Hej...
Tutaj zamierzam publikować własną wersję tego, co mogło się dziać po zakończeniu serialu, czyli po ucieczce Muldera i Scully. Jestem ciekawa waszych opinii...
Rudowłosa kobieta wpatrywała się w niebo z okna sypialni z mieszkania na drugim piętrze kamienicy. Robiła to każdej nocy od roku. Długich dwunastu miesięcy spędzonych w Berlinie. Z dala od Waszyngtonu, FBI, kosmitów i Syndykatu. Spojrzała w gwiazdy. Były piękne. Jak to gwiazdy. Lśniły migoczącym blaskiem. Zawieszone gdzieś tam, w nieprzebranej przestrzeni kosmosu. Kobieta westchnęła cicho. Jej mały William ma już ponad półtora roku. Zapewne już mówi i stawia, jeszcze nieporadne, kroki. Słodkim uśmiechem wita co rano adopcyjnych rodziców, nazywa ich ˙mamą˙ i tatą˙. Ciekawe czy ma rodzeństwo? Psa, kotka. Czy jest szczęśliwy, zdrowy? Jej malutki William, którego zmuszona była oddać, by chronić jego dopiero co rozpoczęte, a już zagrożone życie...
- Dana? - wysoki brunet położył dłoń na jej ramieniu. Ta drgnęła nieznacznie.
- Fox? Czemu nie śpisz? - spytała odwracając się twarzą do niego i wpatrując się w jego oczy. Mężczyzna westchnął.
- Chciałem cię spytać o to samo – pogładził ją po policzku- Dana wykańczasz się.
- Fox, nie zaprzeczaj, ciebie też to dręczy – Scully zaplotła jego dłoń ze swoją. Mulder usiadł na stojącym obok krześle i posadził kobietę na swoich kolanach. Wtulił twarz w jej włosy wdychając owocowy zapach odżywki. Jasne, że to nie dawało mu spokoju. Tragiczna prawda o przyszłości ludzkości. Data już została ustalona. 22 grudzień 2012 roku. Świat będzie przygotowywał się do obchodów Bożego Narodzenia, kiedy rozpocznie się Apokalipsa XXI wieku. Kosmici rozpoczną bezwzględną kolonizację Ziemi, zabijając ludzi bądź zmieniając ich w Super Żołnierzy, maszyny do zabijania. I on i Scully będą na to patrzeć nie mogąc nic zrobić. Będą bezsilnie patrzeć jak ludzkość ginie, a planetę przejmują Obcy. Tam w Waszyngtonie, jako agenci specjalni Mulder i Scully mogli chociaż próbować cokolwiek robić. Tutaj, w Berlinie, byli po prostu Aylin i Martin Shaw. To Skinner załatwił im nowe tożsamości, nowe życiorysy. Dana Scully i Fox Mulder zginęli w dzień ucieczki Muldera z więzienia. Zapewne taka wiadomość obiegła całe FBI, jej rodzinę i ich znajomych. W Stanach byli już martwi od roku. Teraz starali się wieść normalne życie w Europie. Stateczne małżeństwo z pięcioletnim stażem. W rzeczywistości znali się dłużej, ale dopiero jako Aylin i Martin nauczyli kochać się nieplatonicznie, jak mąż i żona... Wszystko rozpoczęli na nowo. Fox jako Martin podjął pracę jako terapeuta w ośrodku dla uzależnionych. Udawanie rodowitego Brytyjczyka przyszło mu z łatwością, w końcu podczas studiów w Oxfordzie pochwycił brytyjski akcent. Na szczęście w metryce Aylin widniało, że jest Amerykanką z dziada i pradziada, więc Scully nie musiała udawać. Praca w szpitalu dziecięcym dawała jej satysfakcję. Mimo to oboje nie byli szczęśliwi. Mieli co prawda siebie, ale to, co wiedzieli stanowiło dla nich obciążenie chwilami ponad ich siły. Do tego tęsknota za dzieckiem, rodziną... Szczególnie w przypadku Scully, bo Mulder rodziny nie posiadał, a Williama praktycznie nie zdążył poznać poza krótkim okresem tuż po jego narodzinach. Mulder w skrycie zazdrościł Scully tego, że miała Williama przy sobie chociaż kilka miesięcy. On nie miał tej szansy. Nie miał nikogo poza nią. I tylko ona się dla niego liczyła. Nie Syndykat, nie Kolonizacja, nie Archiwum. Tylko ta drobna kobieta, która znosiła jego fanaberie bez mała dziesięć lat. Była przy nim, tolerowała głupie pomysły, wyciągała z opresji. Jego Scully...
- Dano, chodź spać- zaczął gładząc jej włosy – Rano musisz wstać do pracy.
Pod wpływem głosu Scully ocknęła się z letargu. Uśmiechnęła się lekko i kiwnęła twierdząco głową. Po tylu latach rozumieli się bez słów...
W mieszkaniu Waltera Skinnera panowała cisza przerywana tylko przez miarowy oddech śpiącego mężczyzny. Praca stróża w supermarkecie nie była szczytem jego marzeń, ale cóż innego mógł znaleźć jako zwolniony dyscyplinarnie Asystent Dyrektora FBI. Pracę stracił tuż po ucieczce Muldera i Scully z Waszyngtonu. Podejrzewano go, skądinąd słusznie o ułatwienie im tej ucieczki. Niczego nie udowodniono, ale Walter posadę stracił. Wbrew pozorom nie brakowało mi FBI. Żył spokojnie, sam dla siebie, nie obserwowany i nie oceniany przez nikogo. Chętnie umawiał się na piwo z Doggett˙em i Reyes, którzy z racji kryształowej opinii pracowali dalej w FBI, ale osobno. Doggett trafił do wydziału zabójstw, a Reyes do antykorupcyjnego. Archiwum X oficjalnie przestało istnieć. Wszystkie akta skonfiskowano, a biuro zamknięto na kilka zamków i spuszczono zasłonę milczenia. Nikt już nie wspominał ani o Mulderze i Scully, ani o ich pracy. Zginęli jako przestępcy, on jako morderca, ona jako sojusznik zabójcy. Wszystko toczyło się własnym rytmem, bez udziału sił nadprzyrodzonych...
Ciszę w mieszkaniu Skinnera przerwał dźwięk telefonu. Mężczyzna zerwał się gwałtownie do pozycji siedzącej i sięgnął do stolika po komórkę.
- Halo? - spytał zaspanym głosem wolną ręką pocierając łysinę.
- Walter mamy problem – głos Monici był dziwnie rozdrgany, tak jakby nie należał do porywczej, walecznej Reyes.
- Co się stało? Coś z Doggett˙em?
- Nie. Jakąś godzinę temu John otrzymał doniesienie o brutalnym mordzie na młodym małżeństwie... Z Idaho...
Idaho. Wystarczyło jedno słowo by Skinner domyślił się o co chodzi.
- Czy to oni?
- Najpewniej tak. Ich syn, William zaginął – dokończyła Reyes – Czekamy na ciebie w mieszkaniu Doggetta.
- Zaraz będę- Walter zakończył połączenie i rozejrzał się po sypialni w poszukiwaniu czegoś do ubrania. Zaledwie kwadrans później gnał na złamanie karku ulicami Waszyngtonu.
- John, myślisz, że to oni porwali Williama?- Reyes wyłamała palce dłoni wpatrując się w John˙a. Postawny mężczyzna, były marines pokręcił głową.
- Reyes, nie mam pojęcia. Ale wiedząc to co wiem myślę, że to oni. W końcu William był im potrzebny, jako cudowne dziecko.
- John, przecież William jest bezużyteczny w kolonizacji. Wszelkie właściwości zostały mu odebrane.. – Monica zamyśliła się. Po chwili przeklęła na głos:
- Kurwa mać. Im nie chodzi o Williama, John, im chodzi o Muldera i Scully.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Tylko oni mogli dać życie cudownemu dziecku odpornemu na wirus czarnej ospy i nowotwór. Mulder nabył tą odporność w Tungusce, a Scully przecież ma ten implant – Reyes wstała z krzesła i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju.
- Będą chcieli wymiany – John potarł ręką czoło. - Tylko jak my ich znajdziemy?
Reyes przeczesała palcami włosy:
- Chyba tylko Skinner wie, gdzie ich szukać
W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi.
- O wilku mowa – stwierdził John kierując się ku wyjściu....
Podbudowana pozytywnymi opiniami dodaję kolejną część ;-) Miłego czytania ...
Part II
Aylin i Martin spali. Wtuleni w siebie, ze splecionymi dłońmi. Razem. Na zawsze złączeni wspólną przeszłością i tym co nadejdzie. Świadomością nadchodzących dni i własną bezsilnością. Złączeni doświadczeniem, zaufaniem, miłością.... Jedno serce w dwóch ciałach. Bali się przyszłości, ale chcieli stawić jej czoła, Jako Mulder i Scully, nie Aylin i Martin. Brakowało im tylko jednego... Małego Williama i nieżyjącej córeczki Dany, Emily... Mieliby dwoje dzieci... Dom rozbrzmiewający gwarem i dziecięcym szczebiotem zamiast pustego mieszkania, w którym ciągle panuje nieznośna cisza....
Nagle zadzwonił telefon świdrującym dźwiękiem wbijającym się w czaszkę.
- Ja odbiorę, nie wstawaj – westchnął Fox podnosząc się z łóżka.
- Wolnym, nieco ślamazarnym krokiem znalazł się przy komodzie. Odebrał połączenie gotów nawymyślać temu po drugiej stronie.
- Słucham? - spytał opierając się plecami o ścianę. Rozpoznał głos po drugiej stronie.
Wbił w Danę przerażone spojrzenie, a jego oczy z każdą chwilą powiększały się ze zdziwienia wraz ze słowami, które do niego docierały. Dana zrozumiała... Dzwoniono z Waszyngtonu... Czyj telefon mógłby tak zaskoczyć Fox'a? Czyżby coś się stało Williamowi????- pomyślała stając na równe nogi. Jej serce przyspieszyło, a na ciało wystąpił zimny pot. Mulder nie odezwał się ani słowem, widocznie rozmówca nie dał mu dojść do słowa zasypując go gradem informacji. Po kilku minutach bez słowa odłożył słuchawkę telefonu i z wyrazem niepokoju malującym się na jego przystojnej twarzy zwrócił się ku rudowłosej kobiecie.
- Dana?
- Fox, mów- zażądała nieco zachrypniętym z emocji głosem. Ten tylko przeczesał palcami włosy i wydusił z siebie:
- Dzwonił Skinner. Zamordowano przybranych rodziców Williama, a on gdzieś zaginął. Zabrali go.– spojrzał na kobietę – Musimy lecieć do Waszyngtonu. Najprawdopodobniej tutaj chodzi o nas... Na ósmą rano mamy zarezerwowane bilety. Dana, słyszysz mnie?
Scully przestała go słuchać. Zabrali Williama... Opadła niemal bezwładnie na krzesło i schowała twarz w dłoniach... Jej malutki William... Fox przyklęknął przy jej krześle i schował jej dłoń w swoje:
- Dana, musimy się pakować... - powiedział cicho.
- Fox, on jest taki malutki, bezbronny – zaczęła nerwowo Scully, a jej ciałem wstrząsnął nagły szloch.
- Dana, znajdziemy go, uratujemy nasze dziecko – zapewnił ją i objął jej drobne ciało ramionami przytulając mocno do siebie. Czuł nerwowe uderzenia serca i nierówny oddech.
Nieprzytomne spojrzenie skierowane w jego twarz.
- Dana? Obiecuję ci – zapewnił podnosząc się na nogi. - Musimy się spieszyć.. - sięgnął z szafy torbę podróżną. Widząc brak reakcji ze strony Scully potrząsnął nią lekko:
- Dana, musimy się pakować...
Kobieta otrząsnęła się z dziwnego letargu. Machinalnie skierowała się do komody i zaczęła wyjmować ubrania. Wciąż nie mogła uwierzyć, że to prawda. Jak fala tsunami powróciły do niej wspomnienia tego dnia, kiedy urodził się William. Kiedy była bezbronna jak nigdy. Rodziła w otoczeniu Super Żołnierzy gotowych w każdej chwili zabrać dziecko. Tak się bała, że straci na zawsze swoje ukochane maleństwo. Tak chciane, tak kochane jeszcze przed narodzinami. Dziecko dla którego chciała żyć. Dziecko, które oddała obcym ludziom, by je ratować. Ich dziecko...
- O której ląduje ten samolot? - Monica Reyes zapaliła papierosa nerwowym krokiem spacerując po pokoju.
- Tu się nie pali – warknął John Doggett i wyjął z rak kobiety papierosa. Ta chciała zaprotestować, ale spojrzenie agenta sprowadziło ją na ziemię.
- Powinien za chwilę – wyjaśnił mężczyzna i zgasił papierosa w zlewie kuchennym.- Skinner ich tutaj przywiezie.
- Mhm – mruknęła cicho Monica podchodząc do okna. Nie widziała Muldera i Scully od ponad roku. I chodź cieszyła się, że nareszcie się spotkają, to okoliczności, w jakich do tego dojdzie, wolałaby, żeby to nigdy nie nastąpiło. Posłała John'owi wymowne, zmęczone spojrzenie. Ten odpowiedział tym samym i musnął delikatnie policzek kobiety:
- Wszystko będzie ok – zapewnił jakby sam nie wierząc swoim słowom.
- Dobrze was widzieć całych- powiedział Skinner ściskając dłonie agentów- Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że kiedykolwiek jeszcze się spotkamy – westchnął spoglądając to na jedno, to na drugie. Zmienili się...
- Walter, jedźmy już – zażądała Scully kierując się na parking, Mężczyźni ruszyli za nią bez słowa co chwila rozglądając się dookoła. Oczywiste dla nich było to, że są śledzeni. Wsiedli do czarnego forda.
- Opowiem wam wszystko jak dojedziemy na miejsce- powiedział lakonicznie Skinner ruszając z parkingu. Dana westchnęła cicho obserwując przez szybę auta Waszyngton.
- Zacznij teraz. Pewnie jest tego sporo – stwierdził Mulder, a Walter przytaknął
- Dobra, to od początku. - mężczyzna skręcił na skrzyżowaniu – Jak zapewne wiecie, po waszej ucieczce rozniosła się informacja o waszej śmierci. Zapewne kierownictwo FBI w to nie uwierzyło, ale lepszego wyjaśnienia nie mieli. Jakoś to łyknęli. Parę dni później okazało się, że akta Archiwum X zniknęły – posłał agentom znaczące spojrzenia- Przez rok był spokój, ale dwa dni temu John otrzymał informację o mordzie dokonanym na małżeństwie w stanie Idaho – spojrzał na ich twarze widząc na nich bezlitosne zacięcie – Monica sprawdziła wszystko dokładnie. To na pewno przybrani rodzice Williama. Chłopczyk zaginął. Najpewniej zabrali go zabójcy – dokończył, ale widząc minę Dany i Fox'a postanowił ciągnąć dalej. - Najgorsze jest to, że w akcie urodzenia Williama widnieją wsze imiona i nazwiska.
- Jak to? Przecież miało być, że rodzice są nieznani. Sama widziałam, tak było – wtrąciła się Dana wyłamując palce obu dłoni. Skinner zaparkował auto przed jednym z bloków:
- Wiem, ale na papierach czarno na białym jest Dana Katherine Scully i Fox William Mulder.
- Im chodzi o was. Dlatego aż tak nagłośnili tą sprawę. Reyes i Doggett powiedzieli, że wczoraj ponownie ich przesłuchiwano w sprawie waszego zniknięcia.
- Ciebie też? - Mulder uniósł brew do góry. Skinner westchnął i wyznał:
- Od roku nie pracuję już w FBI. Wyrzucili mnie. Podejrzewają, że mam coś wspólnego z waszym zniknięciem. Po czasie wycofano zarzuty, ale moja reputacja legła w gruzach. Zostałem zawieszony. Monice i John'owi jakoś się upiekło, ale pracują w innych wydziałach. I uprzedzając twoje pytanie, Kersh'owi się upiekło. Nie poniósł żadnej odpowiedzialności za twoją ucieczkę, mimo że to jego zasługa.
- Kurwa -wyrwało się Mulder'owi. Zapadła cisza. Skinner ruszył z parkingu:
- Dla bezpieczeństwa – stwierdził lakonicznie. Cała trójka pogrążyła się we własnych myślach, jakby chcąc przetrawić informacje, które otrzymali.
- Masz pewność, że będą chcieli się z nami kontaktować? - spytała Scully zaczesując włosy palcami. - Chodzi im o nas, prawda?
- Skinner przytaknął. Nie bardzo wiedział co powiedzieć.
- A jak się z nami skontaktują? - zainteresował się Mulder – Przecież oficjalnie jesteśmy martwi od roku.
- Fox, chwilami jesteś naprawdę naiwny – zakpił Walter- Oni wiedzą wszystko. Znaleźliby cię nawet na Marsie. Odezwą się. Jestem pewien. Im chodzi o was. Przecież William jest dla nich kompletnie bezużyteczny.
- Ani Mulder ani Scully nie powiedzieli ani słowa. Milczeli pogrążeni w świecie własnych myśli. Doskonale zdawali sobie sprawę w co grają. I oni i porywacze zachowają klasyczne pozory. To ci ludzie dyktują tutaj warunki, a Fox i Dana muszą je spełnić. Jaki miałby być cel tej gry? Tutaj przeciwnik miał przewagę. On już go znał, a oni muszą dopiero go pojąć...
uuuu, fajne :) Muszę przyznać, że czytałem z zaciekawieniem. Czekam na rozwój wydarzeń :)
- Co zrobimy jeśli oni będą chcieli któreś z nich w zamian za Williama? - Monica Reyes wbiła pytające spojrzenie w John'a Doggett'a, który wyłamał palce obu rąk i westchnął cicho:
- Reyes, przecież wiesz, że na pewno będą chcieli. A szczerze mówiąc nie mam zielonego pojęcia co robić. Naprawdę Monica. To jest kompletna paranoja... Chcę uratować to dziecko, ale nie będę mógł pozwolić na to, by Mulder lub Scully... Cholera jasna. - przyznał mężczyzna bolejąc w duchu nad swoją bezsilnością. On, John Jay Doggett, były marines, zasłużony w służbie dla Ojczyzny, kolejny raz w życiu musiał zmierzyć się z faktem własnej bezsilności, co było dla niego równoznaczne z wymierzeniem przez kogoś policzka.
- John - zaczęła Reyes, ale jej słowa przerwał dzwonek do drzwi. Agenci spojrzeli po sobie. To na pewno Skinner ich przywiózł. Widząc, że Monica zamarła i nie kwapi się by otworzyć, John zerwał się z fotela i upewniwszy się przez judasza, że to oni uchylił drzwi mieszkania.
- Dana, Fox jak dobrze was widzieć całych. Tyle czasu...- Reyes wyrwała się z letargu i uścisnęła serdecznie dwójkę byłych agentów. Agentka z niemałym bólem zauważyła, że oboje się zmienili. Schudli, a na ich twarzach silne piętno odcisnęły emocje ostatnich miesięcy, lat? Wyglądali na bardzo zmęczonych, ale zarówno w zielonych oczach Foxa i niebieskich tęczówkach Dany igrały niebezpieczne ognie i tkwiła wola walki. Wypuściła ich ze swoich ramion uśmiechając się na tyle pogodnie, na ile pozwalała powaga sytuacji. Czyli bardzo mizernie. Doggett mimo wszystko pozostał bardziej powściągliwy w okazywaniu emocji i ograniczył się do uścisków dłoni.
- Dobra, koniec uprzejmości. Piwa napijemy się jak będzie po wszystkim. Co wiecie? - Mulder od razu przeszedł do sedna sprawy. Bez zbędnej kurtuazji. Nie przyleciał do Waszyngtonu dla towarzyskich pogaduszek z nimi. Miał wyznaczony cel, którym było wyrwanie Williama z łapsk tych potworów. I szczerze pragnął ów cel wypełnić bez szkody dla nikogo z jego bliskich.
- To może usiądźmy - zaproponowała Reyes i poczekawszy aż zebrani rozsiądą się na sofie i fotelach sięgnęła po teczkę i wyjęła kilka arkuszy papieru, po czym podała je byłym agentom.
- Spójrzcie. Tutaj macie akt adopcyjny Williama - wskazała na kartkę, którą trzymała Scully. - Jak widać, wasze nazwiska zostały podane do powszechnej wiadomości, mimo iż zagwarantowano anonimowość. Mało imiona i nazwiska. Są też wasze daty urodzenia, miejsca zamieszkania i pozycje zawodowe. Jak na pieprzonym świeczniku. To...
- Reyes - przerwała jej Scully nerwowym gestem przeczesując kosmyki włosów- Pieprzyć te dokumenty, skąd masz pewność, że to biedne dziecko to nasz William? - wbiła w agentkę przenikliwe spojrzenie, które sprawiło, że Monica odruchowo przełknęła ślinę, po czym wyjaśniła spoglądając uważnie na zebranych w pomieszczeniu:
- Samo miejsce zamieszkania tej rodziny wzbudziło moje zainteresowanie. W końcu wiedzieliśmy, że rodzice adopcyjni Williama zabrali go gdzieś do Idaho. Skorzystałam z dostępu do akt personalnych i w ten sposób dowiedziałam się, że ci zamordowani adoptowali waszego syna niespełna półtora roku wcześniej. I że ich zaginiony synek to na pewno wasz William - wyjaśniła przygryzając dolną wargę. Spojrzała na twarz Scully, ale nie mogła wyczytać z niej nic innego prócz skrajnej determinacji. Natychmiast przypomniał się jej ten dzień, kiedy Dana ze łzami w oczach wyjawiła jej, że zamierza oddać Williama do adopcji. Oddać ukochane dziecko, na które czekała tyle lat. Rozmawiały wtedy wiele godzin i z każdą minutą Reyes coraz bardziej rozumiała uczucia targające Daną. Miłość do dziecka, tęsknota za Mulderem, w końcu rozpacz i rozdzierająca serce decyzja o oddaniu dziecka obcym ludziom. Po to, żeby miało szansę żyć.
- Do dzisiaj nie pojawiło się żadne żądanie okupu, ani jednej wiadomości od porywaczy - wtrącił się John - W żadnym szpitalu na terenie USA nie było i nie ma Williama, nie doniesiono również o znalezieniu zwłok dziecka.
Na dźwięk słów "zwłok dziecka" ciałem Scully wstrząsnął dreszcz. Jak ktokolwiek mógł przypuszczać, że jej malutki synek nie żyje.
- Do tego, sama burza medialna wokół tego zabójstwa jest podejrzana - ciągnął Doggett- Fakt faktem, morderca był bestialski, ale artykuly pojawiły się w niemal każdej gazecie, internetowe strony i fora aż roją się od informacji, nakręcono też kilka reportaży. Jestem pewien, że to zabójcy chcieli aby wokół sprawy roztoczyła się burza. Byście się o tym dowiedzieli. To jest przemyślany krok, sprytna strategia.
Nagle w mieszkaniu rozległ się dźwięk z laptopa Reyes. Ta zerwała się z krzesła i sięgnęła po urządzenie. Nowa wiadomość e-mail. Machinalnie kliknęła w migający napis spodziewając się spamu lub subskrybcji z forów internetowych. Kiedy zobaczyła treść wiadomości zbladła i wbiła wzrok w ekran jakby nie wierząc własnym oczom. Ci ludzie mieli naprawdę nieograniczone możliwości, wręcz nadludzkie.
- Monica? - Skinner położył jej dłoń na ramieniu. Wtedy powiedziała zachrypłym z emocji głosem:
- To oni. Wiedzą, że jesteście w Waszyngtonie.- zaczęła i podała laptopa pozostałym- Podali miejsce i czas spotkania. Jutro, ósma wieczorem, autostrada międzystanowa numer 15 wylotówka z Idaho do Utah. Do tego są dokładne współrzędne geograficzne. Wszystko zaplanowali... Bardzo dokładnie... Macie być tylko wy dwoje, w promieniu 10 km nie ma być nikogo z FBI. Ani tym bardziej waszych sprzymierzeńców. Chcą mieć was jak na talerzu. Nieuzbrojonych, bez wsparcia. I radzą nie łamać warunków, bo chyba już udowodnili, że ich możliwości są nieograniczone i wiedzą o was wszystko.
- Jedziemy do Idaho - skomentował Mulder chwytając rękę Scully.
Muszę ci powiedzieć, że specjalnie po to aby wystawić komentarz założyłam sobie konto na tej stronie :)
Na prawdę,szacuneczek! :) Podziwiam Cię i Twoj talent. Pisz dalej bo wychodzi Ci to naprawdę bardzo bardzo dobrze. Nie jestem jakimś znawcą literatury, ani nikim takim. Ale nie trzeba być nim, żeby widzieć jak świetnie opisujesz wszystkie wydarzenia, uczucia i to jak pięknie piszesz. Genialny pomysł masz z tym opowiadaniem, z dalszym ciągniem archiwum x :):)
Tak w ogóle mam takie jedno pytanie? Czy przypadkiem nie zamieszczałaś wcześniej gdzieś to opowiadani, bo dość znajomo wygląda. ale być może to są tylko moje urojenia :):)
Pozdrawiam serdecznie i czekam na dalszą część tego jakże wspaniałego opowiadania.
PS. Jak moja poprzedniczka zapraszam forum pełne świetnych ludzi z którymi na pewno znalazłabyś wiele wspólnych tematów :) http://thexfiles.phorum.pl/
Dzięki za słowa uznania ;-) Staram się jak mogę. Opowiadania publikuję równocześnie na swoim blogu www.the-x-files.blog.onet.pl a poza tym powstało do tej pory tyle fanfików opisujących dalsze losy Muldera i Scully, że może któreś wątki się powielają z innym opowiadaniem (np. powrót Muldera i Scully, życie pod fałszywym nazwiskiem), ale o tym nie mam pojęcia... pozdrawiam
No tak powstało wiele fików o podobnej tematyce:) A ja jestem maniaczką i uwielbiam je czytać. :) Także czekam niecierpliwie na ciąg dalszy :) Na bloga właśnie wpadłam, i muszę przyznać genialna jest jego szata graficzna, ale na ten temat napiszę na blogu :)
Tak szczerze, sądząc po twoim stylu pisania, to nie jest na pewno Twój pierwszy fik :) Także może byś umieściła gdzieś jeszcze jakieś :) Będę niezmiernie wdzięczna :)
Ciąg dalszy jest w produkcji ;-) Co do pisania, to jest mój pierwszy fik na temat the x files, ale piszę więcej na inne tematy, a możesz to zobaczyć w odnośnikach na blogu. A chodzi ci o więcej fików na temat the x files?
Tak miałam na myśli X-files w końcu to moje uzależnienie nr 1 :) mam nadzieje, że na jednym fiku o takiej tematyce nie zakończysz ;)
A na te na blogu być może się skuszę. Wydają się ciekawe :) :)
zapraszam do lektury ;-) a co do kolejnego fika z gatunku the x files... to może, może.. Jednak najpierw zakończę jeden... a to potrwa ;-)
Część III
Tej nocy żadne z zebranych w mieszkaniu John'a Doggett'a nie spało spokojnie. Z salonu dobiegały ściszone szepty i nerwowe kroki Monici i John'a, którzy najwyraźniej nie mogli zasnąć.
- John - Reyes wyjęła z ust szczoteczkę do zębów i posłała mężczyźnie mrożące krew w żyłach spojrzenie - Mówię do ciebie od piętnastu minut, a ty gapisz się bez przerwy w monitor. Słyszysz co do ciebie mówię?
- Nie przeszkadzaj - Doggett uciszył brunetkę i potarł ręką czoło. Kobieta mruknęła tylko ciche: "no jasne" i zniknęła w łazience zamykając, nieco za głośno, za sobą drzwi. Agent westchnął przeciągle i spojrzał wymownie w sufit. Nerwowa atmosfera panująca w mieszkaniu powoli stawała się nie do zniesienia. Mulder co chwila wszczynał awantury, porywcza Reyes do niego dołączała, Skinner ewakuował się kiedy tylko ustalono plan działania, Scully nie odzywała się w ogóle. Siedziała tylko w fotelu wpatrzona w jakiś upatrzony punkt w przestrzeni. Jakby bała się, że wraz z pierwszym wypowiedzianym słowem wybuchnie, dając ujście emocjom, które targały nią od tylu dni...
John w tym czasie pozostawał neutralny. Rozumiał zachowanie Muldera, Scully, nawet Reyes. Sam wolał nie okazywać emocji, by nie podgrzewać i tak już wrzącej atmosfery. Jeszcze raz dokładnie przeanalizował współrzędne, które podali porywacze. Idealna lokalizacja. 10 km od autostrady numer 15, wokół żadnych zabudowań, wolny teren. Praktycznie żadnych możliwości monitorowania akcji. Tym razem to nie porywacze, a agenci byli na straconej pozycji, co dobitnie uświadomił sobie John. Nie zamierzał dzielić się z tym z Monicą, ani tym bardziej z Daną i Foxem. Zbyt wiele nadziei wiązali z jutrzejszym dniem, aby Doggett mógł je rujnować swoimi przypuszczeniami. Mężczyzna zamknął klapę laptopa i zgasił światło...
Tymczasem w pokoju, w którym spali Mulder i Scully panowała cisza. Światło księżyca wpadające przez odsłonięte żaluzje oświetlało delikatną poświatą dwie pary oczu wpatrzone w przestrzeń, dwa ciała wtulone w siebie. Nie wymienili ze sobą żadnego słowa. Nie były potrzebne. Po tylu latach rozumieli się bez słów... Bez problemu odgadywali swe emocje i wiedzieli, że nie ukryją swoich uczuć przed sobą. Mulder odgarnął delikatnie kosmyk włosów z czoła kobiety i musnął ustami jej gładką skórę.
- Fox? - nerwowy głos Dany przerwał ciszę panującą w pomieszczeniu.
- Tak?
Kobieta odetchnęła głęboko... Przez chwilę zastanawiała się jak ma powiedzieć, to co chce oznajmić Mulderowi, aż w końcu szepnęła cicho:
- Obiecaj, że jeśli zginę to wychowasz Williama na dobrego człowieka...
- Ciiii - brunet położył palec na ustach Dany chcąc ją uciszyć. Przytulił ją mocniej do siebie. Nie wyobrażał sobie, że mógłby ją stracić. Nie teraz. Nie po tym co przeszli... Chciał spędzić z nią resztę życia. Z nią i ich synem...
- Żadne z nas nie zginie... obiecuję - zapewnił uspokajającym tonem, a jego słowa ginęły w ciszy...
***
- Jesteś pewien, że jedziemy dobrą trasą? - Reyes lustrowała mapę stanu co chwila zerkając na widok zza przedniej szyby. Skinner próbował ją uspokoić, za każdym razem zapewniając, że jest dobrze. Ta jednak powtarzała swoje pytanie tak często, że Doggett posłał jej mrożące krew w żyłach spojrzenie i odpowiedział lodowatym tonem:
- Jestem pewien, Reyes na litość boską, przestań pytać mnie o to co minutę.
Nie wytrzymywał. Nerwowej atmosfery poranka, przedpołudnia, a teraz wieczora... Zerknął w lusterko wsteczne... Czarny hummer, w którym jechali Mulder i Scully znajdował się w odległości kilkudziesięciu metrów. Jeszcze trzy kilometry i będą musieli się rozdzielić. Zgodnie z żądaniami porywaczy na wyznaczonym terenie mogą znajdować się tylko rodzice Williama. Doggett spojrzał na Reyes, po czym włączył kierunkowskaz i zjechał na pobocze gasząc światła auta. Oboje odprowadzili wzrokiem samochód Muldera i Scully tak długo, póki nie zniknął im z oczu.
- Powodzenia - szepnęła cicho Monica przymykając powieki.
- Reyes? - głos Johna wyrwał ją z zamyślenia. Potrząsnęła głową i jeszcze raz sprawdziła działanie kamerki zamontowanej w okularach, które założyła Scully. Teraz pozostało tylko czekać...
***
Tymczasem Dana i Fox przejechali połowę wyznaczonej trasy. Skręcili w lewo i po przebyciu sześciu kilometrów zatrzymali się na pustkowiu. Kiedy wysiedli z auta rozejrzeli się dookoła... Przed nimi nie było dosłownie niczego... Tylko pusty teren i gdzieniegdzie rosnące krzewy. I ta cisza... Dzwoniąca w uszach, tak gęsta, że aż utrudniała oddychanie... Przerywało ją tylko coraz szybsze bicie dwóch serc i nerwowo łapane oddechy... Byli już tak blisko celu... Nic nie mogło im przeszkodzić... Chwycili się za ręce by po chwili puścić. Głębokie spojrzenie w oczy im wystarczyło, by powiedzieć sobie wszystko. Teraz nie było czasu na rozmowę. W otaczającej ich ciemności pojawiły się światła i najpierw ledwo słyszalny, potem coraz głośniejszy odgłos silnika samochodu. Po chwili, która byłym agentom wydawała się wiecznością, ujrzeli czarnego SUV'a. Auto zatrzymało się kilkadziesiąt metrów od nich. Drzwi uchyliły się... Było ich trzech. Mężczyźni. Ubrani w ciemne płaszcze. Bez twarzy... Łowcy...Jeden z nich trzymał coś na rękach... Albo kogoś...
- William... - szepnęła cicho Scully coraz wyraźniej widząc dziecko w ramionach porywacza. Nie płakało, co jednak nie uspokajało serca matki. Spojrzała przerażonym wzrokiem na Muldera, który kiwnął głową i oboje ruszyli do przodu. Ku ich zaskoczeniu żaden z porywaczy nie wypowiedział ani słowa. Reguły były jasne... Mężczyzna z Williamem na rękach wyprzedził towarzyszy i szedł na czele. Przystanął w połowie dzielącego ich dystansu. Posadził dziecko na ziemi i cofnął się o kilkanaście metrów.
- Teraz- syknął Mulder, a Scully będąca zaledwie kilka metrów od dziecka szybko chwyciła je w ramiona.
- Dana, uciekaj!- wrzasnął Fox, a potem rozległ się huk i oślepiający błysk światła... Zapadła cisza, którą przerwał płacz dziecka...
*** Następna część po sesji... czyli w lipcu? Bless ya and stay cool!
świetne, nie wytrzymam do lipca :) już chyba wiadomo jak będzie wyglądać kolejna kinowa wersja X-Files. Tytuł roboczy: "X-Files - Fight The Future 2"
Wooow!!! Jestem miłośnikiem Serialu Z Archiwum X i to co tutaj zaprezentowałaś muszę przyznać, że mnie urzekło... no cóż czekam na dalszy rozwój. Jeszcze jedno... skąd bierzesz pomysł na pisanie? Masz jakąś ogólny zarys dalszych wydarzeń, czy to się rodzi w trakcie pisania? I nie słuchaj uwag tego palanta mobutu, ludzie spójrzcie tylko na jego oceny filmów... mówią same za siebie.
No cóż, powodzenia na sesji (obyś nie zaliczyła "kampani wrześniowej"...;-))
Chyba ktoś zapomniał o dalszym ciągu... :)
Przypadkiem znalazłam ten temat, ale wcale nie żałuję że zaczęłam czytać (a mam dość wybredny gust co do fików). Niestety, nie mogę wysłać wiadomości z pytaniem do autorki tego tekstu, więc piszę tutaj: ona25, napiszesz coś jeszcze? Chciałabym wiedzieć, jak to zakończysz. I czekam :)