Witajcie!:) Ktoś wpadł na genialny pomysł by podzielić wszystko na poszczególne sezony. Popieram tę inicjatywę i zakładam temat. Zagubionych można powiedzieć oglądam pierwszy raz w życiu, gdyż kiedyś widziałem może z kilkanaście odcinków i jakoś tak mi były nijak jeśli chodzi o ten serial. Obecnie jestem na 12 odcinku 3 sezonu :) i powiem tak do pewnych rzeczy trzeba "dorosnąć". Serial świetnie ukazuje życie realne jak i baśniowe. Najlepszą postacią jak dla mnie jest oczywiście Jack ... wspaniały człowiek, wielki wojownik, genialny przywódca. Irytuje mnie za to Said bo to chodząca encyklopedia:/ wszystko wie, wszędzie był i nic go nie dziwi ... Dobra to wpisujcie co tam chcecie: co was rozbawiło, co zdziwiło, co zasmuciło bo i takowe w 1 sezonie mieliśmy sceny, pozdrawiam:)
Said to podpora tego serialu, Jack i Kate to najbardziej irytujący bohaterowie jakich oglądałem.
Otwieram dyskusję na temat pilota serialu. Bardzo dobre otwarcie wielkiego serialu. Już w pierwszej scenie pojawia się motyw otwartego oka, który przewija się przez cały serial. Uwielbiam klimat, który towarzyszył wędrówce do kokpitu. Mrok, burza a do tego świetny podkład muzyczny. Bardziej jednak spodobała mi się druga część pilota. Mamy zaprezentowane rożne ludzkie reakcje po katastrofie. Jedni zabierają się do pracy podczas gdy inni opalają się na plaży czekając na ratunek. Poznajemy zarys bohaterów. Pojawią się pierwsze przyjaźnie i konflikty. Pojawia się świetny utwór "Hollywood And Vines". Końcowa scena z tekstem Charliego Guys where are we wraz z towarzyszącą temu muzyką świetnie kończy pilota. Pilot był bardzo dobry ale nie wybitny stąd oceniam go na 5/6.
Dorzucam swoje.
Dla mnie Pilot Lost to najlepsze otwarcie serialu jakie kiedykolwiek oglądałam. Intrygujący i niebanalny początek, błyskawiczne wprowadzenie w akcję, idealnie oddany klimat katastrofy i chaosu. Dobre przedstawienie postaci - od razu można rozpoznać pewne charakterologiczne typy, każdy jest inny, każdy ma niepowtarzalną osobowość i jakąś historię za sobą (retrospekcje - element, za który szczególnie uwielbiam Lost, nikt wcześniej w telewizji tak dobrze nie wykorzystał tej sztuczki). Oglądając pierwszy odcinek intuicyjnie wyczuwamy, że razem z rozbitkami rozpoczynamy jakiś nowy etap. Nie tylko oni nawzajem się poznają, serial pozwala również nam ich poznać niejako od początku. IMO kapitalne posunięcie ze strony scenarzystów, dzięki takiemu startowi od zera łatwiej mi było "zżyć się" z grupą głównych postaci. Na wielki plus także dialogi, sceny drobnych i większych kłótni, konfliktów - to niewątpliwie zwiększa wymiar realizmu i buduje ciekawe napięcie.
Popieram seldena co do wątku z podróżą do kokpitu, dla mnie to jedna z lepszych scen ekspedycji w całym serialu. Zwłaszcza na tle ostatnich sezonów, w których klimat tajemniczej dżungli trochę uleciał. Miło było przypomnieć sobie, że wyspa to jednak dość mroczne i niebezpieczne miejsce, a nie sielski rezerwat przyrody, który można przemierzyć wzdłuż i wszerz w 2 godziny (vide 5, 6 sezon).
Jeszcze akapit należy się scenie zszywania Jacka - genialna, kocham ją. Ma w sobie taki ładunek emocjonalny, że zawsze mnie porusza. Aktorsko (i wizualnie ;>) też rewelacyjna.
Oczywiście kultowe już "Guys, where are we" wręcz mnie wzruszyło biorąc pod uwagę ogrom wydarzeń, jakie czekają w następnych sezonach ;'-) To zabrzmiało tak niewinnie. Nie chce się wierzyć, że zaczynając od katastrofy lotniczej, opatrywania rannych i szukania wody ostatecznie skończyło się na podróżach w czasie, Jugheadzie, Jacobie, świątyni itd. No i "You all everybody", i Charlie, i Boone (chyba nie doceniłam tej postaci, teraz wydaje mi się świetna), i uroczo kapryśna Shannon - kurczę, to było tak, cholera, dawno ;)
Z sentymentu, ale też myślę zasłużenie jako ocena dla najlepszego otwarcia ever: 6/6.
Pilot to świetny odcinek. Najlepsze rozpoczęcie serialu ever. Aż wszystkie wspomnienia powracają. Początkowa scena z okiem Jacka, scena zaszywania rany, wyprawa do kokpitu i końcówka ,,Guys where are we?'' genialne. Poza tym szybko można się przywiązać do postaci i szybko można zapamiętać ich imiona. Nie to co w innych serialach gdzie nie wiadomo jak kto ma na imię (nie oglądam Gry o tron ale tam podobno tak jest). Postacie to właśnie najlepszy atut lostów. Są wielobarwne, kazdy ma swoją odrębną historię, mają swój charakter. A Pilot dobrze zaczyna ich historię.
Ode mnie full 6/6
Przypominam, że codziennie oglądamy po 1 odcinku. Wieczorem będzie już można skomentować odcinek 1x03.
Nie wiem po raz który już pilot widziałem, ale mniejsza o to, bo dalej oglądało się dobrze. Przy okazji zdałem sobie sprawę z tego , że za rok temu odcinkowi stuknie .. dekada. Insane!
Pamiętam jak pierwszy raz oglądałem ten odcinek TV, miał mi uświadomić jakim przereklamowanym amerykańskim syfem okaże się Lost ;] Poświęciłem mu nawet mecz na żywo na innym kanale, a wówczas było to duże poświęcenie z mojej strony ;]
Tymczasem bardzo szybko scena na plaży okazała się w moich oczach tym dla seriali czym było ukazanie desantu aliantów na plaży Omaha w 'Szeregowcu Ryanie'. Po prostu majstersztyk w swojej klasie. Już po ok. 20 minutach wiedziałem, że zapowiada się nowa jakość telewizyjnych produkcji.
Oczywiście nie obyło się bez pewnych drobnych błędów. W scenie szycia rany Jacka przez Kate, w pewnej chwili ten pierwszy jak za dotknięciem magicznej różdżki nagle przestaje odczuwać ból w momencie kiedy zaczyna opowiadać historię swojej pierwszej operacji. Scena świetna, ale po kilkukrotnym obejrzeniu ten szczegół dobrze widać. Podobnie wydaje mi się, że Jack w kokpicie nie zachował się tak jak przystało na lekarza, tzn nie sprawdził czy przypadkiem któryś z pasażerów nie przeżył. Ot poszli sobie od razu do kabiny pilota w poszukiwaniu radiotelefonu. Nie twierdzę, że w trójkę mieliby nieść ew. rannych z powrotem na plażę, ale po prostu było to trochę nie w typie Jacka-z powołania lekarza idealisty. Podobnie jak nie przejęła ich zbytnio nagła śmierć pilota.
W gruncie rzeczy są to jednak drobne szczegóły, które po kilkukrotnym obejrzeniu da się wychwycić w praktycznie każdej produkcji.
Podsumowując: Najlepszy pilot serialu jaki dotychczas dane mi było obejrzeć w życiu. Ocena 10/10 w skali filmwebu.
Najsłabszą stroną odcinka 1x03 były bez wątpienia nudne i słabe retrospekcje. W tym odcinku został podjęty temat eutanazji i zaprezentowane zostały różne ludzkie nastawienia do tej sytuacji. Świetnie wypada Shannon z tekstem I wish he would die already. Ostatecznie to nasz lekarz musiał zakończyć cierpienia szeryfa. Bardzo podoba mi się muzyczne zakończenie, które pokazuje, że lost to przede wszystkim serial o ludziach. Świetna była również końcowa scena wraz ze zmianą nastroju i przybliżeniem twarzy Locka. Ocena 4/6
3 days ago we all died ... - tak słowami Jacka podsumowałbym ten odcinek.
Retrospekcja bez szału, ale na pewno nie uważałbym ją za słabą. Po prostu były to dość skromne wspomnienia, niemniej dobrze wprowadziły naszą kaśkę do fabuły. Przy okazji aż trudno uwierzyć, że dla Elly praca w Lost to była pierwsza poważna rola w życiu - wcześniej grała tylko w reklamach albo krótkich epizodach.
Jack - wiele razy czytałem tu zarzuty, że to niby słaby facet, że nie radzi sobie w sytuacjach w których trzeba podejmować twarde, męskie decyzje. A tu proszę. Gołymi rękoma dokończył to czego nie potrafił porządnie załatwić Sawyer gnatem. Przy okazji łamiąc przysięgę Hipokratesa - lekarską świętość.
Ogólnie, b. dobry odcinek - waham się między 8 a 9 w skali do 10. Jednak ostatnia, genialna scena, w pełni zasłużenie przechyla szalę w stronę 9.
http://www.youtube.com/watch?v=cq4Dsv7EdyQ
Tabula Rasa to dobry odcinek trochę gorszy od Pilota przez retrospekcje ale i tak się go świetnie ogląda. Właściwie to pierwszy raz kiedy zetknęłam się z Lostem był właśnie ten odcinek a dokładnie scena z Shannon kiedy życzyła szeryfowi śmierci. I choć to było parę ładnych lat temu to dobrze to pamiętam. Bo jakże bym mogła zapomnieć ;)
W każdym razie ostatnie scena jest super. Fajna muzyczka w tle, wszyscy szczęśliwi a tu nagle twarz Locka czyli przygotowanie do następnego odcinka Walkabout. Oceniam 5/6
Jeden z lepszych kejtocentryków. Naprawdę lubiłam pierwszosezonową Kate. Z pozoru urocza i niewinna, ale tak naprawdę nie wiadomo co w niej siedzi, jest w niej jakaś dzikość. Lilly świetnie pasuje do tej postaci. Szkoda, że w następnych sezonach scenarzyści posłużyli się nią do podgrzewania atmosfery wokół idiotycznego trójkąta miłosnego. To zniszczyło tę postać i odebrało jej wiarygodność. Zasługiwała stanowczo na więcej.
Co do samego odcinka. Mimo, że widziałam przecież pierwszy sezon, to zupełnie zapomniałam o wątku z szeryfem i farmerem z retrospekcji. W efekcie oglądałam epizod w napięciu, zupełnie jak za pierwszym razem. Jak to zwykle bywa w Lost, akcja idealnie pokrywa się z przesłaniem - Tabula rasa, czyli nowy początek dla Kate, ale też dla wszystkich rozbitków. Ważne słowa Jacka o tym, że nie liczy się to, co było przed wyspą.
Sawyer i Hurley zaczynają ofc brylować jeśli chodzi o humor. Reakcja Hurleya na broń u Kate plus Sawyer i "Al Jazeera" rozbawiły mnie ;)
Zapomniałam też, jak irytujący był w pierwszym sezonie Jin z tym strofowaniem Sun za byle co. Właściwie na początku to wcale nie było takie big love jak w 6 serii. Ich miłość ewoluowała dopiero wraz z pobytem na wyspie. Zaskakujące zważywszy na fakt, że podczas sceny ich śmierci wylałam hektolitry łez ;p
Niestety jedno się nie zmieniło - moja niechęć do Michaela i Walta. Ten duet to była porażka od początku. Jak pomyślę sobie o kolejnych dwóch sezonach z nimi... w każdym odcinku co najmniej 5x "Waaaaaaaaaaaalt!" i "dejtukmajson!". Strasznie irytujące.
Końcówka oczywiście świetna i bardzo optymistyczna (pomijając oczywiście złowrogą minę Locke'a).
Ogółem odcinek oceniam na 5.
Dla mnie jest to pierwszy i zarazem ostatni dobry kejtocentryk. Jin w 1 sezonie ze względu na takie traktowanie żony również bardzo mnie irytował ale trzeba przyznać, że oboje byli siebie warci. Sun obok Bena to mistrzyni kłamstw. Jak jednak wiemy pobyt na wyspie potrafi zmienić ludzi i tych dwoje ponownie zbliżyło się do siebie.
Bez majkela, sawyera czy jina byłoby chyba zbyt różowo w pierwszych odcinkach ;) Mnie tak naprawdę tylko szeryf póki co irytował, wszystkie inne postaci mniej lub bardziej, ale darzę sympatią.
Ale ja do Sawyera nic nie mam, wprost przeciwnie, jego powiedzonka są w stanie rozładować napięcie nawet w najbardziej emocjonującym momencie ;) Choć gdy za pierwszym razem oglądałam serial niesamowicie mnie irytował. Ale z biegiem czasu to się zmieniło, doceniłam to, że jako jeden z nielicznych rozbitków pozostał sobą do końca. Nawet Jack w którymś momencie zaczął mnie wkurzać, zwłaszcza z tym spoufalaniem się z othersami (oczywiście trwało to krótko), jednak w przypadku Sawyera trzeba przyznać, że zawsze był po właściwej stronie, nie dał się omotać przez wyspę i wg mnie to właśnie w nim do końca "żył" ten duch pierwszego sezonu.
Natomiast sceny z Majkelem mnie po prostu nudzą i denerwują, nie ma w tej postaci nic, co by mnie mogło do niej przekonać, żadnego bardziej charakterystycznego rysu. Może poza chorobliwą obsesją na punkcie synka. Dla mnie mógłby zginąć w drugim odcinku. Choć oczywiście wtedy nie byłoby wielkiego wow na koniec drugiej serii.
Od razu napiszę swoje wrażenia z 1x04 i 1x05, ponieważ jutro nie będę mogła podzielić się opinią.
Zatem "Walkabout" - świetny odcinek. Wzruszający, prawdziwy, taki "ludzki". Zestawienie postaci Locke'a z retrospekcji - ułomnego, osamotnionego, wystawionego na bezlitosne drwiny z Locke'iem na wyspie robi piorunujące wrażenie. Ten wstęp do jego historii jest zapowiedzią czegoś niebanalnego, głębokiego, ale też bardzo smutnego i poruszającego. "Don't tell me what I can't do" pozostanie mottem dla Locke'a niemal do końca.
Przegenialna sekwencja w ostatnich minutach odcinka, gdy organizator wyprawy mówi Locke'owi, że ten nie może jechać. Terry O'Quinn daje tu prawdziwy popis swoich zdolności. Potem powrót do sytuacji zaraz po katastrofie i moment odzyskania władzy w nogach - mariaż obrazu i dźwięku jest tu niesamowity, do tej pory mam ciary gdy to oglądam. Przypomniałam też sobie, jak wielką rolę gra w Lost muzyka. Giacchino to bez wątpienia geniusz, nawet najlepszy hollywoodzki film nie powstydziłby się takiej ścieżki dźwiękowej.
Nie mogę dać temu odcinkowi innej oceny jak tylko 6/6. Szczególnie za tę końcówkę.
Następnie "White rabbit", czyli Jack w Krainie Czarów. I tutaj również ta analogia będzie towarzyszyła tej postaci do końca.
Mamy Jacka, którego szczególnie uwielbiam - zagubionego, ze zrytą psychiką, impulsywnego, chcącego aż za bardzo, herosa, ale tylko z pozoru, bo wewnętrznie to bardzo kruchy i wrażliwy człowiek. Jeśli dla Kate 1x03 to było uwolnienie się od piętna ściganej zabójczyni, dla Locke'a 1x04 było uwolnieniem się od piętna słabeusza, popychadła na wózku, to dla Jacka "White rabbit" było uwolnieniem się od ciężaru ojcowskich oczekiwań.
Właściwie do teraz zastanawiam się, czy duch jego ojca to na pewno był ten zły MIB? Przecież cała ta gonitwa za duchem zmarłego była w istocie dla Jacka odkupieniem. Bo skonfrontowała go z ze śmiercią ojca, której do tej pory nie przetrawił, bo doprowadziła go do trumny i pozwoliła mu odrodzić się. Cała scena z rozwalaniem trumny to w istocie jakby rozwalanie pomnika wymagającego, niewzruszonego ojca, który oczekiwał od syna więcej, niż ten mógł unieść. "Nigdy nie decyduj" mówił Christian, tymczasem Jack czuł, że właśnie musi to robić, że takie jest jego powołanie. Dlatego niszczy w sobie ten wewnętrzny głos ojca-mentora i idzie powiedzieć rozbitkom "If we can’t live together, we’re going to die alone". Tym samym zostaje ich nieformalnym przywódcą i już nie patrzy na zdanie ojca, bo dla niego ojciec umarł. Jack bierze na siebie odpowiedzialność decydowania za grupę i nie ma z tym problemu, bo nikt już nie zrobi mu pouczającej pogadanki.
Boli mnie trochę, że mało kto z oglądających Lost zauważył dramat tej postaci i dla wielu Jack to po prostu "ciepłe kluchy" i "doktorek", któremu brak luzu w przeciwieństwie do Sawyera. Dla mnie to świetny bohater i jego historia jest równie poruszająca i głęboka jak historia Locke'a. Obaj ci bohaterowie to dla mnie perełki tego serialu i uwielbiam ich interakcje. W tym odcinku ich rozmowa była szczególnie znacząca, bo rozpoczynała ich spór, który trwał nieprzerwanie aż do ostatniego odcinka. Odtąd między Jackiem i Locke'iem już zawsze będzie występować to napięcie, obecny będzie konflikt dwóch równorzędnych racji.
I znów 1x05 nakreśla mnóstwo interesujących wątków, w wielowymiarowy sposób ukazuje kolejną postać serialu, więc nie mogę dać temu odcinkowi mniej niż 6 punktów. I coś mi się wydaje, że w całym 1. sezonie nie wystawię oceny mniejszej niż 4. Ta seria jest po prostu genialna.
Odcinek 1x04 poświęcony był jednej z moich ulubionych postaci czyli Johnowi. Najlepsze w tym epizodzie były jego retrospekcję, które pokazują jak żałosne były jego życie przed rozbiciem się na wyspie. Dobitnie pokazuje to rozmowa z panią z seks telefonu. Aż żal mi się go zrobiło.Lock na wyspie staje się tym kim zawsze był w swoich wyobrażeniach. Podoba mi się ukazanie survivalu, którego mieliśmy za mało w serialu. Na plus zaliczam także wątki poboczne Hurley i Charlie łowią ryby a także rozmowę Jacka z Rose gdzie Jack sprawdza się w roli lidera rozbitków a wiara Rose, ze jej mąż żyje zadziwia a jednocześnie budzi niepokój. Końcówka w retorsach i na wyspie wraz z towarzyszącą muzyką genialna. Długo zastanawiałem się na oceną ostatecznie za genialną końcówkę daję 6/6
1x04 po obejrzeniu tego odcinka byłam zachwycona, jest przegenialny. Tyle tam legendarnych scen i cytatów jak ,,Dont tell me what i cant do!'' Jeden z najlepszych odcinków Lockocentrycznych. Trzymał w napięciu i zaskakiwał. Zwłaszcza na końcu kiedy okazało się że John jeździł na wózku a teraz już może chodzić. Jak zwykle w Lost super końcówka, że aż się chce ogladać dalej.
Otwarcie walizki z nożami albo spotkanie z jak się później okaże czarnym dymem cudne. Ale odchodząc od Locka... Jack zaczyna widzieć swojego zmarłego ojca (tak wgl to ta scena trochę przypomina mi Slendera :P). W sumie to nadal nie wiem czemu go widział... miał halucynacje? a może to dymek wszedł w ciało jego ojca? Who knows...
Ocena odcinka zdecydowanie 6/6
Chyba to znasz?
https://www.youtube.com/watch?v=iWW9vw_ZmmI
choć w gruncie rzeczy ten filmik nadal nie wyjaśnia do końca kim był tutaj Christian. Jednak to jego 'he has work to do', a później jego kolejne ujawnianie się Jackowi tak, że ten niemal upada z klifu, sugerują, że wg mnie był to jednak MiB. No i te wiszące na drzewie tenisówki.
Walkabout, czyli 'Dont tell what I cant do!' - wciąż jeden z moich ulubionych epizodów, choć poza ostatnią sceną już bez ochów i achów.. po prostu zbyt wiele razy już go widziałem ;-)
John Locke, choć jako postać intrygował od pierwszego odcinka, to chyba nikt nie spodziewał się głębszego wprowadzenia tej postaci do fabuły aż z takim hukiem. Prawdę mówiąc to mało która retrospekcja może równać się z tą ukazaną w 'wędrówce'. No i na deser scenarzyści znów zostawili nam najlepszą scenę odcinka. Scenę ponownie okraszoną genialną muzyką.. cytując Bryan'a Burk'a - 'Giacchino is a god'. I nie używam tego cytatu po raz ostatni ;)
W odcinku było też kilka innych fajnych scen, ale nie będę ich powtarzał, bowiem wymieniliście je już powyżej.
Za odcinek ode mnie 10/10.
Ja również bardzo lubię ten odcinek ,oglądałem go kilka razy ze względu na Locke'a. Bardzo piękna retrospekcja :D Wzruszające i piękne. A wejście Locke'a z tymi nożami ,epickie :D Ogólnie daję temu odcinkowi 6/6 :D
PS:Wszystkich odcinków nie będę komentował ale postaram się jak najwięcej ,gdyż nie mam czasu :)
A więc nadszedł czas na pierwszy odcinek o Jacku. Był dobry ale gorszy od pilota i poprzedniego epizodu. Najbardziej podobała mi się w nim rozmowa Jacka z Johnem. Jack staje się w tym odcinku liderem ale najpierw musiał uwierzyć w siebie. Dobra była także scena z jego przemową na plaży. Słabszą stroną tego epizodu były przynudzające retrospekcje. Zresztą nigdy życie Jacka przed wyspą mnie specjalnie nie interesowało. Ocena 4/6
'White rabbit', czyli jack na swoim własnym, duchowym walkabout w dżungli. Odcinek znów trzymający poziom, taki klasyczny lostowy, bez jakiejś wartkiej akcji, ale za to ze spirytualnym smaczkiem.
Retrospekcja spoko, no może poza pierwszą sceną ;] wg mnie ten fight ze szkolnych lat można było nakręcić dużo lepiej.
Z innych sytuacji warta wspomnienia jest egoistyczna i bzdurna postawa boone'a, który zamiast podziękować za uratowanie życia wyskoczył jeszcze z ostrymi pretensjami, cóż za kur** tupet?!
Jeszcze wali tekst 'kto mianował Cię naszym przywódcą?' kiedy jack wcale się nim nie czuje, ani nawet niespecjalnie chce nim być.
Co do postaci Christiana z tego odcinka to naprawdę jedna wielka niewiadoma. Niektóre jego zachowania świadczą o uwięzionym na wyspie prawdziwym duchu Christiana (jak np to, że pojawił się w oceanie, a po chwili zniknął - nigdy później nie widzieliśmy, aby MIB tak szybko potrafił zmieniać swój wygląd, na pewno nie robił też tego w tak widocznym miejscu), a inne o MiB-ie (prawdziwy duch ojca raczej nie doprowadziłby jacka na klif, ryzykując jego życie).
Warto też wspomnieć o pierwszej głębszej rozmowie między johnem a jackiem, wątku, który okaże się osnową serialu praktycznie aż do 6 sezonu.
Cały odcinek podsumowuje przemowa jacka, który ostatecznie akceptuje to co myślą o nim inni i bierze na siebie brzemię przywódcy grupy.
Ocena: 9/10
ps. Jeszcze odnośnie Tabula Rasa. Natknąłem się na dość ciekawy (i emocjonalny) clip będący coverem kawałka 'Wash away', może komuś też się spodoba :)
http://www.youtube.com/watch?v=CizSQ1W35Is
" House of the Rising Sun" to w moim odczuciu jeden z najsłabszych epizodów 1 sezonu ( gorsze były jedynie " Whatever the Case May Be" i " Specjal" ). To co mi się w nim podobało to skok rozpędzonego Sayida na Michaela, bójka między Jinem a Michaelem i sceny pomiędzy Lockiem a Charlim. Na minus bez wątpienia sceny pomiędzy Jackiem a Kate. Sama Kate nie wie czego chce. Flashe bez rewelacji choć nie wypadły najgorzej. Atak pszczół jest chyba najgorszym efektem specjalnym w całym serialu. Odcinek lekko nużący i oceniam go na 3/6
A dla mnie wręcz odwrotnie. Uwielbiam centryki Jin&Sun. Ogólnie niespecjalnie jaram się koreańską kulturą i obyczajami, ale relacje tej pary zawsze mi się podobały. Ciężko się nie wzruszyć, kiedy na lotnisku Sun jednak postanawia zostać z mężem. Ojciec Sun to kawał skur***, godzien ojca Locke'a
Warto też wspomnieć o kolejnym b.dobrym i klimatycznym zakończeniu z kawałkiem Willie Nelsona - 'Are You Sure' w tle. Utwór dopasowany tak dobrze, że wydaje się niemal stworzony pod tę scenę.
Ja szczerze mówiąc nie zaważyłem, aby scena z ulem była jakaś sztucznie zmontowana, ale nie wykluczam, że oglądany w full hd być może robi takie wrażenie. Jeśli już miałbym się czegoś czepiać to faktu dlaczego twarz Michael'a po takim laniu wyglądała w sumie jak nienaruszona.
Dość dziwne zachowania Kate to chyba jedyna wada tego odcinka w moich oczach, aczkolwiek nie wpłynęło to na przyjemność z oglądania.
Ode mnie delikatnie naciągane, ale jednak 10/10.
Jeśli chodzi o 1x06 - fakt, może nie był zbyt porywający, ale pamiętam, że gdy pierwszy raz go oglądałam miałam myśl "rety, jakie to wszystko jest dopracowane, chciało im się tak?". No i tym razem również mam podobne odczucia, rzadko można spotkać serial, w którym twórcy nie idą na łatwiznę i jeśli ktoś jest Koreańczykiem, to mówi po koreańsku, jeśli ktoś pochodzi z Australii, to mówi z australijskim akcentem itd. Plus dopracowana scenografia i naprawdę można poczuć klimat jak w miejscu oddalonym o tysiące kilometrów. Szczególnie dbano o to właśnie w pierwszej serii i dlatego nadal tak dobrze ogląda mi się centryki Jina i Sun, ale też Charliego, Sayida, Kate (bardzo "jankeskie" i świetnie osadzone w klimacie małych, amerykańskich miasteczek).
Same retrospekcje Jina i Sun były dla mnie interesujące, scena na lotnisku bardzo poruszająca. Ciekawie podjęty temat małżeństwa, bez łzawo-sentymentalnych schematów.
Szkoda, że rozbitkowie podzielili się na dwa obozy. Również nie rozumiem zachowania Kate, najpierw lata w kółko za Jackiem, a w strategicznym momencie się od niego izoluje. To jest wstęp do tej Kate, której nie lubię, a więc podejmującej głupie, irracjonalne decyzje - najwyraźniej tylko po to, aby scenarzyści mogli ją jakoś poróżnić z Jackiem. Na minus też akcja z Jinem i Michaelem, ale chyba nie muszę już wyjaśniać dlaczego. I Jin-choleryk, i Michael aka "dejtukmajson" nie są moimi ulubieńcami.
4,5/6
Odcinek 7: The Moth, czyli potyczki Charliego samego za sobą. Kolejny mocny odcinek z pierwszego sezonu. Z tym, że tym razem akcji w nim nie brakowało.
Genialny Locke jako mentor Charliego, pomagający mu wyjść z nałogu. Świetna, pełna symboliki, scena z ćmą w kokonie, aktorski popis Terry O'Quinna.
Do tego wyprawa Saiyda z radioodbiornikiem na polanę, całość zakończona mocnym cliffhangerem. Pamiętam, że po pierwszej emisji tego odcinka w telewizji, było mnóstwo spekulacji na temat tego kto mógł tak załatwić Sayida.
Dobra retrospekcja, co w sumie w pierwszym sezonie nie jest żadną niespodzianką. Poznaliśmy wierzącego Charliego i genezę jego późniejszych przygód z prochami. No i rolę jaką w tym wszystkim odegrał jego brat.
Emocji było sporo, jednak do ideału czegoś mi w nim zabrakło. Za ten odcinek ode mnie 9.
Hit odcinka: scena z motylem: http://www.youtube.com/watch?v=oo7yIEAh65M
Odcinek całkiem niezły. Podobała mi się walka Charliego z nałogiem i jego rozmowa z Lockiem o jedwabniku. W retrospekcjach widzimy jego drogę od człowieka wierzącego do ćpuna. Ukazana jest też zamiana ról najpierw to Charlie był tym " porządnym" a następnie jego brat. Zwróciłbym jeszcze uwagę na scenę pomiędzy Charlie a Hugo gdy ten drugi rzuca się na niego. To początek wielkiej przyjaźni :)
Ocenę odcinka obniżają jednak sceny pomiędzy Kate a Sawyerem. Rozmowy pomiędzy tą dwójka były irytujące jak i samo zachowanie Kate gdy dowiedziała się, że Jacka przysypało. Od razu rzuca się na ratunek i jak głupia odgarnia kamienie. Następnie rzuca się w objęcia Jacka zapominając podziękować Charliemu. Równie beznadziejnymi postaciami jak Kate byli chyba tylko Nikki i Paulo.
Ocena 4/6
1x07 - bardzo dobre retrospekcje, jak zwykle pomysłowo wkomponowane w akcję na wyspie. Z perspektywy czasu to szybkie rzucenie nałogu przez Charliego może wydawać się nieco naiwne, ale z drugiej strony - nic nie zastąpi tego uczucia gdy widzisz swojego bohatera, któremu coś się w końcu udaje i zaczyna być szczęśliwy. Ciepło mi się zrobiło na serduchu kiedy Charlie tak uroczo się uśmiechnął po wyjściu z jaskiń ;)
Scena z otumanieniem Sayida to przedsmak tego, co jest szczególnie mocnym atutem Lost, czyli całkowite zaskoczenie i rodzące się pytania - kto to zrobił? I już ma się pretekst, aby śledzić kolejne odcinki.
Odcinek podobał mi się mniej więcej tak samo jak 1x06, więc daję taką samą ocenę: 4,5/6.
1x08 "Confidence Man"
Nie jestem wielką fanką centryków Sawyera, właściwie nigdy ta postać do mnie nie przemawiała. Podobnie jej historia z przeszłości - oczywiście bardzo smutna i tragiczna, ale właściwie jak Sawyer mógł całą winą za śmierć rodziców obarczać tego agenta ubezpieczeniowego? To w końcu jego ojciec zabił matkę i siebie. Chyba żaden w miarę rozsądny człowiek nie wpada w taki obłęd, aby mordować żonę tylko dlatego, że go zdradziła. Stąd ta cała żądza zemsty u Sawyera wydaje mi się nieco naciągana, choć może to być do pewnego stopnia usprawiedliwione jego dziecięcą traumą.
Niemniej w tym odcinku przeszedł samego siebie. Co z tego, że Shannon prawie się dusi, ja się przynajmniej dowartościuję i zrobię wokół siebie trochę zamieszania. Zachował się jak rozkapryszony gówniarz, a tego u facetów nienawidzę. Jestem w stanie wiele irracjonalnych zachowań rozbitków usprawiedliwić, ale tego nie. Jeszcze te teksty do Jacka "znów jesteś bohaterem" itd. rodem z podstawówki.
Bad guy, w którym drzemią ukryte pokłady wrażliwości i współczucia to zdecydowanie nie moja bajka. Na dodatek trochę to przewidywalne i oklepane. Jedyne co uwielbiam w Sawyerze to jego teksty. "Przynajmniej przeczyściłem sobie zatoki" w środku tortur mnie rozwaliło.
Odcinek oceniam na 4.
Odcinek średni. Zachowanie Sawyera było bezczelne i nic go nie usprawiedliwia. Poznajmy dlaczego taki jest- trauma z dzieciństwa ale mnie to nie przekonuje podobnie jak jego niby wrażliwość. Scena w retrospekcji gdy patrzy w oczy dziecka wypadła kiczowato.
Dzięki temu mógł się wykazać Sayid, który jako jedyny wie jak z nim rozmawiać. Podobała mi się scena gdy Sawyer budzi się a Sayid wita go słowami" Good Morning" i uderza w twarz. Poznajemy mroczną przeszłość Sayida (Part of my training entailed getting the enemy to communicate ). Ten odcinek przekonał mnie do Sayida, który jest nie tylko najbardziej rozsądną osobą ze wszystkich rozbitków ale i niejednoznaczną postacią.
Flashe takie sobie ale ujdą w tłoku. Pocałunek Kate i Sawyera obleśny. Na plus wykorzystanie Sun w tym odcinku.
Ocena 4/6
yep, to najsłabszy z dotychczasowych odcinków, aczkolwiek nadal solidny. Irracjonalne zachowania James'a aka Sawyer. Każdy ma prawo mieć jobla na jakimś punkcie, ale u niego to jest wręcz przegięcie z tym listem. I tak jak wspomniała adonae, obarczanie całą winą za zmarnowane dzieciństwo wyłącznie jakiegoś oszusta, pomijając zupełnie prawdopodobnie niezrównoważonego ojca, jest czystą bzdurą.
Choć tortury wydają się nieludzkie to jednak w tej sytuacji wydawały się całkiem uzasadnione i ani Sayid ani Jack nie powinni mieć z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia.
Dziwi trochę fakt jak łatwo Sayid dał się zwieść Johnowi, kiedy ten pytał go o to co robił poprzedniego dnia.
Retrospekcja ok. Nudno nie było, ale bez szału również.
Na plus Claire+Charlie+masło orzechowe, Sun w roli zielarki oraz muzyczny koniec odcinka .
Ocena ogólna: 7/10
1x09 " Solitary"
W mojej skromnej ocenie jest to najlepszy odcinek 1 sezonu. Po raz pierwszy akcja dzieje się w różnych częściach Wyspy. W tym odcinku dzieli się na główny obóz rozbitków, pole golfowe i tajemniczą wyprawę Sayida. Turniej golfowy nieźle kontrastuje z wyprawą Sayida. Na tle turniej golfowego jego historia jest jeszcze bardziej mroczna.
Uwielbiam relacje Sayida z Danielle. Dwoje samotników nawiązuje, ze sobą głęboką więź okazując sobie szacunek. Po raz pierwszy pojawia się wątek innych. Widzimy w tym odcinku też Ethana, który jeszcze sporo namiesza w tym sezonie. Świetna była scena w której Michael i Jack zastanawiają się nad wyborem kija.
Retrospekcje świetnie pokazują przeszłość Sayida. I ta końcówka gdy przemierzając dżungle słyszy otaczające go szepty...
Odcinek wybitny praktycznie pozbawiony wad.
Ocena może być tylko jedna 6/6
1x09
Zawsze bawiło mnie jak twórcy Lost trochę niezdarnie próbowali w tok akcji włączyć nowe postacie. Nagle pojawia się jakiś pan w okularach z wysypką, Jack go bada, ja - wtf? to on w ogóle z nimi leciał? Chyba chodziło o zmylenie widzów, aby za szybko się nie domyślili, że to z Ethanem jest coś nie tak.
Przechodząc do meritum. 1x09 jest ważny z tej przyczyny, że wg mnie od niego zaczyna się cała zabawa z serialem. Wcześniej to był głównie survival, teraz zaczyna się robić coraz bardziej tajemniczo. Choć już wcześniej dym dał o sobie znać, był też niedźwiedź polarny, ale do tej pory wszystko skupiało się bardziej na relacjach między rozbitkami. Teraz wyspa zaczyna odgrywać większą rolę w toku akcji.
Sayid - czuję sympatię do tego bohatera, ale raczej nic więcej. Jego historia z retrospekcji jak na mój gust jest nieco zbyt cukierkowa, hollywoodzka nawet. On bestialski oprawca, ona jego ofiara, on musi ją zabić, ona go kocha, on ma dylemat - służba ojczyźnie czy dobro ukochanej?... wątek niczym nie zaskakuje, choć znowu - nie można odmówić tej historii pewnego uroku. Szkoda, że pod koniec serialu uczucie łączące Nadię i Sayida zostało tak beznadziejnie potraktowane przez scenarzystów. A przecież napis na odwrocie fotografii mówił, że oboje odnajdą się w przyszłym życiu - więc tym bardziej Nadia jako soulmate Sayida w zaświatach była oczywistym wyborem.
Fajnie, że jako widzowie mieliśmy oddech od mrożącej krew w żyłach wyprawy Sayida i można było pooglądać lostowiczów grających w golfa. Nurtuje mnie tylko pytanie - czy Jack trafił do dołka?? ;)
5/6
Episode no 9, czyli Sayid on his own redemption way..
Odcinek lepszy od poprzedniego - tym razem zaprzyjaźniamy się bliżej z losami naszego Hindusa przemalowanego z przymusu na arabskiego gwardzistę i jego miłość do pięknej Nadii. Retrospekcja ciekawa, jednak zgadzam się z adonae, że cała ta historia była dość przewidywalna. Ale jak to bywa w przypadku Lostów została b. dobrze skomponowana z wydarzeniami na wyspie.
Nasi rozbitkowie za pomysłem Hugo urządzili sobie turniej w golfa, lekka i całkiem fajna była to odskocznia od normalnych przygód, również z punkt widzenia widza.
Co do nowych bohaterów to z jednej strony zagranie scenarzystów nie było jakiś najwyższych lotów, jednak zrozumiałe z punktu widzenia tego jak działają amerykańskie seriale. W momencie kiedy scenarzyści pisali ten odcinek w telewizji emitowano właśnie 4 odcinek i to wyniki oglądalności z tych pierwszych 4 odcinków miały zdecydować czy serial dostanie od ABC zlecenie na pełną pierwszą serię czy też zakończy się po ok. 12-13 docinkach. Kiedy okazało się, że wyniki przerosły wszelkie oczekiwania, można było rozwijać fabułę o kolejne elementy.
Damon Lindelof potem nie raz w wywiadach mówił, że formuła serialu była na tyle nowatorska, a fabuła na tyle skomplikowana, że producenci do końca nie widzieli czy pomysł chwyci i czy przełoży się to na odpowiednio dużą widownię. Warto dodać, że z początku w sukces Lostów nie wierzyła nawet sama rada nadzorcza telewizji ABC, która za wyrażenie zgody na produkcję pilota serialu za ponad 13 mln baksów, zwolniła ze stołka ówczesnego prezesa stacji ;]
Odcinek oceniam na 9/10 - trochę szkoda, że zabrakło tradycyjnego muzycznego zakończenia, chociaż cliffhanger z szeptami też udany :)
Ciekawe newsy wrzucasz. Jako, że po raz pierwszy miałem styczność z Lost w wakacje 2011 nie wszystko jest mi znane. Choć o zwolnieniu prezesa stacji i pilocie za rekordowe 13 mln $ akurat wiedziałem. Warto jednak zaznaczyć, że Lost nie był aż taki orginalny. To prawie, że remake Earth 2 z lat 90. Tamten serial niestety doczekał się tylko 1 sezonu ale blisko dekadę później duch tej produkcji unosił się już nad Wyspą...
Też swego czasu oglądałem na polsacie Ziemię2 i nie uważam, aby jakoś specjalnie miał wiele wspólnego z Lost. Chyba jedynym większym wspólnym mianownikiem dla obu produkcji był temat przetrwania grupki ludzi na obcej sobie ziemi. Słyszałem za to, że jedną z inspiracji dla scenarzystów Zagubionych był amerykański serial 'Wyspa Giligana' z lat 60-ych.
Tu masz ładnie zgromadzone wszystkie podobieństwa.
http://robjones.us/2006/04/23/lost-a-remake-of-earth-2/
Faktycznie, ciekawa lista. Choć niemało na niej elementów, które powiedzmy są charakterystyczne dla seriali ogólnie lub dla seriali o tematyce 'około-survivalovej'. btw .. Clancy Brown - wiedziałem, że skądś znałem twarz tego aktora sprzed Lost i teraz już wiem skąd ;-)
1x10
Po raz pierwszy w serialu pojawia się motyw snu. Locke siedzący przy stole z kartami i zamiast oczu ma symboliczne dwa kamienie biały i czarny. Świetna była scena gdy Hugo mówi, że jednego z nich nie było na liście. I ten Ethan w samej końcówce sprawiający wrażenie psychopaty.
Retrospekcje były ciekawe i powiązane z Wyspą. Z odcinka 2x21 dowiadujemy się, że jasnowidz to oszust. Może jednak tym razem naprawdę przewidział katastrofę samolotu ? Czyżby zadziałała moc Jacoba ?
Ocena 4/6
Odcinek 10, czyli Claire i jej sny na jawie.
Odcinek zapamiętam głównie z dwu powodów : ciekawe retrospekcje Claire i Hurley kompletujący swoją listę. Co do pierwszego to najpewniej nigdy nie dowiemy się jak to naprawdę było z tym jasnowidzem. Z jednej strony wiemy, że później koleś okazał się oszustem, jednak z drugiej fakt, że Claire została namaszczona przez Jacoba mógł tu mieć duże znaczenie.
Poza Claire, Charliem i Hugo na wyspie działo się niewiele, dlatego nie ma za bardzo nad czym się rozpisywać. Wart wspomnienia jest mroczny cliffhanger z Ethanem na sam koniec.
Ocena: 7/10
Jacob dotknął Claire i gdy jasnowidz ją dotknął to zobaczył to co Jacob chciał żeby zobaczył dlatego się przeraził i oddał jej za pierwszym razem pieniądze, potem chyba zrozumiał że ona musi trafić na wyspe hehe:)
przerazil sie bo zobaczyl nieuchronna smierc , byl uczciwy i oddal pieniadze jej juz nie mogl pomoc tak czy owak by zginela co wyjasnia w pozniejszym sezonia stara kobieta ( nie pamietam imienia ) Jasnowidz nie oszukal nikogo wbrew obiegowej opini , oszukali was rezyserzy od pokreconego scenariusza pisanego na szybkiego :)
Zobaczył co by się stało gdyby czarny dym opuścił wyspę a Claire była kandydatem więc jasnowidz jej pomógł na nią trafić. Nie czuję się oszukany a scenariusz jest mistrzowski.
moze i tak byc :) zakladajac istnienie zycia po zyciu , ktore tez ma wplyw na nasza rzeczywistosc .Scenariusz jest zagadkowy , mistrzowski to za wielkie slowo
Czemu zakładając istnienie życia po życiu? Nie rozumiem co to ma z tym wspólnego
bo ja zakladam ze oni wszyscy zgineli w samolocie i sa w czysccu wtedy to ma jakis sens