Naprawdę lubię przygodówki typu point&click. Zwłaszcza te, które sięgają po motywy rodem z opowieści grozy. W ostatnich tygodniach miałam okazję bliżej zapoznać się z „Fran Bow” i przyznam, że naprawdę przypadł mi do gustu ten pokręcony horror psychologiczny.
Rodzice Fran zostali brutalnie zamordowani, a ona sama trafiła do szpitala psychiatrycznego. Pracownicy faszerują ją dziwnymi lekami, z kolei przebywające w placówce dzieci nie prezentują żadnej poprawy nawet po wykorzystaniu niekonwencjonalnych, iście nieludzkich metod. Dziewczynka zamierza za wszelką cenę uciec, by móc odnaleźć swojego czarnego kota, który zaginął w dziwnych okolicznościach. Niczego nie ułatwiają dręczące ją wizje. W dodatku stają się one wyłącznie bardziej przerażające…
Pełna szaleństwa podróż potrafi naprawdę wciągnąć. Opowieść poprowadzono naprawdę dobrze – miejscami może i jest nieco przewidywalna, ale zwroty akcji w trakcie potrafią zaskoczyć. Jako horror również się sprawdza, wizje tworzące się w umyśle dziewczynki budzą silny niepokój, a samo jej zachowanie bywa niekiedy… bardzo dziwne, w ten przerażający sposób. Ciekawym pomysłem okazała się również wielowarstwowość całej rzeczywistości: czerwone pigułki potrafią tu ostro namieszać w głowie. Niekiedy niemal bałam się po nie sięgnąć, nie wiedząc, na co mogę natrafić. Zwłaszcza że w przy ich pomocy potrafiły się miejscami pojawiać rozkładające zwłoki, bezgłowe zwierzęta, czy martwe płody porzucone w jakiejś studni. Nic przyjemnego.
Sama rozgrywka nie należy do jakichś szczególnie skomplikowanych. Zagadki z reguły są proste i dość logiczne. Tylko niektóre mają nieco nieintuicyjne rozwiązania. Gra prezentuje się w sposób naprawdę liniowy, nawet na tych bardziej złożonych mapach. Pomimo prostoty nie jest jakoś szczególnie krótka, a przy tym nie wydaje się sztucznie wydłużana przez niepotrzebne questy. Najważniejsze, że naprawdę nie ma tu polowania na piksele, co potrafi być zmorą point&clicków! Mechaniki są bardzo typowe: ot poszukiwanie, oglądanie i łączenie przedmiotów. Pomiędzy rozdziałami (jest ich pięć, w tym dwa dwuczęściowe) pojawiają się również drobne mini gry. Są dość banalnym przerywnikiem, lecz przynajmniej pozwalają na krótkie odsapnięcie od wizji powstających w głowie Fran.
Warstwa wizualna może budzić skrajnie różne odczucia. Naprawdę polubiłam ten prosty, nieco kreskówkowy styl – nawet pomimo pewnej dozy pokraczności. Da się jednak nie lubić takiego wykonania, to typowo kwestia gustu. Zdecydowanie jednak pasuje ono do opowieści, a mroczne elementy rzeczywistości budzą strach nawet w takim przedstawieniu graficznym. Bardzo ciekawie wypadły również czarno-białe animacje przewijające się między rozdziałami. Podobała mi się również muzyka, zdecydowanie udanie kreuje klimat. Nieco zabrakło mi voice actingu: nic nie jest tu czytane, a chętnie usłyszałabym poszczególnych bohaterów tej historii. Niektóre fragmenty wręcz proszą się o prawdziwą narrację.
„Fran Bow” jawi się jako gra naprawdę dobra. Jej największym atutem jest historia – pozostałe elementy wypadają dość przyzwoicie, acz nie wyróżniają się zanadto. Moim zdaniem warto sprawdzić i samemu zanurzyć się w tym świecie szaleństwa, przerażenia oraz cierpienia. Horror ten oceniam na 8/10, choć jest to tytuł raczej do jednokrotnego przejścia.