Garść luźnych spostrzeżeń i emocji heh - post filmum - bo lubię je sobie zebrać do kupki. Nie czytajcie, jeśli jeszcze nie widzieliście [REC], a chcecie obejrzeć.
Po wyjściu z kina myślałam: film nie za specjalny. Mezalians Blair Witch i pośledniej komputerowej gierki, w której co chwilę wypada mierzyć się z nowym potworkiem. Potworki bez irytujących zbliżeń, wyłącznie ludzkie i to jest plus. Podobnie jak jedna z możliwych interpretacji, w myśl której cała tragedia mogła obyć się bez udziału innych, niż ziemskie, mocy. Jeszcze jeden plus za napięcie, które da się odczuć z powodu zamknięcia bohaterów oraz za to, że nie do końca wiadomo, co w tym samym czasie zdarzyło się poza pułapką. Bo chyba, wobec podjętych środków ostrożności, nie mogło skończyć się na chorych pacjentach kliniki weterynaryjnej, prawda?
Zastanawiający "wątek" główny, czyli całe to nagrywanie. To chyba nie była krytyka maniaków telewizyjnej kamery. Jak dla mnie, raczej pochwała niektórych - tych, co to faktycznie gotowi są na wszelkie ryzyko, by pokazać ludziom, co się faktycznie odbywa. Pasjonatów takiej roboty, którzy - co warto podkreślić - ani razu nie mówią: "jou men, to będzie dopiero wypas-hiciorek..." albo "zbudujemy sobie za ten kawałek daczę na Malediwach". Tylko uparcie: "trzeba to ludziom pokazać". Chyba nie ma zbyt wielu reporterów, którym właśnie na tym najbardziej zależy? Dygresja będzie.
Chodziłam kiedyś na seminarium poświęcone fotografii prasowej i rozmaitym zabiegom, dzięki którym określone tematy miały tak, a nie inaczej, w konkretnym "świetle" przedstawiać się w określonych mediach. To, czemu wówczas miałam okazję się przyjrzeć, na lata zniechęciło mnie do wszelkiego rodzaju przekazów pod hasłem "podajemy wiadomości". Bo okazało się, że "wiadomości" to są najczęściej mocno ukierunkowane interpretacje faktów, a nawet fakty nieomal sztucznie wygenerowane, bo przecież i fotoreporter musi coś jeść nawet kiedy "nic się nie dzieje".
Tu, w filmie, działo się i ktoś uparł się, by to sfilmować. A może, zasłonięty kamerą, usiłował w ten sposób radzić sobie z koszmarem traktując go cały czas jako "materiał", nie jako wydarzenia, w których sam uczestniczy? Pytanie, czy wystarczyłoby mu baterii w kamerze i "taśmy" o oszczędzanie której prezenterka prosi na samym początku. Swoją drogą, czy ktoś dziś nagrywa na taśmę? - pytam poważnie, bo nie wiem. Pytanie, czy wystarczyłoby mu "jaj" nawet jeśli uparcie trwał w roli obserwatora? Ja tam, jak zresztą zwykle, wiedząc, że zaraz rozlegnie się wielkie "łaaa!" chowałam się pod ramieniem towarzyszącego mi prawdziwego mężczyzny, by zaraz zapytać: "Już??... no, i co się zdarzyło?". Tyle, że nic nowego przez cały film się nie działo. Tak, wiem, że uznanie zdobywają niektóre perełki niemal całkowicie pozbawione "story". Dla mnie jednak fabuła to to, co przyciąga, niezależnie od gatunku.
Ostatni wątek, który stanowił jakieś tam wyjaśnienie - dość interesujący, bo nie podany na tacy. Dwie frapujące opcje, między którymi możemy wybierać. Pierwsza natury hmm... religioznawczej, a zatem opętanie wraz z jego wszystkimi mrocznościami, o których nie mamy pojęcia (z udziałem bohaterskiego egzorcysty, który w domowym zaciszu próbował się z nimi uporać). Druga raczej psychiatryczno-kryminologiczna (z udziałem kogoś, kto przekonany o opętaniu dziewczynki, porwał ją ze szpitala i więził póki nie zdołał wyprodukować feralnego "lekarstwa"). Przyjemnie, że kwestię opętania pozostawia się nam do przemyślenia nie mówiąc wprost ani, że bywa realne, ani że to jedynie ostra psychiczna niedyspozycja odpowiednio "uduchowiona" przez wiernych, za to nie pogłębiona przez medycynę.
Hmm... kiedy tak sobie piszę o [REC] jestem już znacznie mniej "na nie", niż byłam wychodząc z kina. Bo na przykład myślę o muzyczce, którą podano na koniec (przy napisach), a której chętnie znowu bym posłuchała. O świetnie zagranej trzecioplanowej roli nerwowej matki. O faceciku, który w samym epicentrum chaosu zadbał o to, by sfilmowano jego "lepszy profil". O bohaterskim strażaku i tym mężczyźnie, który miał zrobić zastrzyki - dzielnych facetach, którzy tak długo, jak tylko to było możliwe, próbowali zmierzyć się z sytuacją i chronić innych. O jakże ludzkiej skłonności do szukania winnego, która tu nie została ani pominięta, ani przerysowana. O dynamicznych scenach pod koniec (szukanie kluczy, szaleństwo kamery, tryb nocny, panika), które na pewno zasługują na podziw.
Faktycznie, mówimy o jednym z tych ambitniejszych horrorów. Szkoda, że aż tak wiele z tego, co o tym przesądza, widzieliśmy już w pierwszym Blair Witch i to zdecydowanie delikatniej, a więc bardziej niepokojąco podane. Tak, wiem, że "Blair Witch" nie był pierwszym, na pewno jednak był "sztandarowym" dziełem, w którym zasugerowano, że mamy do czynienia z materiałem nakręconym z ręki i odnalezionym na miejscu wydarzeń. Tu, poza powtórką tego szczwanego "haka na widzów" zbyt wiele nie było.
A to ja sobie też kilka przemyśleń przeleję "na papier".
Jeśli chodzi o "wątek główny" sądzę że nie jest to ani kytyka ani pochwała, po prostu ktoś stwierdził że w ten sposób będzie lepiej/oryginalniej (?). Myślę, że można było pominąć, chociaż częściowo widok z kamery. Część scen wyglądałaby straszniej, gdybyśmy oglądali bohaterów, niejako z boku, przestraszonych. Tu elementy zaskoczenia były głownie wtedy, gdy osoba "strasząca" znajdowała się blisko kamery.
Jeszcze taka nieścisłość. Program nie jest na żywo, więc kto znalazł kasetę? Można było dołożyć taką scenę na początku, że ktoś pierwszy raz ogląda i ocenia, czy "może jest na niej coś fajnego, co można puścić w telewizji".
To co się dzieje na zewnątrz praktycznie w ogóle nie jest wykorzystane, pewnie podniosłaby przerażenie informacja "przypadkiem" usłyszana, że kilka osób z kliniki zmarło, albo uciekło.
Denerwujących (niedopracowanych) jest kilka drobiazgów. Np. związanych z filmowaniem. Dlaczego gość woli w kilku przypadkach nagrywać, niż pomóc np. strażakowi, w uwolnieniu, wiadomo przecież, że można się zarazić przez ślinę, czyli trzeba działać szybko. Strasznie szybko Angela znalazła właściwy klucz w takim pęku, zwłaszcza jak jej się ręce tzęsły :)
Jeśli dziewczynka jest zarażona to złym pomysłem jest podchodzenie do niej i klękanie na odległośc 20 cm od jej twarzy...
W jednej z ostatnich scen, Pablo każe Angeli uciekać w kompletnej ciemności, zamiast złapać ją np. za rękę i poprowadzić, skoro tylko on widzi drogę. Ale i tak duży plus za "tryb nocny" :)
Chłopiec (ten ze strychu poddaszowego co uderza w kamerę) miał strasznie dużo czasu na zaatakowanie, a jednak nie zrobił tego, co gorsza więcej się nie pojawił. Swoją drogą ciekawe skąd się tam wziął?
Mało przekonujący gliniarz, kilkukrotnie każący wyłączyć kamerę a jednak pozwalający żeby kręcić dalej...
Jeszcze kilka miałem, ale w trakcie pisania umknęły...
Nie wiem czy można "wybierać" jeśli chodzi o wątek "leczenia" dziewczynki. Albo jest opętana, albo jest to kwestia psychiczna i można ją leczyć (próbować) farmakologicznie. Ale w takim przypadku po co te religijne symbole? Albo leczymy duszę albo ciało (umysł).
Reasumując. Na pewno film ciekawy. Sam pomysł dobry, choć momentami jest nudnawo. Na pewno lepszy od horrorów w których (wg reżysera) im więcej trupów/zombie/krwi itp, tym więcej strachu. Ale oczekiwałem troszkę więcej...
ktoś się zgadza, albo ma inne zdanie? zapraszam :)