Prawie całe odcinki przewijałam, bo a to ktoś słucha muzyki (mnie nie ujęła najwyraźniej), a to wywija kończynami w jej rytm, a to stoi w oknie patrząc na fale – ja rozumiem, że takie sceny mają czemuś służyć, wprowadzać klimat oraz że niektórzy lubią patrzeć na ładne ujęcia, ale do cholery, jedna scena na odcinek to i tak by było za dużo, a tutaj cała akcja trwa może 10 minut, reszta to fale oceanu. Widocznie nastrój serialu mnie nie porwał, bo w swoich ulubionych filmach kocham długie ujęcia. Ale one muszą coś znaczyć i nie mogą się powtarzać.
W żadnym filmie natomiast nie interesują mnie koszmary ani halucynacje bohatera. Nawet jeśli są świetnie przedstawione wizualnie. Najbardziej irytuje mnie w nich wrażenie, że twórcy uważają odbiorców za idiotów – nie dość, że powyższy serial jest bardzo łatwy w odbiorze, że jedna sytuacja jest omawiana przez wiele postaci, to jeszcze muszą się upewnić, że zrozumieliśmy powagę problemu poprzez powtarzające się sny i zwidy.
Sielankowych scen rodzinnych też było za dużo – zrozumiałabym po jednej, co chcą przedstawić.
Pomimo tylu nudnych dłużyzn fabuła jest wciągająca i z pewnością obejrzę trzeci sezon.