 1 godzinę i zawsze są 3 wątki - 1 wątek to trzymanie się pierwowzoru książki i jakieś opowiadanie - niestety właśnie potraktowane po macoszemu, 2 pozostałe wątki to jakieś dopisane, gorsze - bo nie mogą być lepsze od Sapkowskiego - historie)
Osobiście tego nie rozumiem, bo po co? Skoro twórcy mają 2 zajebiste tomy opowiadań Sapkowskiego, to zamiast maksymalnie wykorzystać te małe arcydzieła i w każdym odcinku przekazać ich kwintesencje, stworzyli CHAOS.
Serial da się oglądać. Solidne 7/7.5 na 10, ale tutaj wymagania były i są większe.
To nie jest jakiś tam serial, przez kogoś wymyślony. To powinna być najwyższa półka i dlatego ludzie oczekują czegoś ponadczasowego.
Niestety, ale tak nie jest i nie ma tego efekty WOW po każdych napisach końcowych i szczęki na podłodze.
Gra o Tron (bez zrypanej końcówki) ciągle na...tronie. :)
P.S
Jestem fanem twórczości Sapkowskiego od kiedy zaczął wydawać swoje książki, które czytałem jak tylko się ukazywały. Jestem wielkim fanem gry i ogólnie graczem.
Dzięki za odp.
wracam po 4 odc (i powtórnym oglądnięciu 2 pierwszych odc.)
Za strzygę to ich jednak szanuję. Wygląda i rusza się świetnie (trochę może dziwić, że zamiast ciąć pazurami rzuca Geraltem jak Schwarzenegger Johnem Connorem w Terminator: Ocalenie, ale niech będzie). Walka z nią jest widowiskowa. Sceny z zaślubinami i Dunym na dworze w Cintrze - też naprawdę fajnie wypadły (ogólnie - Calanthe <3). Ta wielowątkowość wciąż jest jednak problemem, choć dostrzegam też pewne jej zalety - np. drugi odcinek można czytać jako historię o nieludziach, a trzeci jako opowieść o ponownych narodzinach - Addy Junior i Yenefer - a przy okazji, możemy zobaczyć młodego Foltesta z siostrą u boku. Jest więc w tym przeplataniu się wątków jakiś zamysł, choć całość wciąż średnio trzyma się kupy. Szczególnie, że sama tylko historia "Krańca świata" nadawała się idealnie do tego, by wprowadzić temat elfów do serialu. A co do Triss powiem Ci, że nawet spoko, na początku miałem wątpliwości, ale jako "miła czarodziejka" - sprawdza się naprawdę dobrze. ja bym dał 6/10)
Właśnie skończyłem i ciężko było...
Już tak zamieszali z opowiadaniem o Borchu Trzy Kawki w 6 odcinku strasznie, że aż niepotrzebnie.
Nie rozumiem, po co zmieniać coś co w oryginalne było idealne na poplątanie z pomieszaniem.
Dwóch ostatnich odcinków nie zdradzę, żeby nie spoilerować, ale...cholera już 7 nie pamiętam, a oglądałem 2h temu...szok - był totalnie zmyślony i strasznie nijaki, skoro uciekł mi z pamięci tak szybko (a na sklerozę nie choruje), a 8...ostatni...nie no masakra dla mnie. Końcówka jeszcze do przełknięcia, ale dwie ostatnie godziny serialu to w 80%, albo zupełnie nowe, kiepskie historie związane z głównymi bohaterami, albo nieudolne rozwinięcia wydarzeń, o których w opowiadaniach była tylko wzmianka. Przykro mi, ale oglądałem to z zażenowaniem zamiast uczucia, że coś świetnego już się kończy i będę musiał czekać na kontynuację kolejny rok. Niestety serial do obejrzenia i zapomnienia. Serial, który dla fanów prozy Sapkowskiego wyda się bardzo płytki i totalnie pomieszany, a dla osób, które nigdy nie miały styczności z Wiedźminem będzie dziełem zupełnie niezrozumiałym a co za tym idzie nie wzbudzającym żadnych emocji. Cała fabuła wydaje się źle skonstruowana i zrobiona przez nowicjuszy, którzy chyba sami nie wiedzieli, co do końca chcieli osiągnąć.
Niech to będzie puentą popaprania z pomieszaniem jakiego dopuścili się twórcy serialu o Wiedźminie: "Pomyliłeś niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu" - legendarny tekst, który wypowiada Regis (wampir z II tomu Czas Pogardy) do Wiedźmina, a w serialu...Fringila (ta czarna magiczka służąca Nilfgaardowi) wypowiada to zupełnie bez sensu (i zmienione, bo zaczyna "Nie pomylimy nieba...") do Cahira, kiedy ten siedzi ranny i wku...jak mu uciekł doppler, którego wcześniej zatrudnił do znalezienia Ciri - też jakaś zmyślona historia zamiast super opowiadania o Dudu. Bezsens.
Tekst "Pomyliłeś niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu" to przede wszystkim znak rozpoznawczy Vilgefortza, który wypowiada go przynajmniej kilkakrotnie.
Ok, to akurat ma mniejsze znaczenie. Jest jedynie oznaką czegoś niedobrego, czego dopuścili się twórcy.
Nawet analizując pierwszy odcinek - sam jego początek można zauważyć, że scenariusz jest skonstruowany fatalnie.
Prawie od razu toczy się wielka bitwa o Cintrę, bez wprowadzenia do tego świata, bez ukazania kluczowych postaci, ich rozwoju. Za chwilę te postacie biorą udział w dramatycznych scenach i wygłaszają dramatyczne wątki a Ty to oglądasz i nie czujesz nic. Jest poczucie braku połączenia z tymi postaciami. Takie pisanie jest bez sensu. Tak samo tempo jest strasznie nierówne.
W jednej chwili dzieje się mnóstwo rzeczy z wieloma równoległymi historiami z różnymi postaciami, a za moment pojawiają się długie monologi z banalną ekspozycją, często źle działającą przez obsadę drugoplanową. A jeśli chodzi o samą obsadę, istnieją pewne wątpliwości co do jej doboru, moim zdaniem podyktowane poprawnością polityczną, niż obsadzenie prawdziwych aktorów, odpowiednio dobranych, żeby w pełni mogli oddać sens granych przez siebie postaci.
Największym mankamentem tego serialu, jest brak zbudowania wiarygodnego świata, który by wciągnął widza do reszty, a który dla serialów typu sci-fi/fantasy jest absolutnie potrzebny. Przykładowo w Grze o Tron, twórcy rozpoczęli pomału od Winterfell i z tego miejsca budowali narrację i rozszerzali historię, świetnie łączyli widza z każdą postacią, których późniejsze losy brane były do serca. Wiedźmin tego nie robi i oczekuje od odbiorcy, że od razu wszystko zrozumie i zaakceptuje. Tak to nie działa i serial ogląda się beznamiętnie. Tak nie tworzy się dobrych historii. To tak jak Vilgefortza mówi do Yennefer w serialu, że jest świetną czarodziejką...a ja sobie myślę, gdzie to było pokazane wcześniej? Ta jej świetność? To wszystko wydaje się sztuczne a wcale tak nie musiało być. Wystarczyło zaufać i przenieść na ekran opowiadania a nie zarzucić widza wszystkim na raz. Po każdym odcinku powinna być szczęka na podłodze - za historię, za przekaz, za dramat ludzki, za przepiękne puenty jakie pozostawiało po sobie każde z opowiadań - unikalne, świetnie napisane i poruszające ważne kwestie moralne itd itp. I gdzieś tam główna historia powoli tląca się w tle. Tutaj jest odwrotnie. Ktoś myślał, że jak przyjdzie jakiś Elf i pogada z Geraltem 3 minuty to będzie już przekaz i wszyscy wstaną i będą bić brawa. Tak to nie działa.
Ehh, pod wszystkim co napisałeś się podpisuję i właściwie wszystko zostało tu już powiedziane na temat tego gniota.
Ja bym dodał błahostkę, na tle grubych zarzutów, które już podałeś, mianowicie plenery. Czemu cały czas jest ciemno, pada śnieg lub deszcz? Czy w świecie Wiedźmina nie świeci słońce i nie ma innych pór roku niż jesień i zima?
Mógłbym się produkować, ale po co. Już wiadomo, że serial będzie kiepski, pewnie do końca, m. in. dlatego, że rzesze bezkrytycznych, pozbawionych gustu fanów gier i tak zapewnią producentom poczucie dobrze wykonanej roboty.
Na koniec, dwóch rzeczy nie jestem pewien: czy serial w ogóle powstanie w zakładanej długości, czyli 7 sezonów (prędzej czy później będzie on już tak ciężkostrawny, że nawet obecni wyznawcy będą go mieli dosyć i przewiduję, że ocena spadnie w okolice 7) oraz czy w ogóle chcę, żeby on powstał, bo moje rozczarowanie i wkurzenie będzie z każdym obejrzanym odcinkiem tylko rosnąć.
Scenarzyści po prostu strasznie dali ciała. Strasznie. Kiedy serial zaczyna trzymać się stricte opowiadań od razu jego poziom rośnie, kiedy tylko zaczynają się "pomysły", przeinaczenia i dopisane historie scenarzystów, to poziom drastycznie spada. (to samo tyczy się plenerow - ZIMA?! Skąd tam ZIMA przy Brokilonie!)
Przykład idiotyzmu fabularnych - pierwszy z brzegu: bitwa Cintry z Nilfardem (btw zrobiona bardzo mizernie -bez taktyki bez pomysłu, jakiś absurd miltarno-taktyczny) i w tej absurdalnej potyczce oczywiście w samym środku bitwy walczy królowa i król :)))))), którzy mordując rozmawiają ze sobą i Calanthe, pyta się Eista, gdzie ta flota? Hahaha, a Eist, że nie dopłyną, że sztorm, hahaha. Jakby to Sapkowski wymyślił, to bym zamknął książkę i skończył lekturę. Totalny bezsens obnażający amatorów, którzy pisali scenariusz do tego serialu.
Tam w ogóle była jakaś bitwa? Żartuję. Nawet nie jestem wielkim fanem bitew, i jak już trzeba było zaczynać od początku z Cintrą to zamiast scen batalistycznych wolałbym jakieś wyjaśnienie sytuacji mimochodem, bez dosłowności. Pytanie, po co w ogóle trzeba było tak to robić? W twórczości Sapkowskiego, mimo fragmentaryczności opowiadań, historia główna rozwija się przed czytającym stopniowo i w odpowiednim tempie, nie powodując zagubienia, a wzbudzając coraz większą ciekawość. Sama fabuła opowiadań tworzy niepowtarzalny klimat tej postaci i całego świata Wiedźmina. Nie można było tego zrobić w ten sam sposób?
Co do scenariusza i wszystkich niedostatków profesjonalizmu w filmie, to największy szok dla mnie, jak przeczytałem, że budżet 1 sezonu Wiedźmina jest wyższy niż budżet dla każdego z pierwszych kilku sezonów GOT. Wiedźmin wygląda jakby był robiony za 20% tej kwoty.
Jak tam zatrudnili z 300 osób i sam Henry brał za każdy odcinek z 400 tyś dolców, to potem tak jest, że z 10 milionów dolców na odcinek brakuje na dobrych scenarzystów i reżyserów. Nie, hehe, żartuje, myślę, że to nie chodzi o pieniądze. Można dać komuś mnóstwo kasy, ale jak ktoś jest słaby w tym co robi, to nic to nie zmieni. A tu wzięli amatorów do zrobienia arcydzieła. W tym zdaniu już jest zaprzeczenie, więc to nie mogło się dobrze skończyć.
W ogóle w pierwszym odcinku ginie Calanthe, beznamiętnie bez większego zaznajomienia się z nią. Później na uczcie jest pokazana prawie jak prostaczka zgrywa mezniejszą i bardziej chamską kobiete od reszty mężczyzn na sali. Co to ma być, później dowiadujemy się że przez nią wybito elfickie rodziny kolejne wymysły przez które ten serial mnie zdenerwował i zawiódł.
Bo to LGBT robiło i na siłę kobiety w tym serialu promują (w sposób nieudolny) zamiast skupić się na Geralcie. Tak to jest jak nawiedzona baba swoje ideologie wrzuca do dzieła Sapkowskiego, które jest o Wiedźminie a nie o tym jak to kobiety są lepsze i zaradniejsze od mężczyzn. Cały ten sezon jest o kobietach, a nie głównym bohaterze i to jest smutne.
Również uważam że powyższa ocena jest w punkt, straszny chaos stworzyli wiele wątków popsuli a te przeplatane wątki Ciri były po prostu nudne. Niekiedy czułem się jakbym oglądał wysoko budżetową parodie. Co do Redsów gdyby zrobili animowany film o wiedźminie mógłby stać się hitem. Co do Triss w serialu jej w ogóle nie przypomina, ale w grze również czerwone włosy jej nie pasują.
Triss to powinna być taka Yennefer (oczywiście taka jak ta piękność z gry), tylko z włosami kasztanowymi (taki był jej opis w powieści). Obydwie powinny rzucać urodą na kolana (nie wiem np Jessica Alba jako Yennefer a rolę Triss Merigold jakaś inna piękna aktorka). Mogliby podciągnąć ten wątek, że obydwie kochały się w Geralcie, a ten miał pewien z tym problem i dylemat. Obydwie powinny rzucać na kolana urodą, zachowaniem, wyrafinowaniem, kobiecością, tak żeby widz razem z głównym protagonistą miał ciężki wybór i go rozumiał. Generalnie tak jak pisałem ten serial ma totalnie źle rozłożone proporcje. Na siłę promuje kobiety a miał być o Wiedźminie a nie o bandzie czarodziejek. Miał przekazać wartość i mądrość opowiadań itd itp. To jest prawdziwa moc Sapkowskiego.
Całkowicie zgadzam się ze wszystkim co napisałeś, spodziewałem się, że to spartolą i niestety tak się stało. W serialu jest tyle baboli i jest tak spłycony, że szkoda gadać. Do tego pełno Netflixowej poprawności politycznej: czarne elfy, czarne driady, krasnoludy grane przez aktorów dotkniętych karłowatością, feministyczne wstawki wygłaszane przez Yennefer. Dialogi są często słabe i niejednokrotnie wywołują zażenowanie. Geralt grany przez Cavilla jest poprawny, tylko i aż tyle, a jego obecność pewnie pochłonęła znaczną część budżetu. Cały serial przypomina raczej niskobudżetowe produkcje typu Przygody Merlina, niż wysokobudżetowy serial godny porównania z Grą o Tron w czasach świetności.
Jestem już po pierwszym i w prawie po drugim seansie. I tak, na pierwszy rzut oka - serial wydaje się spłycony. Muszę jednak uderzyć się w pierś, bo od 3 odcinka (ze strzygą) zaczął mi się naprawdę podobać.
Co prawda, w każdym epizodzie pojawia się coś budzącego zażenowanie jak na przykład: straszna sklejka montażowa z przepowiednią Ciri, Yenn uśmiechnięta po wtrąceniu do odnawialnego źródełka energii swoich koleżanek, Borch zabawnie spadający z urwiska w chmurkę. Jednak jest też coraz więcej rzeczy naprawdę fajnych - jak fanatyczny Cahir, walka ze strzygą, Yarpen Zigrin, doppler gadający w liczbie mnogiej (są też związane z nim głupie rzeczy, jak bezsensowna zasadzka na Cahira). Żal trochę, że Sir Eyckowi nie dano się zmierzyć ze smokiem w "honorowej" walce, ale jego ironiczny koniec w trakcie przykucki w krzakach - też wywołał uśmiech na twarzy (i nie był to uśmiech z zażenowania).
Generalnie, zacząłem się jakoś wczuwać w te postacie. Szczególnie w 2 ostatnich odcinkach, w których twórcy mogli "uwolnić" się od materiału źródłowego, który najwaraźniej, był dla nich bardziej instrumentem do wprowadzenia widza w świat przedstawiony, niż szansą na opowiedzenie oryginalnych historii, wartościowych samych w sobie. Na przykład w 1. odcinku nie czuć dylematu przed jakim staje Geralt - pozwolić zabić oprawcę, czy zabić jego ofiarę, która nie chce wyrzec się zemsty? Wyjątkiem są opowiadania o jeżu (kluczowe dla dalszej fabuły), dżinie i połowicznie - o smoku. Naprawdę wiernie adaptują opowiadania i ich sens (szkoda że gorzej jest z "Krańcem świata" i "Mniejszym złem"). Najwyraźniej scenarzyści powzięli sobie też za punkt honoru, żeby odhaczyć najważniejsze z książkowych historii, oraz by w odcinkach padały odpowiadające im tytuły opowiadań.
Po drugim seansie, widzę jednak wyraźnie, że serial trzyma się kupy. Każdy wątek jest podbudowany, choć nie zawsze jest to od razu dostrzegalne (chyba tylko łażenie po Brokilonie okazało się bezgranicznie głupie i nudne). I to intro finałowe, 6 znaków składających się spójnie na medalion wiedźmiński, nie jest tylko pobożnym życzeniem twórców. Może nie jest to poziom pierwszego sezonu Westworld, gdzie dwie linie czasowe okazały się łączyć w głównym fabularnym twiście, ale jest nieźle. To jak wszystko się splata i wyjaśnia jest satysfakcjonujące (np. to, kogo Calanthe trzymała w strażnicy). Z kolei fanatyczni Nilfgardczycy, bezgranicznie lojalni wobec Cesarza i przepowiedni, są super, szczególnie Cahir. Choć dziwić mogą jego radykalne metody. Ale powiedzmy, że bardzo wierzy w Emhyra. Logiki wciąż trochę tu brak (Geralt wspominał chyba, że widział w górach zbliżające się wojska Nilfgardu. Czy nie powinno to zaalarmować Lwicy z Cintry?).
Wątkiem narady loży czarodziejów i Bitwą o Sodden jestem po prostu zachwycony. Jak wspaniale ta bitwa wyglądała, jak wiele ciekawych pomysłów się w niej pojawiło (trujące purchawki, strzelanie przez portal, kule ognia). Moment w którym Yenn zjarała całe czarne towarzystwo - przyprawił mnie o ciary. No naprawdę czekałem na coś takiego. Pojedynek Cahira z Vilgefortzem też wyglądał zjawiskowo. Ogólnie cały finałowy odcinek szalenie mi się podobał. To było coś, o czym nie do końca mogliśmy przeczytać w książkach. Co do wątku Geralta - też wyszło to znakomicie. Ghule fajnie zaprojektowane, historia wierna książce - włącznie z całkiem wzruszającym pojawieniem się Visenny w śnie Geralta. Pierwsze spotkanie z Ciri - również wypadło bardzo przekonująco.
A technicznie - im dalej tym lepiej. Niektóre walki, w smoczej jaskini, na dworze w Cintrze, w finale - wyglądają fenomenalnie i już tak nie rażą CGI. Podobnie scenerie - są mniej klaustrofobiczne, pojawia się więcej statystów, detali, jakby ktoś nagle sypnął forsą. Co do czarnoskórych aktorów - Fringilla, Vilgefortz i Istredd - wypadają świetnie. Reszta to niestety tylko tzw. tokeny. Czuć, że te rzeczy wynikały po części z wskazówek politycznych, a po części być może z chęci przyciągnięcia czarnoskórej widowni. A odnośnie feminizmów - tu nie mam akurat nic przeciwko. Kiedy Yennefer mówi do martwego niemowlaka o trudnym losie kobiet, to ma to jak najbardziej sens. W końcu królowa i jej córka zginęły, bo dziecko nie było męskim potomkiem króla Aedrin. Współczuję przy tym aktorce grającej Yenn. Jest przepiękna, ale nie musieli kazać jej się rozbierać w prawie każdym odcinku.
Ostatecznie dostrzegam w tym serialu zrozumienie materiału źródłowego, ale bardziej sagi niż opowiadań. W gruncie rzeczy, to jest konserwatywna opowieść o poszukiwaniu stałych wartości, rodziny i obronie porządku i tradycji przed nadciągającym z południa nieograniczonym chaosem. To też historia o podejmowaniu decyzji, o tym co się powinno, a co nie i kto pisze związane z tą powinnością reguły - ludzie? Fatum? Kto należy do normalsów, a kto jest odmieńcem? Wiąże się to z poczuciem pustki w długowiecznym życiu czarodziejów i wiedźminów, o potrzebie pozostawienia po sobie czegoś lub kogoś. Problemem serialu przez cały czas pozostaje jednak słabe akcentowanie tych wątków, czy raczej zwracanie uwagi widza na to co serial chce powiedzieć. A czasami, naprawdę, są tu świetne detale, ale widz ich nie zauważy (jak Geralt patrzący z wyrzutem na karczmarza, który najwyraźniej poczęstował go marnym piwem - na początku 4go odcinka, czy np. Vilgefortz czekający w kadrze na rozmowę z Yenn w odcinku nr 7). Scenarzyści zwracają natomiast naszą uwagę na rzeczy, które wydają się oczywiste (np. wracają z retrospekcjami to Renfri i jej wskazówki, że na Geralta czeka dziewczynka z lasu). Mogło być lepiej, piękniej (np. smok i brak smoczątka mnie rozczarowały), ale przy tym budżecie jaki mieli (pewnie dlatego musieli skondensować akcję do 8 odcinków) - wyszło to w sumie nieźle, powiedziałbym że nawet na 7/10, jeśli miałbym ostatecznie pokusić się o ocenę.
Odniosę się tylko do Bitwy o Sodden, bo szczerze mówiąc jestem strasznie zaskoczony, że ktoś może być nią zachwycony:) Nawet z spośród osób, które raczej pozytywnie oceniają ten serial, głosy chwalące finałową bitwę są rzadkością.
Według mnie to jest podręcznikowo schrzanione, nic tam nie wygląda tak jak powinno. Już samo wprowadzenie do bitwy leży, przez cały sezon nie mówi się nic o Sodden. Dopiero w przedostatnim odcinku coś się dzieje, i skąd ma się brać jakieś wielkie napięcie przed tą bitwą? I co mamy czarodziejów w jakimiś opustoszałym zamku, i kilkunastu chłopków wałęsających dookoła. I to ma być ta najbardziej krwawa, epicka, bitwa z tysiącami wojaków, na której wspomnienie ludzie mają dreszcze? Po stronie przeciwnej nie wiele lepiej, Cahir nadmiernie wyeksponowany, no i bezsensownie przesadzona Fringilla- gdzie jedna czarodziejka w pojedynkę mogła przeciwstawić się grupie kilkunastu czarodziejów, a dookoła drużyna maksymalnie kilkudziesięciu 'kitowców', a w wielu ujęciach to dosłownie kilku-kilkunastu. Do tego te ich obśmiane wielokrotnie zbroje, prezentują się tu koszmarnie, bo o ile przy szturmie na Cintrę jest dużo mroku, to tu rzucają się mocno w oczy. O ile mnie pamięć nie myli ostrzeliwują zamek z jednej (!) katapulty, nie mają żadnych drabin i maszyn oblężniczych.
Jak już rozkręca się akcja to mamy chaos totalny, czarodzieje pojawiają w losowych miejscach. Grupki kitowców biegają bez ładu i składu po lesie. Nie mamy żadnego oglądu sytuacji na pole bitwy. Jest moment, że wywalonej bramy nikt nie szturmuje. Ogólnie jest wrażenie, że poza atakami magicznymi, tego zamku prawie nikt z Nilfgardczyków nie atakuje, są w okolicach, lasach, ale przy samym zamku jest ich jak na lekarstwo. W sumie komu to szkodzi, jak w samym zamku też pustki xd Czarodzieje porozrzucanie prawie pojedynczo po całym terenie. Całość pocięta, i skacząca z miejsce w miejsce. Efekty czarów jak w jakiejś bajędze dla dzieci, petardy, grzybki, robaczki. No i finał, gdzie zrobiono z Yennefer totalnie przesadzoną czarodziejkę, która w pojedynkę niszczy nacierającą armię (czyli nie zapominajmy 30-40 kitowców ;)) Wypacza to sens tej bitwy, bo tam chodziło o poświęcenie i zjednoczenie tych kilkunastu czarodziejów, a nie wyeksponowanie Yen jako jakiejś półbogini.
Ufff...to tak na szybko. Z najstraszniejszej, bodajże największej, najbardziej traumatycznej bitwy w tym uniwersum zrobić takie coś. Jak nie mieli pomysłu i pieniędzy to mogli zostawić sobie tą bitwę na później. Albo dać jakieś paro-sekundowe wspominki np. Triss z efektami CGI z tysiącami wojsk dalekiego planu, a w kolejnych sezonach to rozwinąć.
Nie wiem czemu bohaterowie serialu mieliby mówić coś o wzgórzu Sodden na długo przed bitwą, w momencie kiedy akcja przez 7/8 odcinków skupia się na innych wątkach niż wojna z Nilfgardem. Wydaje mi się, że przedstawienie strategicznej wagi tego miejsca dopiero w finale, nie odebrało nic jasności przekazu. A napięcie związane z tą bitwą czułem dzięki temu, że już wcześniej mieliśmy okazję zobaczyć rzeź Cintry, a więc możliwe skutki dalszego parcia Nilfgardu na północ. Była tu jakaś stawka, podkreślona już w trakcie rady czarodziejów (obrona tradycji i porządku na północy przez chaosem nadciągającym z południa). Wydaje mi się, że Cahir powinien być tak wyeksponowany, jako mimo wszystko ważna postać - więc fajnie, że widać wyraźnie jego oddanie sprawie. A Fringilla? Nie wiem czy była znowu tak przekokszona, biorąc pod uwagę, że poświęciła 3 swoich pomagierów, by dokonać tego początkowego, niezbyt udanego ataku na Sodden, z czego ofiara tylko ostatniego z magów naprawdę się przydała do dywersji (trochę dziwne, że żaden z Fireballi, dzięki Yenn, nie wywołał żadnych strat wśród obrońców). A poza tym Fringilla korzystała z nekromancji, magii bez ograniczeń.
A bitwa? Można było rzeczywiście z niej zrezygnować (tak jak robiono to w GoT w pierwszych sezonach). Ale tu moim zdaniem, przy ograniczonym budżecie, to był bardzo dobry punkt kulminacyjny wiążący się z pozostałymi wydarzeniami. Po prostu porwało mnie to na poziomie emocjonalnym, bo na poziomie logiki - cóż - przyznam rację - dzieje się tu sporo nie do końca zrozumiałych rzeczy. Ogólnie jednak miałem poczucie, że odbywa się szturm, a każdy z tych parudziesięciu obrońców jakoś wykorzystuje swój potencjał. Jedyne co naprawdę mnie raziło to "standardowa gadka o byciu gotowym na śmierć w wieczór przed bitwą. No i warto zaznaczyć, że w tej wersji wydarzeń, wojska królestw północy dołączyły do 22 czarodziejów po dniu walk. Więc ma to sens, że zamku i wzgórza bronił tak mały garnizon złożony dodatkowo z jakiegoś chłopstwa. Z taktyką Nilfgardu i tak było lepiej niż w, muszę przyznać, głupim pod tym względem starciu z "armią" Cintry. W przypadku Sodden atakujący najwyraźniej wysłali do szturmu tylko kilka oddziałów. I ma to nawet sens, by nie narażać całej armii na klęskę totalną w pojedynku z niebezpiecznymi czarodziejami.
Zbroje Nilfgardu - nie są najgorsze, ale bronić ich nie będę ;), bo to kwestia gustu. A dlaczego tak mało Nilfgardczyków pod murami? Chyba właśnie dlatego, że na froncie powstrzymywali ich czarodzieje, tworząc te magiczne bariery (jak te którymi w finałowych scenach, nie dopuszczali wojska do zamku - tuż przed miotaczem płomieni). Efekty czarów - no nie są najwyższej próby, ale podoba mi się na przykład, że Triss korzystała z takiej a nie innej magii (grzybki, pnącza) - pasuje to do jej delikatnego charakteru. A te petardy to było coś jak biały fosfor, więc dosyć masakryczna i nieśmieszna broń (choć może dziwić czemu nie wyrządziła takich samych szkód wewnątrz obozu obrońców). Podobało mi się też przeskakiwanie z miejsca na miejsce, bo miałem przez to poczucie jako takiej skali wydarzeń, a jednocześnie był to jakiś pomysł na ich ukazanie (w momencie kiedy wzgórza broniło parudziesięciu magów i chłopów).
Co do Yennefer, to bitwa była zwieńczeniem jej wątku związanego z poszukiwaniem magicznej potęgi. Tissaia uczyła ją kontroli chaosu, aż wreszcie Yenn mogła "wyzwolić swój potencjał". Baaardzo mi się to podobało, po prostu jako scena, ale też element rozwoju postaci (choć znów - nie było to idealnie podbudowane). Nie umniejsza to poświęceniu innych czarodziejów, którzy przez cały ten czas, bronili dostępu do wzgórza (Yenn jest własciwie jedną z trójki głównych bohaterek - w serialu trzeba było ją wyeksponować, podobnie jak Cahira). Jedyne czego mi brakowało w bitwie to oślepienia Yenn (ale możliwe, że to się wydarzyło w tych ostatnich scenach, a jeszcze o tym nie wiemy).
Nie wiem też szczerze mówiąc co pozwala nam stwierdzić, że to była najstraszniejsza bitwa w całym uniwersum. Jasne, na pewno sporo o niej mówiono, z opisów chłopstwa i samej Triss wynika, że żar lał się z nieba i było to generalnie traumatyczne przeżycie. Ale jak ta bitwa wyglądała naprawdę... To już, jak powiedział Vilgefortz, kwestia szerszej perspektywy, którą należy zostawić historykom ;). BTW scena z ogniem rozchodzącym się po lesie, miała coś z tego opisu.
Tu zaznaczę też bardzo ważną kwestię, która może mocno wpływać na moją ocenę. Książki czytałem 10 lat temu, i choć mimo tego upływu czasu wiele wątków pamiętam zaskakująco dobrze, to szczegóły już mi umykają. Dlatego przywiązuję większą wagę do klimatu i emocji niż detali związanych z takim a nie innym ukazaniem wydarzeń (choć przyznam, że czasami to od detali zależą właśnie klimat i emocje - jak w odcinkach 1 i 2).
Tak pokrótce, bo widzę że mamy kompletnie odmienne odczucia i trudno tu będzie o porozumienie. A w swoich opiniach o tej akurat bitwie, nie jestem odosobniony bo wiele osób ją krytykuje.
Jak ta bitwa z maksymalnie kilkudziesięcioma Nifgardczykami ma się do książek, gdzie mowa o 100 tysięcznej armii? Gdzie te tysiące poległych, tak że nie można było posegregować ciał?
Powtórzę, jak nie mieli budżetu, to mogli nie pokazywać tej bitwy i nikt by raczej nie miał wielkich zarzutów. A tak, sklecili jakieś byle co na szybko.
A sprawdziłem na wiki wiedźmińskiej i o 100 tys. mowa po stronie królestw Północy. A te wojska dotarły na miejsce pod koniec odcinka. Możliwe więc, że realna bitwa ma się dopiero wydarzyć (a w serialu ukazano tylko jej fragment z udziałem czarodziejów ;)
– Jak powszechnie wiadomo – ciągnął, nawet nie spoglądając w stronę komesa i czarodzieja – grubo ponad sto tysięcy wojownika stanęło w polu w drugiej bitwie o Sodden, z czego co najmniej trzydzieści tysięcy zostało zabitych lub okaleczonych. Podziękowanie należy się panu Jaskrowi, że jedną ze swych ballad uwiecznił ten słynny, ale i straszny bój.
– Nic nie usprawiedliwia rzezi i hekatomby, jakimi były obie bitwy o Sodden, ta przegrana I ta wygrana. Obie kosztowały was, ludzi, tysiące istnień. Straciliście niewyobrażalny potencjał...
– (...) To była cena, którą trzeba było zapłacić po to, by inni mogli żyć godnie i w pokoju, zamiast dać się Nilfgaardowi zakuć w kajdany, oślepić, zagnać pod bat do siarczanych min i solnych żup. Ci, którzy polegli śmiercią bohaterów, a którzy dzięki Jaskrowi żyć będą wiecznie w naszej pamięci, nauczyli nas, jak bronić własnego domu.
– Nie, Geralt. Nie przestanę. Przecież chcesz wiedzieć, co się stało tam, na Wzgórzu. Posłuchaj więc – był huk i płomień, były świetliste groty i rozrywające się kule ognia, był wrzask i łoskot, a ja nagle znalazłam się na ziemi, na jakiejś kupie zwęglonych, dymiących szmat, i nagle zrozumiałam, że ta kupa szmat to jest Yoël, a to obok, to coś okropnego, ten kadłub bez rąk i nóg, który tak makabrycznie krzyczy, to jest Koral. I myślałam, że krew, w której leżę, jest krwią Koral. Ale to była moja własna. I wtedy zobaczyłam, co mi zrobiono, i zaczęłam wyć, wyć jak bity pies, jak krzywdzone dziecko... Zostaw mnie! Nie obawiaj się, nie rozpłaczę się. Nie jestem już dziewczynką z wieżyczki w Mariborze. Psiakrew, ja jestem Triss Merigold, Czternasta poległa spod Sodden. Pod obeliskiem na Wzgórzu jest czternaście grobów, ale tylko trzynaście ciał. Zdumiewa cię, że mogło dojść do takiej pomyłki? Nie domyślasz się? Większość zwłok była w trudnych do rozpoznania kawałkach, nikt nie segregował. Żywych też trudno było doliczyć. Z tych, którzy dobrze mnie znali, przy życiu została tylko Yennefer, a Yennefer była niewidoma. Inni znali mnie przelotnie, zawsze rozpoznawali po moich pięknych włosach. A ja ich, cholera jasna, już nie miałam!
W ogóle te czary tam wyglądają nieprzekonywująco raz skręcenie ręki zabija kilku żołnierzy a raz trzeba się bronić mieczem uciekać itd, a Vilgefortz to porażka gdzie ten potężny czarodziej, skoro skrzywieniem ręki można kogoś zabić to czemu on sobie wyczarowywuje miecz, bezsens 2 ostatnie odcinki to dno dna tego serialu.
W dalszych sezonach np jak Triss opowiadając wiedzminom w Kear Moren łapie się za włosy i mamy jej wspomnienia jak się pali, jak Koral leży w kawałkach, jak ogień pada z nieba, jak latają błyskawice, jak trup ściele się gęsto, jak tysiące żołnierzy umiera w polu, bo to bitwa pod wzgórzem, a nie jakiś zamek.
Właśnie ten opis porusza emocje a tu ją przypalili pochodnią nie babrała się w krwii nie widziała zmasakrowanych ciał koleżanek.